Znajomość historii raczej nie jest czymś, czym moglibyśmy się pochwalić za granicą. Mówię tu o większości Polaków, którzy nawet nie wiedzą, z jakiej okazji co roku obchodzimy święto 11 listopada. Założę się, że nie kojarzą także daty 6 czerwiec 1944r.
Wybaczcie, Drodzy Czytelnicy, moją złośliwość, ale sami przyznacie, że ignorowanie historii w naszym społeczeństwie jest dość powszechnym zjawiskiem. Właściwie co roku media pokazują nam młodych ludzi, dla których odpowiedź na banalne pytanie: "Co się zdarzyło 11 listopada 1918 r.?" jest równie trudne, co wyznanie "Byłem TW Bolkiem" dla Lecha Wałęsy. Przestańmy się już pastwić nad ignorantami i liderem Solidarności. Wróćmy tymczasem do daty, która będzie się powtarzała w tym artykule wielokrotnie, czyli do 6 czerwca 1944 roku.
Ta data symbolizuje jedną z największych operacji wojskowych w historii. To właśnie wtedy alianci zaatakowali okupowaną przez armię III Rzeszy Francję. Chcieli ukrócić tyranię Hitlera i przerwać cierpienia wielu milionów niewinnych ludzi. To właśnie ogrom i rozmach całego dnia "D" (jak zwykło się określać całą operację) sprawił, że desant w Normandii stał się najbardziej eksploatowanym epizodem II Wojny Światowej. Chyba każdy zna słynny film z Tomem Hanksem "Szeregowiec Ryan", czy też serial "Kompania braci". D-Day polubili także twórcy gier komputerowych. Wystarczy wymienić "Medal of Honor: Allied Assault" (właściwie jedynie interaktywny desant na plażę Omaha jest wart wzmianki, bo reszta gry jest zwyczajnie przeciętna), "Call of Duty 2" (znalazł się tam widowiskowy atak na Pointe du Hoc) albo "Brothers in Arms" (opowiada o losach żołnierzy 101. powietrzno-desantowej). Warto zwrócić uwagę także na książki (bo wiadomo, że oferują o wiele bogatszą treść niż filmy czy gry) o D-Day. Wśród nich niepodzielnie króluje powieść historyczna Corneliusa Ryana - Najdłuższy dzień.
Zasadniczo dzieli się ona na trzy części - "Wyczekiwanie", "Noc" i "Dzień". Pierwsza traktuje o przygotowaniach do bitwy, jakie podjęły obydwie strony konfliktu. Oczywiście jest też sporo smaczków, jak na przykład opis codzienności w okupowanej Normandii, stosunki panujące w niemieckiej armii (także na najwyższych szczeblach). Ciekawą rzeczą z tej części jest podejście nazistowskich żołnierzy do całej sprawy. Otóż na początku 1944 roku Niemców ogarnął "owczy pęd". Byli gotowi zrobić wszystko, by zbudować na czas bunkry i inne umocnienia, zaś w czerwcu, gdy inwazja była najbardziej prawdopodobna (co potwierdzały różne zaszyfrowane wiadomości przechwycone przez III Rzeszę), wyluzowali się i niektórzy wyjechali na wakacje. Tak zrobił między innymi marszałek Erwin Rommel, znany jako "Lis pustyni". Ta ogólna swoboda i wesołość w obozie niemieckim była spowodowana pogodą, która panowała dzień przed inwazją i zapowiadała kiepskie warunki dnia następnego. Dało to aliantom potrzebny element zaskoczenia. Wszystko zostało opisane z momentami zaskakującą szczegółowością.
Część zatytułowana "Noc" jest już tym, co tygrysy lubią najbardziej, czyli opowieścią o desancie wojsk powietrzno-desantowych na Normandię. Składa się ona z kilkunastu historii różnych żołnierzy, którzy przeżyli atak. Czytelnik jest prowadzony od bardzo drastycznych wydarzeń (okrutna rzeź aliantów na głównym placu Ste. Mère-Église) aż po zabawne nieporozumienia. Wszystkie zaplanowane akcje i cele są wyłożone jak na talerzu, dzięki czemu mamy pełny obraz ataku 101. i 82. powietrzno-desantowej. Również w tej części oglądamy dzień D z trzech perspektyw: wojsk amerykańsko-brytyjskich (oczywiście w kampanii brali udział przedstawiciele innych narodowości, m.in. Polacy, Kanadyjczycy, Francuzi i wiele innych), niemieckich i oczami cywilów.
Ostatnia część powieści Ryana - "Dzień" - opisuje chyba najciekawszy i najbardziej efektowny (z perspektywy zwykłego przedstawiciela Homo Sapiens) etap ataku na Francję. Gigantyczny desant na plaże o kryptonimach Gold, Juno, Sword, Omaha i Utah jest chyba znakomitym przykładem na to, że wojna to tak naprawdę jeden wielki chaos. Pomyłki i nieporozumienia mnożyły się na każdym kroku. Niektórzy żołnierze ginęli nawet nie oddawszy jednego strzału, bo po prostu barki desantowe tonęły w odmętach francuskich wód. D-Day przedstawiany jest przez podręczniki do historii jako bolesny cios zadany nazistowskiej machinie wojennej i znakomicie przygotowana operacja. Najdłuższy dzień boleśnie weryfikuje te tezy. Zwycięstwo alianci zawdzięczają głównie szczęściu.
Pana Corneliusa Ryana cenię za pokazywanie historii taką jaką była, a nie jaką kreują ją zwycięzcy czy przegrani. Należy mu się duży plus za nie owijanie w bawełnę i "walenie prosto z mostu". Swoim stylem tworzy znakomity wojenny klimat. Momentami czytelnik ma wrażenie, jakby rzeczywiście uczestniczył w walkach z hitlerowcami i był w skórze jednego z bohaterów. A tych w Najdłuższym dniu jest całe mnóstwo. Są wśród nich zarówno ci znani (m.in. marszałek Erwin Rommel, generał David Dwight Eisenhower), jak i ci (dla większości ludzi) bezimienni. Akcja "oglądana" z perspektywy tych ostatnich jest rzecz jasna najciekawsza i to ona dominuje w książce. Dzięki temu Najdłuższy dzień po prostu nie potrafi znudzić. Nawet osobnicy, którzy mają historię tam, gdzie najczęściej zagląda proktolog, będą się przy powieści Ryana bawić znakomicie. Kolejny duży plus dla autora. Dobrym pomysłem okazało się pokazanie wszystkich wydarzeń "oczami" Niemców, aliantów i zwykłych cywilów. Wygląda to mniej więcej w ten sposób: czytamy o zmaganiach Amerykanów na plaży Omaha, a po krótkiej chwili akcja przenosi się na drugą stronę barykady - do bunkra broniących się nazistów.
Żeby nie było zbyt słodko, teraz pora na mały "plus ujemny". Wielka szkoda, że w Najdłuższym dniu nie znajdziemy prawie żadnych przemyśleń bohaterów. Cała książka to w znakomitej większości akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Ja rozumiem, że książka o wojnie musi być napisana prosto i po żołniersku, ale jakieś chociaż malutkie, szczątkowe refleksje przysłużyłyby się budowaniu klimatu. Niestety, Cornelius Ryan nie pokusił się o wzbogacenie swojej powieści. Trudno. Na pocieszenie dodam, że to aż tak bardzo nie rzutuje na odbiór całości, a ten mankament można zaliczyć do kategorii "czepialstwa".
Pora powoli kończyć opowieść o Najdłuższym dniu. Pozostaje mi jedynie napisać na koniec, iż jest to znakomita powieść, która spodoba się miłośnikom historii. A może nawet i ignoranci znajdą w niej coś dla siebie? Pewnie skusi ich dynamiczna akcja i dobra, klimatyczna narracja. Po prostu nawet w czasie wakacji, gdy wszyscy mają w głowie jedynie imprezy i "integrowanie się" z płcią przeciwną (lub nawet z tą samą), warto pamiętać o bardzo ważnych i dramatycznych wydarzeniach, które rozegrały się 6 czerwca 1944 roku.