Naznaczony: Ostatni klucz dopełnia degrengolady serii. Spotyka ją podobny los do Piły, gdzie producentom zależało na jak najszybszym odcinaniu kuponów przy zachowaniu niskich budżetów.
OCENA
Naznaczony: Ostatni klucz to czwarta część serii, która na początku zapowiadała się na świeży powiew w skostniałym gatunku. Malezyjski reżyser, James Wan, zdołał tchnąć nowe życie w nawiedzone opowieści i idealnie połączyć straszne historie z różnych wymiarów z puszczaniem oka do fanów klasyki.
Przez 8 ostatnich lat Polki i Polacy każdy Naznaczony wyglądał podobnie.
Scenarzyści kolejnych części (tym razem Leigh Whannell, który również występuje na drugim planie) solidarnie szli utartymi ścieżkami. Z zamkniętymi oczami można było przewidzieć, że zły duch nawiedzi krewnego protagonisty i porwie go do swojego świata. Na ratunek wyruszy mu widmowa inkwizycja, a paranormalne wydarzenia będą przenikały pomiędzy wymiarami.
Nowy Naznaczony miał wyglądać inaczej. Ile znacie bowiem horrorów, gdzie heroiną jest siedemdziesięcioletnia, przyprószona siwizną kobieta? Tą bohaterką jest Elise Rainier (Lin Shaye), na której młodości krwawymi szramami odcisnął się apodyktyczny ojciec. To on zamknął ją w piwnicy, gdzie obdarzona unikalnym darem dziewczynka otworzyła portal do niewłaściwego wymiaru. Jego pierwszą ofiara stała się mama Elise. Czwarta część to powrót kobiety na stare śmieci i próba zmierzenia się z przeszłością.
Jaki film, tacy Ghostbusters.
Niestety, Naznaczony: Ostatni Klucz ogląda się jak zlepek horrorowych gagów, które już gdzieś widzieliśmy. Niby są zwroty akcji i nowe, obiecujące postaci, ale główny nurt opowieści jest do bólu przewidywalny.
Reżyser dużo czasu poświęcił na ekspozycję zapuszczonego domu Elise i wątku romantycznego, ale chyba zapomniał, że horrory zapamiętujemy głównie dzięki szwarccharakterom. Tym razem bestiariusz nie ma nam kompletnie nic do zaoferowania poza standardowymi wyskokami z otwierających się skrzyń, łamaniem kości i przemykaniem za plecami bohaterów.
Widziałeś jednego Naznaczonego? Widziałeś wszystkie.
To wiele świadczy o horrorze, kiedy jego najjaśniejszymi punktami są tzw. comic relief. Zapewnia je dwójka asystentów Elise, którzy na każdym kroku otaczają się masą technologii. To typowe nerdy, które tracą pewność siebie, gdy w okolicy pojawiają się panny na wydaniu. Bratanice Elise w historii znalazły się zaś zapewne tylko po to, aby zapewnić serii przyszłość i kolejne spin-offy. Żadna z nich nie wniosła jednak nic interesującego do filmu.
Cały show skradła bowiem Elise, która idealne pasuje do roli niestrudzenie świecącej latarni na wzburzonym morzu. Z wcześniejszych części wiemy, że nic złego nie może się jej stać, co sprawia, że napięcie nawet na moment nie wędruje powyżej poziomu, który w telewizji zapewnia Korona królów.
Przeciętny obraz dopełnia zakończenie.
Ostatnie sceny to już prawdziwa jazda bez trzymanki. Niestety w negatywnym sensie. Mało co tu się ze sobą składa, świat przedstawiony nie ma żadnych reguł, przez co nie wiemy, co postaci mogą zrobić, a czego nie - czemu w jednej chwili poddają się złu, a w innej mogą nad nim dość łatwo zapanować.
Cały tekst na Naznaczonego narzekam, ale nie jest to horror tragiczny. Dla tych, dla których będzie to pierwsza styczność z serią, może to być nawet udany seans. Ale jest przecież tyle ciekawszych rzeczy, które możecie zrobić ze swoim życiem przez 1,5 godziny.