REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale
  3. VOD

Netflix ma za sobą rok zaskakująco dobrych seriali. Wybrałem 11 najlepszych z całego 2020 roku

Netflix rok po roku zwiększa liczbę nowych oryginalnych produkcji. W ciągu ostatnich 12 miesięcy na platformę trafiło więc mnóstwo świeżych tytułów, spośród których część stała na wysokim jakościowo poziomie. Wybrałem kilkanaście, moim zdaniem, najlepszych w dobiegającym końca roku.

31.12.2020
9:47
netflix najlepsze seriale 2020
REKLAMA
REKLAMA

Netflix najlepsze seriale 2020 roku [TOP11]:

11. Freud

Serial „Freud” nie jest łatwo ocenić. Pierwszy austriacki Netflix Original skusił wielu widzów wizją przedstawienia początków psychoanalizy i biograficzną historią jej ojca, Zygmunta Freuda. W rzeczywistości powyższych elementów w europejskiej produkcji jest jednak stosunkowo niewiele. Dlatego nie brakuje osób, które zawiodły się „Freudem”. Rzecz w tym, że nie ma wielkiego sensu oczekiwać olbrzymich ambicji od serialu, który chce być dziełem jednoznacznie rozrywkowym. A serial Netfliksa w bardzo ciekawy sposób miesza elementy thrillera psychologicznego, psychodelicznego horroru i historycznej produkcji.

Wielu fanom „Parku Jurajskiego” seria „Jurassic World” kojarzy się negatywnie. I nie bez powodu, bo trudno wyobrazić sobie współczesną trylogię, która bardziej niszczyłaby dziedzictwo oryginału (tak, nawet nowe „Gwiezdne wojny” zachowały więcej szacunku do swoich poprzedników). Być może dlatego Netflix zdecydował się wypuścić w Polsce „Jurassic World: Camp Cretaceous” jako „Park Jurajski: Obóz Kredowy”.

Z punktu widzenia fabuły taka zmiana nie miała większego sensu (znaczna część 1. sezonu toczy się równolegle do wydarzeń z „Jurassic World”), ale na pewno budzi cieplejsze skojarzenia. To naprawdę udana produkcja, która nie boi się pokazywać dinozaurów jako żyjące, myślące zwierzęta, a przy tym może się pochwalić zaskakująco nieirytującą grupą nastoletnich bohaterów. Osobiście już nie mogę się doczekać 2. sezonu, który zadebiutuje w styczniu.

netflix najlepsze seriale 2020 class="wp-image-478990"

Paul Rudd to jeden z najlepszych amerykańskich aktorów komediowych, co wielokrotnie udowadnia w „Życiu z samym sobą”. Natomiast, gdyby nowa produkcja Netfliksa była „tylko” zabawną historyjką o sobowtórach, to z pewnością nie znalazłaby się na liście najciekawszych seriali 2020 roku. Żadna tegoroczna produkcja platformy (poza „Gambitem królowej”) nie łączy jednak tak umiejętnie scen humorystycznych z poważną, często wręcz depresyjną tematyką.

„Życie z samym sobą” umiejętnie przeskakuje między różnorodnymi nastrojami i potrafi zaskakiwać, a sam Paul Rudd pokazuje tu całą gamę emocji i aktorskiego kunsztu. Podczas niektórych „podwójnych” scen ręce same składały się do oklasków.

Netflix to w ostatnich latach najbardziej otwarta na dokumenty platforma rozrywkowa. Twórcy tego typu produkcji chętnie podejmują więc współpracę z serwisem, a widzowie zyskują w ten sposób możliwość poznania fascynujących a często nietypowych opowieści. „Farmaceuta” zdecydowanie nie był najgłośniejszym serialem dokumentalnym tego roku, ale jednym z najlepszych. Przede wszystkim ze względu na postać głównego bohatera, który po tragicznej śmierci swojego syna zdecydował się na trwające przez lata śledztwo dotyczące przemytu narkotyków, sprzedawania leków bez recepty i rozciągającej się na całe Stany Zjednoczone fali uzależnień. Historię Dana Schneidera po prostu trzeba poznać.

Czytelnicy Rozrywka.Blog zdają sobie doskonale sprawę, że animacja jest jedną z moich największych pasji, a seriale animowane dla dorosłych znam wręcz od podszewki. Dlatego możecie mi zaufać, gdy mówię, że „The Liberator” był najlepszą nową produkcją tego typu. Co cieszy podwójnie, bo znaczący udział przy tworzeniu tego miniserialu mieli polscy filmowcy.

„The Liberator” opowiada wciągającą i pełną zwrotów akcji historię grupy amerykańskich żołnierzy biorących udział w jednej z najdłuższych kampanii tamtego konfliktu. Nie ucieka przy tym od trudnych, moralnie niejednoznacznych tematów i mówi więcej o przeżyciach ludzi biorących udział w konfliktach zbrojnych niż zdecydowana większość amerykańskich filmów wojennych. A jednocześnie korzysta z nowatorskiej techniki animacji polegającej na lepszym niż kiedykolwiek połączeniu gry aktorów z CGI.

 class="wp-image-478993"

„Dom z papieru” można bez najmniejszych obaw nazwać najpopularniejszym europejskim serialem Netfliksa. Popularność nowego sezonu hiszpańskiej produkcji była olbrzymia, ale „najczęściej oglądany” nie zawsze równa się „najlepszy”. Zdecydowanie bardziej wciągającym, ciekawszym i emocjonującym serialem o napadzie okazała się w tym roku „Kradzież stulecia”.

Wyprodukowany w Kolumbii tytuł liczy sobie tylko sześć odcinków, dzięki czemu prezentuje znacznie bardziej spójną i skutecznie operującą suspensem historię. A grający tam aktorzy budują wiarygodne, niejednoznaczne portrety bohaterów. Naprawdę warto to obejrzeć. Więcej o produkcji przeczytacie TUTAJ.

O sile przebicia „Locke & Key” najlepiej świadczy fakt, że Netflix zdecydował się przedłużyć produkcję o 3. sezon jeszcze przed premierą poprzedniego. Takie przypadki są niezwykłą rzadkością, tym bardziej w warunkach pandemii koronawirusa. Mowa jednak o serialu, który w niedalekiej przyszłości według wszelkiego prawdopodobieństwa ma zastąpić „Stranger Things”.

I osobiście nie miałbym nic przeciwko, bo oparta na serii komiksów wydawnictwa IDW historia w 1. sezonie wydawała się ciekawsza niż wszystko, co do tej pory pokazali bracia Duffer. Jeżeli ktoś lubi osadzone w prawdziwym świecie fantasy z nastoletnimi bohaterami, to „Locke & Key” bezwzględnie musi się znaleźć na liście: „Do obejrzenia”.

4. Bojack Horseman: Sezon 6

„The Liberator” może się pochwalić tytułem najlepszej nowej animacji na Netfliksie, ale w tym roku fani tego gatunku musieli zmierzyć się z jednym bardzo ważnym powrotem. Chodzi oczywiście o premierę finałowego sezonu serialu „BoJack Horseman”. Nie jest tajemnicą, że twórcy tej produkcji nie chcieli jej jeszcze kończyć i mieli w planach co najmniej jedną następną część. Netflix dał jednak veto i zgodził się jedynie na dłuższy 6. sezon.

Dlatego zakończenie historii niespełnionego aktora i jego najbliższych przyjaciół nie okazało się tak idealne jak mogliby tego sobie życzyć fani. Wciąż mieliśmy jednak do czynienia z serialem pod wieloma względami wybitnym: momentami zabójczo śmiesznym, a przy tym podejmującym najtrudniejsze życiowe tematy. Wszystkim nam zapewne jeszcze nieraz będzie brakowało „BoJacka Horsemana”.

W swojej oryginalnej recenzji „The Stranger” napisałem, że Netflix zrobił doskonały interes, decydując się na współpracę z Harlanem Cobenem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze o rychłej premierze „W głębi lasu” i olbrzymiej popularności tej polskiej adaptacji prozy Amerykanina, która miała wybuchnąć w naszym kraju jakiś czas później. Z perspektywy czasu nie mam jednak wątpliwości, że to właśnie „The Stranger” jest lepszą z dwóch ekranizacji Cobena stworzonych w tym roku. Brytyjska produkcja może się pochwalić znacznie spójniejszą zagadką, lepszym tempem i bardziej zapadającymi w pamięć momentami rodem z kina sensacyjnego. A i aktorsko stoi na naprawdę wysokim poziomie.

Opowiadanie kolejnych komplementów na temat „Gambitu królowej” w pewnym sensie nie ma sensu. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu – mowa o największym serialowym fenomenie bieżącego roku. Produkcji, która nie tylko przyciągnęła do ekranów miliony użytkowników Netfliksa, ale też zachęciła wielu z nich do nauki gry w szachy. A przecież mowa o grze sportowej, która musi sobie od lat radzić z niesprawiedliwym stygmatyzowaniem.

„Gambit królowej” pokonał wszystkie postawione przed nim bariery i nadal jest oglądany przez kolejnych widzów, choć od premiery minęło wiele tygodni. Netflix zbyt rzadko pokazuje na swojej platformie tak oryginalne seriale fabularne. Wszyscy ocenialibyśmy bibliotekę oryginalnych produkcji platformy o niebo wyżej, jakby dało się tam znaleźć więcej tytułów tak artystycznie spełnionych jak miniserial z Anyą Taylor-Joy i Marcinem Dorocińskim.

Pierwsze miejsce w moim zestawieniu otrzymał serial dokumentalny a nie fabuła. Bo choć „Gambit królowej” jest tytułem z fantastyczną historią, to czasem życie bije na głowę wszystkie inne scenariusze. „Ostatni taniec” to serial-fenomen. Wycinek ważnej części historii sportu, a przy tym hipnotyzująca opowieść o kulisach sławy, determinacji, żądzy zwycięstwa i hektolitrach potu wylanych na treningach.

REKLAMA

Być może jakiś wpływ na moją decyzję ma nostalgia za latami 90. i globalnym fenomenem Chicago Bulls, który wyniósł rozgrywki NBA na niesłychany wcześniej poziom popularności. Ale nie chodzi tylko o sentyment. Twórcy wykonali kawał dobrej roboty – spotkali się ze wszystkimi najważniejszymi uczestnikami tamtych wydarzeń (z Michaelem Jordanem na czele) i byli w stanie skonfrontować ich z rekordowymi latami Bullsów.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA