REKLAMA

Paradoks Netflixa - jeśli spędzasz godziny, szukając serialu, to wpadłeś w jego sidła

Pamiętasz, kiedy bardzo chcieliście obejrzeć film, nie mieliście pojęcia, co wybrać, a Netflix wcale nie pomagał? Wiedzcie, że nie jesteście sami, my nazwaliśmy to paradoksem Netfliksa.

paradoks netflix
REKLAMA

Słyszałeś o paradoksie Netfliksa? Nawet jeśli nie, to z pewnością go doświadczyłeś. Sprawdź, jak przechytrzył cię serwis VOD. Netflix nas oszukuje, bo z jednej strony daje, a z drugiej zabiera. O czym mowa? O paradoksie Netfliksa.

Znacie tę sytuację, kiedy chcecie obejrzeć coś wieczorem z drugą połówką? Wiecie, jakiś film czy serial, ale niekoniecznie najnowszy, bo akurat macie nastrój na „żenującą produkcję młodzieżową na granicy guilty pleasure", a taka akurat ostatnio – o dziwo – nie wyszła? U mnie sprawa wygląda wtedy mniej więcej tak... Przez jakieś 30 minut przerzucamy się kolejnymi propozycjami. Kolejne 30 próbujemy przekonać się nawzajem do naszych wyborów. Następną godzinę szukamy czegoś nowego, ponieważ wszystkie poprzednie tytuły nie zadowoliły nas obojga. Po godzinie, zmęczeni i poirytowani, bardzo głośno dyskutujemy, gestykulując, aby po 15 minutach iść spać, po przecież jest 1:00 w nocy, a jutro trzeba wstać do pracy.

REKLAMA

Brzmi znajomo?

Biblioteka Netfliksa to setki tytułów do wyboru. Teoretycznie algorytm podpowiada nam, jak procentowo dana produkcja pasuje do naszych upodobań. W praktyce bywa z tym różnie i niekoniecznie jest to rzeczywiście strzał w dziesiątkę. Jak z tego gąszczu wybrać szybko i sprawnie odpowiednie produkcje? Tu pojawia się problem i nie jest on związany tylko z tym, że zarówno Netflix jak i HBO GO powinny popracować nad swoimi wyszukiwarkami... Chodzi o coś więcej.

Netflix daje nam prawie że nieograniczoną możliwość wyboru, a my zdając sobie sprawę z tego, że seans tylko częściowo nas zadowoli, grzebiemy w serwisie coraz głębiej i głębiej.

Powodów jest kilka. Po pierwsze wybór jednej produkcji automatycznie przekreśla wybór drugiej, co powoduje w nas poczucie straty (kłania się FOMO, czyli strach przed pominięciem czegoś). Mamy poczucie, że decydując się na coś, nasza decyzja nie jest w pełni dobra, bo przecież pozbawiamy się czegoś innego i tak w kółko. Z drugiej strony szanujemy swój czas, bo przecież mamy go coraz mniej, więc nie chcemy włączać byle czego, co zabierze nam cenne godziny. I tu dochodzimy do sedna: nie chcąc zmarnować popołudnia na dany film czy serial, marnujemy czas na szukanie jak najlepszej opcji, ostatecznie nie oglądając niczego. Efekt jest taki sam – straciliśmy wieczór. Możemy być z siebie dumni. A nie, jednak nie.

Serwis nas przechytrzył. I to właśnie jest paradoks Netfliksa. Jeśli to pojęcie wejdzie kiedyś do słownika, to pamiętajcie, że byłam pierwsza.

Kiedy spojrzy się na kalendarz choćby tylko październikowych premier, doskonale widać, że przyszła jesień. Po nieco ospałym lecie – można powiedzieć – wracamy do gry. Ale warto zwrócić uwagę, że czasy, kiedy seriali latem było zaledwie kilka (w tym może dwie, trzy głośniejsze premiery) minęły ładnych parę lat temu. Nie da się jednak ukryć, że wraz z rozpoczęciem jesieni, kiedy (prawie) wszyscy zakończyli już swoje urlopy, mamy prawdziwe zatrzęsienie nowości.

BoJack Horseman - finałowy sezon class="wp-image-327221"

Serialowych powrotów i nowych produkcji w odcinkach, które legalnie możemy obejrzeć w Polsce, jest kilkadziesiąt w samym tylko październiku, a gdzie tam do końca roku. W kinach dzieje się to samo. Jeśli chcesz być na bieżąco, albo – o zgrozo – zawodowo zajmujesz się szeroko pojętą rozrywką, to odwołaj wszystkie spotkania towarzyskie i zaszyj się pod kocem.

HBO GO i Netflix zrobią ci z życia jesień średniowiecza.

Nie będziesz miał czasu na obowiązki i inne rozrywki, jeśli zechcesz obejrzeć wszystkie największe hity serwisów. Dość powiedzieć, że intrygująco zapowiadają się: „Katarzyna Wielka”, „Watchmen”, „Szukając Alaski”, nowy sezon „Peaky Blinders”, „Życie z samym sobą”, „Daybreak”, finał „BoJacka Horsemana” czy filmy takie jak „W wysokiej trawie”, „El Camino: film Breaking Bad” czy „Pralnia”.

Gdyby chcieć obejrzeć wszystkie te tytuły, to trzeba by poświęcić na nie plus minus 60 godzin. To znaczy, że codziennie musielibyśmy oglądać około dwóch godzin produkcji.

A przecież to tylko kropla w morzu. Co miesiąc nie wyrabiamy się z oglądaniem tych wszystkich seriali i filmów, które powinniśmy (nie liczę nawet, ile czasu zajmują wyprawy do kina!), i nasza lista must-see powiększa się nawet nie z miesiąca na miesiąc, a – przy tej liczbie i częstotliwości premier – z dnia na dzień. Nawet nie chcę żalić się tutaj, jak pokaźna jest moja „kupka wstydu”, bo jeśli miałabym dorzucić do niej jeszcze książki, to spisywanie jej zajęłoby mi pewnie tydzień cennego czasu, który przecież mogę przeznaczyć na oglądanie seriali (i jedzenie, o ile będę mieć kiedy).

Jaki z tego morał?

REKLAMA

Myślicie pewnie, że powiem: zrezygnować z subskrypcji i odinstalować Netfliksa. Nie podejrzewajcie mnie o takie bzdury, w końcu to strona poświęcona rozrywce. Zamiast szukać, oglądaj. Daj sobie 15 minut na wybranie produkcji i klikaj przycisk Play. Nawet jeśli za chwilę coś wyłączysz, przynajmniej sprawdziłeś, czy dana rzecz ci się spodoba. Nie? Wybierz kolejną pozycję na liście. I pozbądź się tej myśli, która mnie towarzyszy coraz rzadziej, że „choćby było beznadziejne, muszę obejrzeć do końca”. Szkoda czasu, przecież biblioteka Netfliksa to setki tytułów do wyboru.

Wpis opublikowano w październiku 2019 roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA