W kinach możemy już oglądać „Obecność 2”. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć sobie najlepsze horrory ostatniej dekady, które udowadniają, że gatunek ten przeżywa ostatnio drugą młodość i jest jednym z bardziej nowatorskich, fabularnie i formalnie, we współczesnym kinie.
Sierociniec z 2007 roku, reż. J. A. Bayona
"Sierociniec" to idealny reprezentant nowej fali horrorów z Europy, które mają swój wpływ także na amerykańskie "straszaki". Produkcja J.A. Bayony posiada niemalże wszystkie typowe dla filmów grozy składniki, czyli opuszczone domy (w tym przypadku tytułowy sierociniec) oraz dzieci, które dzięki swojej niewinności stanowią idealny kontrast uwypuklający siły zła. Mimo to stanowią one jedynie tło dla przeszywająco smutnej przypowieści o miłości i śmierci; o stracie, żałobie i determinacji. W typowych "amerykańskich" horrorach przeważnie widz czuje strach w określonych momentach; w "Sierocińcu" natomiast atmosfera niepokoju, smutku i napięca towarzyszy nam niemalże przez cały czas trwania filmu, a to nie lada osiągnięcie.
Martyrs. Skazani na strach z 2008 roku, reż. Pascal Laugier
Swego czasu, lekko znudzony coraz to bardziej schematycznymi horrorami z Hollywood, zacząłem głębiej szperać w poszukiwaniu mocnych wrażeń filmowych, aż w końcu odkryłem tzw. Nową Falę Ekstremalnego Francuskiego Horroru. No i w tym przypadku dostałem to, czego szukałem, a nawet więcej. "Martyrs" to jeden z najbardziej przerażających i zwyczajnie nieprzyjemnych filmów, jakie dane mi było oglądać. Nie tylko ze względu na niewiarygodnie wręcz gęste napięcie, poczucie strachu i beznadziei oraz wręcz odpychające sceny przemocy, ale także ze względu na to, że to niezwykle ponury, wręcz depresyjny film, pokazujący ile zła, zepsucia, okrucieństwa i chorych żądz kryje się w mrokach ludzkiej psychiki. Jest to niezwykle ciężki obraz, tak więc nawet nie śmiem go nikomu polecać. Czysto filmowo, to znakomita robota, ale decyzję o tym, czy go obejrzeć pozostawiam Wam samym, bo nie chcę mieć nikogo na sumieniu.
Babadook z 2014 roku, reż. Jennifer Kent
Dość nieoczekiwanie to właśnie horror rodem z Australii, w dodatku wyreżyserowany przez kobietę (Jennifer Kent), okazał się jednym z najbardziej przerażających i najlepiej zrobionych filmów grozy ostatniej dekady. "Babadook" nie próbuje wyważyć otwartych drzwi i na siłę wymyślać coś nowego. To pod wieloma względami klasyczny horror, który jednak nie stara siętylko i wyłącznie straszyć, ale przede wszystkim trzymać w napięciu cały czas. Film wygląda wspaniale od strony wizualnej, co jest też dużą zasługą polskiego operatora Radosława Ładczuka. Cała masa wysmakowanych kadrów, liczne zabiegi formalne, które wywołują niepokój w widzu. Nie sposób nie wspomnieć o tytułowym Babadooku, upiorze z książeczki dla dzieci (animowanym w tym filmie metodą poklatkową), który jest jedną z najbardziej przerażających postaci jakie wymyśliła współczesna popkultura. "Babadook" to jednak dramat psychologiczny na równi z filmem grozy i to jest jego największą siłą. Podobnie jak "Sierociniec", tak i ten film jest opowieścią o żałobie i chorobie psychicznej, co tylko pokazuje jak bardzo interesującym, formalnie i fabularnie, gatunkiem może być dobrze zrobiony horror.
The Witch z 2016 roku, reż. Robert Eggers
To najświeższy z powyższej listy horrorów. O jego twórcy, debiutującym Robercie Eggersie z pewnością jeszcze usłyszymy, także zapamiętajcie to nazwisko. "The Witch" ma w sobie coś z klasycznego "Wicker Mana". Jego akcja rozgrywa się w Nowej Anglii, w XVII wieku i opowiada o rodzinie fanatycznych katolików, którzy postanawiają żyć z dala od osad, w dziczy, oddając tym samym swój los w ręce Boga. Z czasem jednak siły nieczyste zaczynają nawiedzać rodzinę, w skutek czego, najstarsza z czwórki rodzeństwa podejrzewana jest o bycie wiedźmą, która zawarła pakt z samym Diabłem. Nie ma w tym filmie za dużo momentów typowego strachu, jest bardziej surowa mistyka amerykańskiej dziczy oraz dojmujący niepokój. I dopiero na sam finał otrzymujemy mocny cios miedzy oczy. "The Witch" to jednak przede wszystkim przejmujący i przepięknie sfilmowany dramat psychologiczno-filozoficzny, mocny, ciężki i dający do myslenia. Kapitalna robota.
Coś za mną chodzi z 2014 roku, reż. David Robert Mitchell
To, że współczesne horrory są jednym z najciekawszych i najbardziej innowacyjnych gatunków filmowych bardzo dobrze ukazuje "Coś za mną chodzi". Obraz ten dowodzi jak bardzo pojemne w treści, symbole i pomysły formalne są filmy grozy. W tym przypadku dostajemy fantastycznie sfilmowaną, po trochu oniryczną opowieść, będącą metaforą dojrzewania ubraną w szaty art-house’owego kina, którego nie powstydziliby się zarówno David Lynch jak i John Hughes. Pomysł, w którym szeroko pojęte, smiercionośne "zło", przenoszone jest drogą płciową sprawia, że całość ogląda się jak nowoczesną baśn z morałem dla dorosłych, w dodatku tę jej "baśniowość" podkreślają piękne, pełne pastelowych barw zdjęcia oraz syntezatorowa ścieżka dźwiękowa rodem z lat 80. "Coś za mną chodzi" udowodniło, że horrory też mogą być dziełami sztuki i przykładami ambitnego kina.
Najście z 2007 roku, reż. Julien Maury, Alexandre Bustillo
Ten film nie tyle straszy, co szokuje. Paranoja miesza się tu z okrucieństwem. Strach z przemocą. I choć fabularnie nie brakuje to sporej ilości mniejszych bądź większych niedociągnięć i niedorzeczności, to jednak wartka akcja i napięcie trwajace niemalże przez cały seans oraz masa ciekawych ujęć oraz pomysłów realizacyjnych, sprawiają, że "Najście" jest jednym z horrorów, na które warto zwrócić uwagę. Do tego twórcy nie bali się podjąć kontrowersyjnego tematu, który i w tym przypadku można traktować jako dość pokręconą i brutalną metaforę ciąży i połogu.
Obecność z 2013 roku, reż. James Wan
Reżyser "Obecności", James Wan szybko stał się najważniejszym reprezentantem nowej fali horroru w Stanach, a obecnie, jego warsztat zdobył sobie tak duże uznanie, że kręci wielkie produckja dla Hollyowood. Trudno się dziwić. Zadebiutował świetną "Piłą", która przy malutkim budżecie przyniosła ogromne zyski na całym świecie. Po kilku słabszych latach powrócił z udanym "Naznaczonym" oraz jeszcze lepszą "Obecnością". To pod wieloma wzgledami klasyczny horror o egzorcyzmach, natomiast jego warstwa formalna oraz pomysły na straszenie widza i budowanie napięcia są iście imponujące. Wizualnie Wan całymi garściami czerpie z kina grozy lat 70. (zresztą w tej dekadzie umieścił akcję filmu); zdjęć czy oprawy audio nie powstydziłby się niejedn ambitny hollywoodzki dramat, bo wyglądają po prosu wybornie. "Obecność" nie wprowadza do gatunku niczego nowego, ale ze wzgledu na to, że klasycznymi metodami potrafi naprawdę mocno przestraszyć i wygląda po prostu wspaniale, bez wątpienia zalicza się do najlepszych horrorów XXI wieku. Druga część "Obecności", grana właśnie w kinach jest równie dobra, a do tego wygląda jeszcze lepiej.
Paranormal Activity z 2007 roku, reż. Oren Peli
Ze względu na datę powstania "Piła" nie zmieściła się w owym rankingu, ale inny mainstreamowy horror już na szczeście tak. Siłą "Paranormal Activity" nie jest tylko wykorzystanie motywu found footage i zabawa z formułą reality show żerująca na ludziej chęci podglądania. To film, który przede wszystkim bazuje na jednym z naszych podstawowych i pierwszych lęków, który dopada nas jeszcze w dzieciństwie. Chodzi mi tu, o strach i niepokój związany z tym, że całą noc śpimy sami w ciemnym pomieszczeniu i nie wiemy co moze czaić sie w szafie czy pod łóżkiem. "Paranormal..." idelanie gra z tym strachem, nawet jeśli się go pozbyliśmy to podświadomie nadal gdzieś tam się on plącze w naszej psychice. Mnie osobiście najbardziej w tym filmie przerażały pozornie nudne i statyczne sceny, w których oglądamy śpiącą parę głównych bohaterów przez całą noc. Możemy wtedy zobaczyć to czego baliśmy się jako dzieci, przynajmniej w naszej wyobraźni, prosząc rodziców by zostawiali uchylone drzwi od pokoju czy zapalone światło.