REKLAMA

NERDCORNER: "Morbius" jak "Cyberpunk 2077". Tylko pech chciał, że w kinie wpadek nie da się załatać

Chociaż jego premierę przekładano aż siedem razy, to "Morbius" trafił do kin za wcześnie. Niestety w przeciwieństwie do gier wideo, przy których popremierowe łatki są normą, tutaj nie ma co liczyć na patcha, który wyeliminuje problemy.

nerdcorner-morbius-cyberpunk-2077-patch
REKLAMA

Jakiś czas temu trafiłem na wypowiedź kogoś związanego z branżą filmową, w której autor krytykował niesławne day-one patche do gier wideo, czyli łatki udostępniane w dniu premiery. Twierdził, że w przypadku branży filmowej coś podobnego, czyli wypuszczanie niegotowego produktu z nieskończonymi efektami specjalnymi CGI i łatanie go dopiero po premierze, byłoby nie do pomyślenia.

Czytaj też: Filmowe uniwersum przeciwników Spider-Mana to porażka większa niż DCEU. Sony od lat marnuje prawa do superbohaterów

REKLAMA

Przypomniałem sobie te słowa zaraz po wyjściu z seansu "Morbiusa".

Nie mogę przy tym oczywiście powiedzieć, by film Sony był niedorobiony pod względem efektów specjalnych. Te akurat wyglądały nieźle zarówno podczas przemiany głównego bohatera w żyjącego wampira, jak i w scenach, gdy poruszał się i zostawiał po sobie w powietrzu charakterystyczną mgiełkę. Mimo to trudno pozbyć mi się wrażenia, że w montażowni coś poszło mocno nie tak.

Pomimo aż siedmiokrotnego przekładania premiery, wytwórnia wypuściła do kin obraz, który w mojej ocenie nie został w pełni ukończony. "Morbius" wygląda nawet nie jak gra bez ostatnich szlifów, co jak produkcja w stadium beta! Pomiędzy niektórymi scenami brakuje związku przyczynowo-skutkowego, a film sprawia wrażenie, jakby został sklecony z dwóch wykluczających się opowieści.

Fakt, iż już przy powierzchownej analizie fabuła filmu "Morbius" nie ma sensu, wynika prawdopodobnie z tego, że studio zdecydowało się na dokrętki na ostatnią chwilę. Niestety, zabrakło albo chęci i czasu, albo budżetu, żeby przygotować je porządnie; wyszedł taki potworek Frankensteina, który nie może się zdecydować, czy tytułowy bohater Jareda Leto jest postacią tragiczną, czy też złoczyńcą.

W kontekście wspomnianego na wstępie cytatu "Morbius" przywodzi mi na myśl polskiego Cyberpunka 2077. CD Projekt RED również, pomimo kilkukrotnego przekładania premiery, wypuścił bubla. Grę z jednej strony trapiły problemy techniczne, a z drugiej wycięto z niej masę zawartości, przez co nie ma w niej m.in. opcji podróży metrem i znanej z trailerów opcji strzelania podczas jazdy samochodem.

Tyle dobrego, że - w przypadku gier wideo takich jak Cyberpunk 2077 - złe pierwsze wrażenie da się przynajmniej załatać.

Deweloperzy gier AAA się rozleniwili, a możliwość łatania gier po premierze ośmieliła ich do tego, by wypuszczać niegotowy produkt. Za beta testerów robią często de facto klienci, którzy zaufali firmie. Polacy musieli jednak przełknąć gorzką pigułkę wstydu, bo ich gra była na tyle słaba, że Microsoft zaczął ostrzegać przed nią klientów, a Sony wyrzucił ją ze swojego sklepu.

W przypadku Cyberpunka 2077 nawet day-one patch niewiele dał, ale na przestrzeni nieco ponad roku od premiery pojawiło się wiele łatek, w tym next-gen patch poprawiający jakość oprawy graficznej na konsolach PlayStation 5 i Xbox Series X|S. Niesmak pozostał, ale gracze, którzy zapłacili za grę i nie chcieli czekać na uaktualnienia, dostali przynajmniej opcję zwrotu pieniędzy.

W przypadku kina jedyna opcja naprawienia filmu po premierze to wypuszczenie wersji reżyserskiej w streamingu lub na płytach.

Oczywiście za taką nową wersję filmu widzowie, którzy wydali już kasę na bilety do kina, muszą zapłacić osobno - czy to kupując cyfrową kopię lub płytę, czy też opłacając dostęp do VOD, tak jak to miało miejsce w przypadku "Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera". W przypadku "Morbiusa" nie spodziewam się jednak niczego podobnego i nawet tzw. director's cut tutaj raczej nie pomoże.

Przypominam, że mówimy tutaj o wytwórni, która dała nam dwa mierne "Venomy" i aż trudno uwierzyć, że ci sami ludzi zrobili bardzo udane "Spider-Man: Bez drogi domu". Ich najnowsze dzieło, czyli "Morbius", nie różni się jednak przesadnie od filmów z Tomem Hardym o słynnym symbiocie, które jak na razie nie doczekały się reedycji usuwającej ich największe bolączki.

Mam nadzieję, że widzowie wreszcie zaczną głosować portfelem, a wytwórnie przestaną raczyć nas półproduktami.

Sam złapałem się na tym, że chociaż z seansu "Morbiusa" wyszedłem rozczarowany, to nie słaba jakość per se była tutaj największym problemem. Najbardziej wkurzył mnie fakt, że niewiele zabrakło, by film był po prostu niezły. Wystarczyło przełożyć premierę po raz ósmy i dopracować finałowy akt, który w wyniku zmian wprowadzonych po premierze nowego "Spider-Mana" stracił sens.

Na koniec w ramach ciekawostki warto dodać, że tak jak nie jest to regułą, to z jednym typowym day-one patchem w przypadku kina mieliśmy już do czynienia. "Koty" doczekały się nowej wersji, która poprawiała nomen omen efekty specjalnie. Podobny los mógł spotkać też pierwszego "Sonica", ale tutaj twórcy zdążyli przerobić model głównego bohatera przed wypuszczeniem filmu do kin.

REKLAMA

W cyklu NERDCORNER komentuję na bieżąco najważniejsze wydarzenia ze świata superbohaterów… i nie tylko:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA