REKLAMA

"Nareszcie sam w domu" to nędzna imitacja kultowego "Kevina". Recenzja filmu

Na Disney + pojawił się już reboot/sequel "Kevina samego w domu". "Nareszcie sam w domu" nie dorasta jednak kultowemu oryginałowi do pięt. A przecież miało być nowe otwarcie dla serii.

nareszcie sam w domu kevin reboot disney plus
REKLAMA

Jeden z bohaterów "Nareszcie sam w domu" zastanawia się po co Hollywood robi remake'i. Przecież nigdy nie są tak dobre jak oryginał - usłyszymy. To jedyny przejaw samoświadomości twórców, którzy porwali się na ukochany świąteczny film Polaków, serwując użytkownikom Disney+ reboot/sequel "Kevina samego w domu". Jak to nieraz bywa w podobnych sytuacjach ponieśli sromotną porażkę. Jakby nie rozumieli w czym tkwiła siła pierwowzoru.

"Nareszcie sam w domu" wygląda jak telewizyjny sequel kinowego hitu. "Kevin sam w domu" jest w nim odarty z całej magii, a pozostaje jedynie eksploatacja znanych motywów fabularnych. Dan Mazer co prawda próbuje wytyczać własną ścieżkę i tchnąć świeży powiew w wyświechtaną konwencję, ale jedynym co stawia jego film ponad wcześniejsze kontynuacje (nie licząc "Kevina samego w Nowym Jorku") to zawarcie w opowieści dozy nostalgii dla fanów serii.

REKLAMA

Nareszcie sam w domu - recenzja rebootu/sequela "Kevina samego w domu"

Tak "Alex - sam w domu", jak i "Kevin sam w domu 4" oraz "Finn sam w domu: Świąteczny skok" odcinały się od "Kevina samego w domu" i "Kevina samego w Nowym Jorku". W przeciwieństwie do nich "Nareszcie sam w domu" rozgrywa się w uniwersum McCallisterów. Mazer nie odcina się od spuścizny oryginałów. Co prawda bohatera granego przez Macaulaya Culkina nie zobaczymy, ale pojawia się jego brat - Buff. Jest on policjantem, któremu, jak usłyszymy, Kevin co roku robi psikusa, zgłaszając pod numer alarmowy, że jakaś rodzina wyjechała na święta i zostawiła dziecko bez opieki. To oczko do fanów oryginału jest najzabawniejszym, co w filmie zobaczycie. Reszta żartów co najwyżej was zirytuje.

Max jest tu jeszcze bardziej rozwydrzonym bachorem, niż był Kevin. Głównego bohatera poznajemy, kiedy wraca z matką z restauracji i musi iść do toalety. Carol wpada na genialny pomysł, żeby udawać zainteresowaną kupnem pobliskiego domu, aby syn mógł się w spokoju załatwić. W trakcie wcielania planu w życie dochodzi do pierwszego starcia protagonisty z Jeffem - bezrobotnym menadżerem danych, którego sytuacja zmusiła do sprzedaży posiadłości. I tu pojawia się największy problem z "Nareszcie sam w domu". W tym filmie nie ma czarnych charakterów.

Home Sweet Home Alone - opinie o filmie

Jeff zgubił gdzieś lalkę wartą setki tysięcy dolarów i podejrzewa, że Max mu ją ukradł. Figurka rozwiązałaby wszystkie jego problemy finansowe. Znajduje więc adres Carol, ale kiedy się pod niego udaje, widzi pokaźną grupkę krewnych kobiety, zbierających się na lotnisko, aby dołączyć do niej w Tokio. Poznaje wtedy klucz do alarmu i postanawia wrócić, jak już nikogo nie będzie, aby odebrać swoją własność. Nie mógł jednak przewidzieć, że ktoś został sam w domu.

Nareszcie sam w domu - jak film ma się do "Kevina samego w domu"?

Jeff wraz z żoną upierają się, żeby odzyskać lalkę. Max podsłuchuje ich rozmowę i dochodzi do wniosku, że chcą jego sprzedać starym babciom, które będą go karmiły obklejonymi włosami cukierkami. Postanawia więc stawić im czoła. A skoro mają zamiar wrócić do jego domu o północy, ma mnóstwo czasu, aby się przygotować. W "Nareszcie sam w domu" naprzeciwko siebie staje więc rozwydrzony bachor i małżeństwo walczące o byt. Komu w takiej sytuacji kibicować?

"Kevin sam w domu" stał się ponadczasowym hitem, bo świąteczna atmosfera dodaje filmowi baśniowej aury. Wpisane są w nią kreskówkowe zachowania bohaterów. Główny bohater jest niczym Królik Bugs, grający na nosie Kaczorowi Duffy'emu i Elmerowi Fuddowi. Bawi nas, gdy w jego wymyślne pułapki wpadają Harry i Marv. Są oni bowiem czarnymi charakterami, bez jakichkolwiek innych cech. To figury retoryczne, jakim ku naszej uciesze można bez końca robić krzywdę. Tutaj sprawa ma się zupełnie inaczej i slapstickowy humor nie bawi już tak jak w oryginale.

Zarówno Jeff jak i Pam niebezpiecznie zbliżają się do postaci z krwi i kości, z którymi łatwo się identyfikować. Ja rozumiem, kiedy próbuje się niuansować villainów, nadając im tragicznego wymiaru, jak to ma miejsce w MCU. Tutaj twórcy wybierają jednak tragikomizm, przez co mamy do czynienia ze sztucznie nakreślonym konfliktem, pozbawionym odpowiedniej dramaturgii. "Nareszcie sam w domu" staje się przez to groteskowy nie do zniesienia.

Nareszcie sam w domu - po co Disney się za to brał?

REKLAMA

Jeffowi mogą wyskakiwać kolejne guzy po oberwaniu kulami bilardowi, a Pam może wdepnąć gołą stopą w klocki lego, ale z przedstawianych wydarzeń nie będziemy czerpać sadystycznej przyjemności. Żaden grymas bólu na ich twarzach nie sprawi nam tyle radości, co krzyki Harry'ego i Marva. Max może próbować zrobić ze swoich przeciwników ciastka, ale nie będzie miał tego samego wdzięku co Kevin szczujący złodziei petardami. Wszystko, co znamy z oryginału, zostało tu wybrakowane.

Nie spodziewajcie się więc, że "Nareszcie sam w domu" pozwoli wam poczuć magię świąt. Twórcy próbują wpoić Maxowi rodzinne wartości, ale kiedy na koniec bohater dzieli się nimi z widzami, nikogo nie jest w stanie przekonać. Może co najwyżej zażenować was jeszcze bardziej niż wcześniej, bo produkcja ma w sobie coś z najgorszych tradycji hallmarkowych filmów świątecznych. Z tego właśnie względu z niecierpliwością będziecie wyczekiwać emisji "Kevina samego w domu" na Polsacie, aby pozbyć się niesmaku z jakim pozostawi was jego najnowsza kontynuacja.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA