Co powinno zmienić się w popkulturze w nowej dekadzie XXI wieku, by była ona lepsza niż poprzednia?
Wraz z nastaniem 2021 roku wchodzimy pełnoprawnie w trzecią dekadę XXI wieku. Jak dotąd każda poprzednia przynosiła liczne zmiany, natomiast ta, którą dopiero co zostawiliśmy w tyle była najbardziej burzliwą i niepokojącą od lat. Postawione w tytule pytanie jest głębokie, rozległe i ambitne, ale oczywiście skupimy się tu na popkulturze, choć jak wiemy, czasem bywa ona zespolona z tym, co dzieje się także w innych sferach życia.
Mniej wtórności. Sequele — tak! Remaki — nie!
Wiem, to banał, naiwnym jest zresztą oczekiwać, że wszelkiej maści wytwórnie nie będą realizować projektów, które, przynajmniej teoretycznie, wydają się łatwym zyskiem. Ale bądźmy przez chwilę naiwni. Pokażcie mi, ile znacie udanych remaków w stosunku do ilości wszystkich, które powstały i sami ocenicie, czy ich wkład w popkulturę jest do czegokolwiek przydatny. Moim zdaniem nie.
Nie jestem przeciwnikiem sequeli (prędzej prequele rzadko kiedy mnie kręcą), natomiast piję głównie do remaków i rebootów, które stały się absolutną plagą drugiej dekady XXI wieku. Z braku oryginalnych pomysłów zaczęto odważnie sięgać po współczesne remaki klasyki kina, które tych nowych wersji nie potrzebowały. Wystarczy wymienić choćby tylko „Rebekę” czy „Ben Hura”
Na przestrzeni ostatnich lat tej wtórności było zdecydowanie więcej względem wcześniejszej dekady, tak więc chyba jest to dobry moment, by zaalarmować, iż jest tego po prostu za dużo i prowadzi to do sytuacji, w której ludzie nie bardzo mają co oglądać. Starszego widza nowy „Ben Hur” nie zainteresuje, bo wiadomo, że nic oryginału nie przebije. A młody widz chce oglądać superbohaterów, a nie kostiumowe filmy, które przez chwilę były modne w latach 2000-2004.
Oczekujmy lepszej jakości produkcji od serwisów streamingowych
Wiem, że to utopia, ale skoro jesteśmy na etapie życzeń na przyszłość, to nie sposób nie wspomnieć o tym. Jeśli chcemy oglądać dobre oryginalne filmy w serwisach streamingowych, nie możemy się rzucać na każdy ochłap, który nam te serwisy podsuwają pod nos. Na ten moment piję przede wszystkim do Netfliksa, bo to on góruje nad resztą jeśli chodzi o produkcję oryginalnych treści. W przypadku seriali proporcje może nie są tak złe, ale w kontekście filmów można mówić o dramatycznej przepaści.
Netflix przeważnie pod koniec roku serwuje widzom dobre filmy, ale jest ich tak mało w porównaniu z tym, ile ich wszystkich wypuszczają w danym roku, że dla mnie to nie jest usprawiedliwienie. Oczywiście faktem jest, że te kiepskie filmy się u nich wspaniale oglądają, tak więc moja prośba nie jest skierowana do włodarzy Netfliksa, a do jego widzów. Oczekujmy lepszej jakości, bo jeśli kina upadną, a to wcale nie jest takie nieprawdopodobne, to czeka nas zalew złych filmów, przy których to co jest obecnie i wielu wydaje się sporym regresem, jest tak naprawdę pryszczem.
Walczmy o kina. Nie pozwólmy, by upadły
To złożony problem. Jeśli kina upadną, ze światowej mapy zginie biznes generujący rocznie miliardy dolarów w skali globu, a masa ludzi straci pracę. Upadek kin to także zmiana tego, w jaki sposób będziemy obcować z filmami. Może dla wielu z was nie ma to znaczenia, bo z wygody i tak wolicie oglądać filmy w domu. Tym niemniej, oglądanie np. takich „Avengersów” czy chociażby filmów Christophera Nolana albo „Matriksa” bądź „Mad Maxa” na ekranie kinowym to zupełnie inne doświadczenie niż gdziekolwiek indziej. Jeśli to zniknie, stracimy pewne doświadczanie sztuki przez małe, ale czasem i przez duże „S”.
Ale oprócz tego, upadek kin to też zmiana systemu produkcji studiów filmowych. To inne (mniejsze) budżety i krótszy czas produkcji, bo streaming nie jest tak samo dochodowy jak „stara dystrybucja”. Tak więc jeśli lubicie oglądać masę premierowych blockbusterów, możecie być pewni, że gdy kina upadną, spowoduje to reakcję łańcuchową, która doprowadzi do tego, że widowisk za 200 mln dol. nie zobaczymy już w ogóle, albo jedno-dwa na rok.
Filmowe uniwersa to przestarzały pomysł
Naprawdę. Dajmy sobie z tym spokój. To zresztą i tak udało się tylko w przypadku MCU. Żadne inne studio oraz marka nie zdołały powtórzyć unikalnego sukcesu Marvela. Najgłośniejszy i najsmutniejszy jest oczywiście przypadek Dark Universe, gdyż on w ogóle nie ujrzał światła dziennego. A i DCEU też właściwie się rozpadło na kawałki.
Przed nami jeszcze Spider-Verse i Flashpoint, które na dobrą sprawę są igraszką z sentymentami widzów, ale jakoś nie widzę w tym potencjału na ponad dekadę, a raczej jednorazowe filmowe eventy. Tymczasem studia nadal planują. Nadchodzą filmowo-serialowe uniwersa m.in. „Wiedźmina”, „Power Rangers” czy „Kingsman”, chociaż zastanawiam się, czy w ogóle te marki mają w sobie tyle treści i bohaterów, by tworzyć z nich olbrzymie filmowe (w tym także i serialowe) kolosy.
MCU odniosło sukces, bo był to odpowiedni czas na tego typu eksperyment, odpowiedni ludzie znaleźli się na odpowiednich miejscach, a materiały źródłowe zapewniały olbrzymią ilość herosów i historii porozrzucanych w tysiącach zeszytów komiksowych na przestrzeni ponad 50 lat. Tego raczej nie da się już powtórzyć
Przestańmy się oburzać i niszczyć kariery ludziom za ludzkie błędy, które mogą zdarzyć się każdemu
Ten punkt wychodzi poza wąsko rozumianą rozrywkę i sięga tematów znacznie szerszych. Ale jest on usadowiony w branży rozrywkowej, gdyż rozgrywa się także pomiędzy znanymi na całym świecie ludźmi, tak więc, niczym w wirtualnej wiosce, wszyscy się tu znają i mogą skierować swój gniew na konkretne osoby.
Wszyscy jesteśmy ludźmi, każdy z nas kiedyś popełnił, popełnia bądź popełni jakieś błędy. Niektóre będą nawet bardzo głupie, inne zwyczajnie niedopuszczalne.
Oczywiście, że ludzie pokroju Harveya Weinsteina zasługują na wszelkie oburzenie, kary, więzienie (wręcz szkoda, że w jego przypadku trwało to wszystko tak długo i większość swojego życia przeżył jednak jako nietykalny oprawca). Ale czy osoba, która ileś lat wcześniej napisała jakiś durny i niesmaczny żart powinna być lata później rozliczana z tego żartu? Tracić pracę? Spotykać się z ostracyzmem w skali światowej? Jasne, swoimi żartami czy poglądami uraziła być może masę ludzi. Zdarza się. Każdy może nas urazić swoim zachowaniem. Czy to od razu znaczy, że jej kariera ma być skończona?
Zapominamy chyba o czymś takim, jak niezwykle ważne słowo: „przepraszam”. Zapominamy o tym, że ono istnieje i czasem powinno wystarczyć, o ile jest szczere i rzeczywiście doprowadzi do wyciągnięcia wniosków. Nadmierne poleganie na technologiach zamieniają powoli dyskurs publiczny w prawdziwie robotyczną debatę. Jak ktoś zrobi błąd, trzeba go „skasować” i po problemie.
Oderwijmy się od smartfonów
Wiem, zdaję sobie sprawę, że piszę to w serwisie, który przynależy do portalu technologicznego (i to największego w Polsce!), na którym reklamują się nierzadko firmy sprzedające bądź produkujące smartfony. Nie jestem za tym, by z nich kompletnie rezygnować i nie kupować, gdy jest potrzeba. Postuluję jednak za tym, by nie były one naszymi wirtualnymi smyczami, którym podporządkowujemy nasze życia.
Nie chcę oczywiście moralizować (choć pewnie tak to brzmi), ale naprawdę wydaje mi się, że nadchodząca dekada zdecydowanie pozytywnie odczułaby, gdyby nasze społeczeństwo trochę mniej angażowało się w korzystanie z telefonów. Gdybyśmy zluzowali trochę z odwiedzinami na Twitterze i powstrzymali się tam od komentarzy na tematy światopoglądowe, które prędzej czy później (przeważnie prędzej) zmieniają się w żarliwe awantury i tworzą jeszcze większe podziały.