REKLAMA

Na szkarłatnych morzach

Udane debiuty pisarskie może się nie dwoją ani nie roją. Co prawda nie występuje ich tyle, ile much na krowim placku, ale zdecydowanie znajdą się autorzy, którzy już pierwszą powieścią przekabacili czytelników na swoją stronę, zyskując ich sympatię oraz zaufanie. Jednym z takich jest niejaki Scott Lynch, który zaczarował rzesze fanów "Kłamstwami Locke'a Lamory".

Rozrywka Blog
REKLAMA

A jest to pierwsze dzieło spod jego pióra. Nazywany jest nawet fenomenem czy, wśród opinii recenzentów, "najgłośniejszym debiutem w historii". W moim przekonaniu te słowa użyte zostały nieco na wyrost. Mimo że uważam, iż umiejętności wymienionego pisarza ocenione zostały za wysoko i, jak przypuszczam, pochopnie - to po przeczytaniu dwóch tomów cyklu Niecni Dżentelmeni, z których drugi jest pod moim ostrzałem w chwili obecnej, trzeba przyznać, że jego dzieła mają w sobie coś, co przyciąga jak magnes, ale zarazem nie pozwala pochłonąć ich w trymiga. Można pokusić się o stwierdzenie, że trzymają dystans między osobą a książką. Czy to złe? Niekoniecznie, bo każde zdanie, każde słowo napisane przez Lyncha czyta się z nieodpartą ciekawością...

REKLAMA

W "Kłamstwach Locke'a Lamory" poznaliśmy tytułowego bohatera, jeszcze w czasach dzieciństwa, oraz jego kompanów-braci, a także "przemiłych" mentorów, którzy trzymali, krócej lub dłużej, w mniejszym lub w większym stopniu, nad nimi pieczę. Locke od samego początku przejawiał cenne umiejętności cechujące najlepszych złodziei Camorry. W pierwszym tomie wspomnianego już cyklu byliśmy świadkami spisku, który zaszedł za daleko. Spisek, w który została wplątana główna postać, jak i również jego pobratymcy. Poznaliśmy, co to zdrada, co to prawdziwe talenty naszych "małych złodziei" i przede wszystkim poznaliśmy, prócz ich losów ze wzlotami i upadkami, Camorrę - miejsce akcji pierwszego tomiszcza Niecnych Dżentelmenów. Choć nie uważałem - i nadal tak twierdzę - że dzieło zalicza się do wybitnych, to z pewnością można było poczuć "moc", którą dysponuje autor. I większą dawkę tejże poznać możemy w drugiej części zwanej "Na szkarłatnych morzach", którą pragnę Wam teraz przybliżyć.

Jak dobrze pamiętamy zakończenie "Kłamstw Locke'a Lamory", nie należało ono do najprzyjemniejszych dla bohaterów. Obu - zarówno tytułowego, jak i Jeana, jego przyjaciela na dobre i na złe. Od tamtych wydarzeń nie minęło za wiele czasu - akcja kolejnego tomu dzieje się praktycznie zaraz po tych znanych z poprzedniego. Locke wraz ze swoim kompanem trafiają do miasta-państwa - Tal Verrar. Za cel obrali sobie tym razem dom hazardu - Wieżę Grzechu, której dotąd nikomu nie udało się okraść. Dla Niecnych Dżentelmenów jest to pokusa, której trudno się oprzeć. Jednakże na drodze do załatwienia tej arcytrudnej sprawy staną im przeszkody, których wcale a wcale tak szybko się nie pozbędą. Zarówno ludzie, którzy mają powody do zemsty (ci, co czytali poprzedni tom, będą wiedzieć o co chodzi), jak i całkiem nowe kłopoty, nieznane - do czasu, rzecz jasna - bohaterom. Zanim dotrą do celu, poznają smak nowych niebezpieczeństw. Wyruszą na Morze Mosiądzu i staną się - co jest im jednak obce - piratami z krwi i kości.

Po raz kolejny Scott częstuje czytelników niebanalną historią z wieloma wątkami oraz wplecionymi między nimi retrospekcjami, które ani trochę nie zwalniają tempa. Pisarz zastosował ten zabieg literacki całkowicie bez zarzutu. Dzięki temu można uznać to za plus, między innymi dlatego, że wywołuje niesamowite emocje, trzymające przez całą powieść. A Scott Lynch wie, jak dawkować napięcie. Zaczyna od trzęsienia ziemi, potem następuje lekki opad, by znowu raz po raz podawać je w większych lub mniejszych proporcjach. I za to należą się słowa uznania.

Już w przypadku "Kłamstw Locke'a Lamory" trudno było zdecydować, do jakiego gatunku powinniśmy powieść zaliczyć. Nie zabrakło dużej dozy fantastyki, kryminału i sensacji ze szczyptą dreszczyku oraz wielką przygodą - to wszystko łączyło się w całość i nie odczuwało się ani trochę przesytu któregoś z tych typów książek.

Zaś jeśli chodzi o "Na szkarłatnych morzach" dochodzi do tego jeszcze powieść marynistyczna w naprawdę znakomitym stylu. Fani wszelkich dzieł o tematyce pirackiej poczują się jak w domu. Choć, jak sam autor wyjaśnił w posłowiu, terminologia związana z marynarką nie jest mu tak bliska i doszło do okaleczeń w słownictwie, to ani trochę nie wpływa to na jakość prezentowanego tytułu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. In persona należę do osób, które od lat dzieciństwa pałają miłością do wszystkiego, co dotyczy korsarzy, więc "odrobinkę" może to wpływać na bardziej pozytywny odbiór drugiego od pierwszego tomu Niecnych Dżentelmenów. Niekoniecznie więc wszystkim musi przypaść akurat ta część bardziej do gustu.

REKLAMA

Nie powiem, miałem pewne obawy co do "Na szkarłatnych morzach". A obawiałem się głównie, że autor nie zachwyci już tak bardzo, jak za pierwszym razem, nienagannym humorem, wyrazistymi postaciami czy fabułą. Jest jednak wprost przeciwnie - powieść posiada wszystko to, co dobre było w "Kłamstwach Locke'a Lamory", a także dodaje wiele smaku od siebie, dzięki czemu pochłania się ją z jeszcze większym apetytem.

Humor nadal pozostał ten sam, na tak samo wysokim poziomie. Opowiedziana historia zaskoczyła mnie bardziej niż mogłem się spodziewać, a wplątane w nią postaci wzbudziły we mnie dobry nastrój, a zarazem tajemniczość, gdyż kilka spraw nie zostało do końca wyjaśnionych. Natomiast zakończenie położyło mnie na łopatki, ot tak. Można odebrać je niejednoznacznie i pokazuje zarazem koniec wszystkiego, jak i początek jeszcze większej przygody naszych wagabundów-złodziei - Locke'a i Jeana Tannena. A fakt, że nie dokończono wszystkich wątków, ba, nawet nie poznaliśmy dotąd jednego z Niecnych, świadczy o tym, że kolejny tom jest na horyzoncie. I ja oczekuję nań z nadzieją na coś - jakby to nie zabrzmiało - lepszego. Po "Na szkarłatnych morzach" wiem, że Scotta Lyncha stać na to. Na to, żeby udowodnić, jak wiele ma czytelnikom jeszcze do pokazania. I niewątpliwie ma, gdyż zaplanowanych jest siedem części Niecnych Dżentelmenów, a trzecia, zatytułowana "Republika Złodziei", już powstaje. Byle do Anno Domini 2009.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA