REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Nędznicy - filmowa wersja broadwayowej legendy do zobaczenia w Ipla

'W kilku momentach Nędznicy zaskakują swoją brawurą i rozmachem. Niestety, zbytnie przywiązanie do scenicznego pierwowzoru i niedoskonała obsada okazały się największymi problemami projektu

21.06.2013
12:23
Nędznicy – filmowa wersja broadwayowej legendy do zobaczenia w Ipla
REKLAMA
REKLAMA

Wielu już zauważyło: w obecnych czasach niemal każdy tytuł na cotygodniowym box office jest oparty na czymś istniejącym wcześniej. Sztuka remake’u czy adaptacji jest sama z siebie dość trudna - ale Nędznicy mają poprzeczkę postawioną znacznie wyżej. To wcale nie jest film oparty na książce Victora Hugo, jednego z największych klasyków literatury europejskiej. To adaptacja musicalowego spektaklu z Broadwayu. Adaptacja adaptacji - a to może być większym jeszcze większym wyzwaniem.

Oczywiście, sceniczna wersja Nędzników wygrała masę nagród, jest wciąż wystawiana po kilku dekadach od premiery i została przetłumaczona na niezliczoną ilość języków, wliczając to nasz, rodzimy. Nie poświęcając na to zbyt dużo miejsca - mogę tylko powiedzieć, że Nędznicy są jednym z najlepszych musicali, jakie widziałem w życiu... mówię o scenicznej wersji, to znaczy. Z radością donoszę, że filmowa edycja (z wyjątkiem naprawdę drobnych alternacji) pozostaje bardzo wierna swojemu bezpośredniemu pierwowzorowi. Niestety, z tego też wynikają jej liczne wady.

Oryginał to wyłącznie śpiew. Film z kolei opiera się na niezgrabnym przeskakiwaniu z jednego wielkiego broadwayowego numeru do drugiego. Wszystko pomiędzy nie jest w żaden sposób interesujące. Widzicie, w klasycznych filmowych musicalach, te surrealistyczne chwile, kiedy wszyscy nagle eksplodowali śpiewem i tańcem wydawały się nie na miejscu i dziwaczne. Tutaj, z racji tego, że miażdżąca większość filmu to śpiew - to te drobne chwile, kiedy akurat ludzie ze sobą rozmawiają - wydają się nie być na miejscu i dziwaczne.

I jeśli nie znasz fabuły - Jean Valjean kończy swój 19 letni wyrok na galerach, skazany pod zarzutem kradzieży kilku bułek. Do końca życia jednak musi raportować o swoim miejscu pobytu, zwolnienie jest jedynie warunkowe. Po doświadczeniu gościnności i dobroci przypadkowo spotkanego kapłana, postanawia uciec gdzieś daleko i rozpocząć zupełnie nowe życie. Zachodzi całkiem daleko, zostaje nawet Burmistrzem. Tam też spotyka nieszczęsną prostytutkę Fontaine, która na łożu śmierci prosi o pomoc w znalezieniu i zaopiekowaniu się jej córką. Równocześnie, bezwzględny Inspektor Jarvet stara się schwytać i skazać Jeana. W połowie filmu, akcja przeskakuje o kilka kolejnych lat, kiedy owa dziecina, Cossette jest już pod jego opieką. Na ulicach Paryża widoczne gorętsze stają ruchy rewolucyjne (ale nie ta właściwa rewolucja francuska, warto dodać). Żonglerka wszystkimi wątkami monstrualnej powieści była jedną z wad oryginalnego musicalu - wszystko pędzi, a przeciętny widz, nieobeznany z opowiadaną historia może mieć spore trudności z nadążeniu za akcją.

miserable2 copy

Mając do wyboru dowolną scenografię, reżyser zdecydował się na względnie realistyczne (choć ostro obrabiane komputerowo), historyczne przedstawienie Paryża. I choć niektóre plany są imponujące, całość zostaje wciśnięta w te ciasne kadry, gdzie czyjaś głowa jest największym obiektem na ekranie. I kłuje mnie w serce, jak niektóre sceny potrafią to wykorzystać mistrzowsko (przede wszystkim prolog z Jeanem Valjeanem i wzruszająca "I Dreamed a Dream" od Ann Hathaway w roli Fontaine), a inne (większość scen na barykadach) kompletnie to marnują.

Być może nie słyszałeś o zastosowanej technologii: głos aktora podczas tych wszystkich sekwencji musicalowych był nagrywany równocześnie z obrazem. Oznacza to, że kiedy widzisz na ekranie Russella Crowe’a wyjącego do gwiazd - jego głos naprawdę pochodzi z krtani, a nie został wcześniej nagrany w studiu i puszczony na playbacku, jak to zwykle bywa. Niestety, z tego też powodu, większość tych scen wypada straszliwie statycznie. Jedyna względnie energiczna pozostaje piosenka “Master of the House”, zagrana przez Sachę Baron Cohena i Helenę Bonham Carter (która - o ironio - zdaje się grać tę samą rolę co w Sweeney Todd). Ja wiem, że Nędznicy to nie jest dobre miejsce na tańczenie polki czy czegoś w tym guście. Ale zauważalny brak ruchu sprawił, że po prostu obserwujemy ludzi stojących i śpiewających do siebie nawzajem. Nie przeszkadza to w żaden sposób przy naprawdę dobrych numerach - ale w takim filmie - każdy ma ulubione piosenki i te do których mniej chętnie wraca. I te drugie będą przez to wypadać podwójnie źle. Ponownie, tutaj też wątpliwy dobór kadrów nie pomaga. Często widzimy zbyt duże zbliżenia na twarz, obraz kopnięty na bok, trzęsącą się kamerę. Wszystko to ogranicza przestrzeń wydarzeń i przez to coś, co powinno wyglądać na najbardziej spektakularną i wielką rzecz w Twoim życiu... wypada zaskakująco kameralnie. Niestety, jest to jest problem, który ciągnie się przez cały film.

REKLAMA

Zatem, czy Hollywoodzka obsada jest w stanie pokonać gigantów Broadwayu? Powiem wprost - nie. Jeśli jesteś miłośnikiem musicalu właśnie przez to jak fantastycznie brzmi - prawdopodobnie nie będziesz zadowolony z większości filmowych wykonań. Ann Hathaway jest jedynym głosem, który naprawdę się wybija i pozostawia pozytywne wrażenie. Ale nie jestem sobie w stanie wyobrazić słuchania jej głosu bez widzenia twarzy na ekranie. Bo - co jest odrobinę zaskakujące - rolę odgrywane twarzą i gestem są ważną częścią doświadczenia podczas Hollywoodzkiej części musicalu. Wielkie propsy dla Hugh Jackmana za utrzymanie emocjonalnej wagi całego prologu na swoich barkach. Później też jest całkiem niezły- ale niestety, w samym brzmieniu nawet nie sięga do pięt Colmowi Wilkinsonowi czy innym wykonawcom. Russel Crowe... jest cóż, Russelem Crowe'm. Odgrywa dokładnie taką samą rolę, co w każdym swoim filmie. Fascynująca postać Inspektora jest przez niego praktycznie zmarnowana.

Nie jestem do końca przekonany, kto będzie prawdziwie zadowolony z tego filmu. Pewnie, fani broadwayowego oryginału na pewno nie będą kompletnie rozczarowani (Ci, którzy już uwielbiają w nim wszystko), ale nie sądzę, żeby przyciągnął wielu nowych miłośników. Problem polega też na tym, że o ile kilka momentów wypada prawie perfekcyjnie... wciąż brak mu wagi i wrażenia, jakie pozostawiał oryginalny musical. I przepraszam, ale każdy film takiego typu musi być odrobinę dziwaczny i zawadiacki. Osadzenie akcji w niemal realistycznym przedstawieniu Paryża utrudnia widzowi zaakceptowanie formuły. Jeśli jesteś ciekawy, a musicale to Twoja działka - wciąż będziesz mieć masę frajdy z tego niedoskonałego, ale wciąż dobrego filmu. Śmiało uderzaj na ipla.tv
Jeśli jednak zachęciłem Cię bardziej do wersji scenicznej - tu także nie ma problemu. Na iTunes można zobaczyć występ w 25 rocznicę broadwayowej premiery  (Co - moim zdaniem- jest dużo lepszym pomysłem).

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA