Nadejście Nocy to już druga książka z Trylogii Zimnego Ognia, która zresztą okazała się jedną z lepszych sag tego roku, obecnych na polskim rynku. Co prawda trudno wróżyć z góry (przed wydaniem całości sagi), lecz już po przeczytaniu Świtu Czarnego Słońca miałem ogromne przeczucie, że tak będzie. Tom drugi zresztą tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu i pozytywnie nastawił do kolejnej książki. Czy warto więc sięgnąć po tę pozycję? To pytanie zwykło się zadawać na samym końcu recenzji, jednak dłużej czekać nie mogę - warto jak nigdy!
Książka zaczyna się od raportu Damiena Vryce'a, który (dla zapominalskich) dokładnie przybliża przygody głównych bohaterów oraz najistotniejsze sprawy z poprzedniego tomu. Już się przestraszyłem, że autorka, nie mając pomysłu na kolejną część, będzie bazowała na wcześniejszych przygodach i w książce zawieje nudą. Myliłem się jednak, bowiem chwilę później zostałem pochłonięty przez lekturę. Kapłan Damien Vryce po raz kolejny wyrusza w podróż razem ze swym największym, nieśmiertelnym wrogiem - Geraldem Tarrantem zwanym także Łowcą oraz przedstawicielką ludu Rakhów - Hesseth. Podejmują się niezwykle niebezpiecznej podróży przez ocean, który wg ich wierzeń jeszcze nigdy nie został przebyty. Jednak w perspektywie kolejnych zdarzeń rejs będzie najbardziej beztroską wyprawą, jaka czeka głównych bohaterów.
Po raz kolejny widzimy doskonale zarysowane dwie, przeciwstawne postacie. Z jednej strony Damien, kapłan-wojownik, gotowy w imię wiary i dobra poświęcić swoje życie. Natomiast z drugiej Łowca, przesiąknięty złem adept sztuki fae, który aby zapewnić sobie nieśmiertelność, zabija ludzi niczym zwykły wampir. W dodatku, jak się okazało w poprzednim tomie, to właśnie on, o ironio, jest twórcą wiary, którą wyznaje Vryce. O ile w pierwszej książce postaci były bardziej jednoznaczne i przewidywalne, tak teraz nabrały kolorytu, a ich wybory nie są już tak proste. Za każdym rogiem oprócz wrogów, czają się wątpliwości natury moralnej, troska o towarzyszy, którzy jakby nie patrzeć, są niezbędni w tej ekspedycji. Mamy więc niezwykłe starcie pomiędzy dwoma sojusznikami z przymusu, doskonale dopełniające główny wątek Nadejścia Nocy.
Zresztą Gerald Tarrant stał się chyba jednym z moich ulubionych czarnych charakterów (jeśli można go tak nazwać) świata szeroko pojętej fantastyki. Zły do szpiku kości, nieprześcigniony w swym wyrafinowaniu, bardziej demon niż człowiek, lecz z pewnym niewyjaśnionym kodeksem honorowym, który nakazuje mu poświęcić się w imię ludzkości. W książce doskonale widać ogromne dylematy, targające nim każdego dnia. O ile reszta postaci wcale nie jest mniej skomplikowana, tak przy Łowcy stają się prostymi wytworami jeszcze prostszego umysłu. W każdym razie, chociażby dla tego bohatera warto sięgnąć po lekturę.
Nadejście Nocy jest jeszcze lepsze niż pierwszy tom Trylogii Zimnego Ognia - Świtu Czarnego Słońca. Oprócz pewnej zmiany w rysowaniu bohaterów, wywołanej zresztą ostatnimi przeżyciami, mamy także znacznie ciekawszą linię fabularną. Co prawda poprzednia książka nie była w żadnym wypadku zła, lecz muszę szczerze przyznać, że końcówka mnie trochę zawiodła. Jakoś za łatwo poszło. ;)
Nie było także tak wyraźnie zarysowanego tła przygód. Tutaj natomiast aż czuć zło wschodniego kontynentu. Jeden, wielki spisek, mający na celu przejęcie władzy na całej planecie. Pozornie przez większą część książki bohaterowie wędrują, co teoretycznie powinno się skończyć moim snem z głową na kolanach, jednak nie... Jest bardzo ciekawie, co chwila poznajemy kolejne części tej niezwykłej układanki, która powoli przybliża nas do prawdy. To, że ludzie na całym kontynencie są kierowani przez Rakhów jest zaskakujące? To dopiero początek...
Długiego zakończenia nie będzie. Książkę po prostu musi przeczytać każdy wielbiciel fantastyki, czy to tej z pogranicza magii i miecza, czy z pogranicza wielkich, kosmicznych wojen. Ponadto, jeśli nie czytałeś poprzedniej części, a nie zależy Ci na poznawaniu całej trylogii, możesz Nadejście Nocy przeczytać bez wahania. Wszystko, o czym musisz wiedzieć, jest powiedziane na samym początku. Warto więc wydać trzy dyszki na ten produkt? Warto jak nigdy! Warto również wspomnieć, że w chwili premiery tego numeru Playbacku w księgarniach dostępny jest także kolejny tom.