REKLAMA

"Nadzwyczajna" na Disney+ to jeden z najlepszych superbohaterskich seriali. Nie ma nic wspólnego z MCU

Dawno już minęły czasy, w których po nowe superbohaterskie produkcje sięgałem z zaciekawieniem. Filmy i seriale z komiksowym rodowodem, które eksploatują motyw nadludzkich mocy, stały się nieco nużące - głównie za sprawą asekuracyjności i wtórności. Oczywiście, wszyscy kojarzymy kilka nowszych, mniej lub bardziej odważnie łamiących schematy perełek. Nie sądziłem jednak, że "Nadzwyczajna" z Disney+ w jeden wieczór stanie się jedną z moich faworytek w tej kategorii.

nadzwyczajna serial disney plus recenzja opinie extraordinary
REKLAMA

Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.

"Nadzwyczajna" to jeden z tych seriali, których promocję w Polsce raczej zaniedbano, choć ewidentnie na nią zasługuje. To nie tylko jedna z najciekawszych produkcji superbohaterskich w - duże słowo - historii; to również znakomity, przepięknie łączący tragedię z komedią, pełen radosnej kreatywności serial. Jasne, Disney+ nie szczędzi subskrybentom solidnych premier - szkoda tylko, że zdarza im się milczeć o tych najciekawszych.

Życie Jen (znana z "Belfastu" bezbłędna Máiréad Tyers) nie układa się najlepiej. Owszem, w serialowej wersji rzeczywistości jest kimś unikalnym i nadzwyczajnym, choć niekoniecznie w pozytywnym tych słów znaczeniu. Nasza bohaterka żyje bowiem w świecie, w którym każda pełnoletnia osoba posiada jakąś superzdolność. Dosłownie wszyscy poza tytułową 25-latką, która wciąż czeka, aż jej moc się ujawni.

Siłą rzeczy - pozbawiona jakiejkolwiek nadludzkiej umiejętności cierpi na poważny deficyt poczucia własnej wartości, często bywa wykluczana. Czuje się samotna i odtrącana. Co więcej, inne aspekty życia też jej nie rozpieszczają. Przystojny Luke jest zainteresowany wyłącznie przygodnym seksem z Jen, młodsza siostra odkrywa supersiłę już w osiemnaste urodziny, perspektyw zawodowych brak. Jasne, dziewczyna ma kilka bliskich osób, które próbują ją wspierać (z lepszym lub gorszym skutkiem), jednak w gruncie rzeczy czuje się coraz bardziej zmęczona i rozżalona. Popełnia błąd za błędem i coraz bardziej poddaje się rosnącej desperacji - jest skłonna zrobić naprawdę wiele, by odnaleźć swoją moc.

REKLAMA
Nadzwyczajna

Nadzwyczajna: recenzja serialu Hulu z Disney+

Opowieści, w których supermoce odgrywają istotną rolę, niemal zawsze sięgają po figurę antagonisty - "Nadzwyczajna" jest jednak obyczajem pełną gębą. Istotą tego komediodramatu nie są żarty z konwencji (choć tych nie brakuje), satyra na superbohaterskie kino czy chęć zszokowania miłośników komiksowego kina, przywykłych do pewnych skostniałych ram bardzo ograniczających potencjał materiału źródłowego. "Nadzwyczajna" jest raczej metaforą poczucia niepewności dwudziestokilkulatków - zagubienia, powracających myśli, że powinniśmy już osiągnąć znacznie więcej, że przecież to nie tak miało być. Serial pochyla się nad w gruncie rzeczy powszechną obawą, że inni znają jakiś sekretny przepis na lepsze życie, a tobie nikt go nigdy nie zdradził. Bo przecież rówieśnicy brną do przodu, dojrzali - a tobie ciągle czegoś brakuje. Serial Hulu odnosi się do chwil, w których grunt zdaje się umykać spod nóg, a my nieporadnie staramy się znaleźć stabilne podparcie.

Produkcja punktuje też ludzką niechęć do prawdziwych zmian. To portret samolubnej aklimatyzacji - wiarygodna odpowiedź na pytanie, w jaki sposób powszechne posiadanie supermocy zmieniłoby ludzkość. Odpowiedź brzmi: wcale.

Wielką siłę "Nadzwyczajnej" stanowi trudny charakter głównej bohaterki. Fakt, że ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za wiele swoich niepowodzeń, że nie jest tu jedynie niesłusznie spychaną na margines ofiarą, w istocie przewyższającą charakterem i moralnością wszystkich wokół. Choć marzy o swych mocach, tak naprawdę tkwi w tym samym, znienawidzonym punkcie w życiu przede wszystkim dlatego, że wcale nie próbuje się zmieniać. Co więcej, bywa samolubna - bliscy robią dla niej zdecydowanie więcej, niż ona dla nich. Z drugiej strony - nietrudno ją zrozumieć. To naprawdę interesująco zbudowana postać.

REKLAMA

Poza tym „Nadzwyczajna” to seria naprawdę udanych i przemyślanych gagów, miks skrajnie różnych emocji oraz kilka naprawdę oryginalnych pomysłów.

Uwielbiam odkrywać kolejne koncepty na supermoce, które często przynoszą ich właścicielom tyleż frajdy, co cierpienia. Mamy tu m.in. mężczyznę, którego dotknięcie wywołuje orgazm u dotykanej osoby - za każdym razem. Mamy kobietę, przez której usta przemawiają zmarli. Innego faceta, który potrafi zmieniać się w kota, ale pewnego razu „utknął” w tej formie i spędził długie lata jako czworonóg. Jest inna postać, która sprawia, że znajdujące się w pobliżu osoby generują na żywo swój własny soundtrack. I pan, który potrafi skonwertować wszystko do formatu PDF. Dosłownie wszystko: również człowieka. 

Oczywiście, nie brakuje w „Nadzwyczajnej” wytartych sekwencji, płaskich wątków czy mdłych postaci. Momentami serial balansuje na granicy oryginalności i prostactwa, niebezpiecznie przechylając się na tę drugą stronę (choć, nie ukrywam, czasami wychodzi mi to na dobre - wiele naprawdę kretyńskich pomysłów sprawdza się tutaj świetnie). A jednak jest tu zbyt wiele serca, dziwnej mieszanki entuzjazmu z cynizmem oraz cudownego śmiechu przez łzy, by przykleić do tego tytułu łatkę z napisem „przeciętniak”. „Nadzwyczajna” to jedna z najciekawszych propozycji Disney+ ostatnich tygodni. Zachęcam: dajcie jej szansę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA