REKLAMA

Obalić Kapitol! "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" - recenzja sPlay

Choć wielu gotowych było mnie wyśmiać, "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" naprawdę były jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów tego roku. Rok po premierze "Igrzysk śmierci: W pierścieniu ognia" nie mogłam się doczekać dalszych przygód Katniss, zwłaszcza, że druga część o krwawej grze na śmierć i życie zakończyła się emocjonującym cliffhangerem. Na nowy obraz Francisa Lawrence'a - jako miłośniczka serii - szłam więc ze sporymi oczekiwaniami i nieodparta chęcią poznania dalszego ciągu filmowej historii.

Obalić Kapitol! „Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1” – recenzja sPlay
REKLAMA

"Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" przenoszą nas do Dystryktu 13. Tam, po dziwnym wybuchu na arenie, który wielu odczytało jako początek rewolucji i który - spowodowany przez Katniss (Jennifer Lawrence) - stał się bodźcem do wspólnego buntu przeciw Kapitolowi, przebywa Everdeen wraz z innymi mieszkańcami Dystryktu 12, a także kilkoma trybutami. Katniss przeżywa koszmary i tęskni za Peetą (Josh Hutcherson), który prawdopodobnie nie przeżył, zostając na arenie Igrzysk Śmierci. Prezydent Dystryktu 13, Alma Coin (Julianne Moore) chce wykorzystać podburzoną społeczność, by zniszczyć Kapitol i by w końcu w Panem zapanowały ład, spokój i równość.

REKLAMA
igrzyska śmierci kosogłos

Liderem rewolucji ma być oczywiście Katniss Everdeen, Kosogłos, mówiący głosem chcącego sprawiedliwości ludu.

Kapitol i jego prezydent, Snow (Donald Sutherland), za wszelką cenę nie chcą dopuścić do dalszych ataków ze strony dystryktów. W tym celu każdy przejaw nieposłuszeństwa, począwszy od identyfikowania się z symbolem Kosogłosu, a skończywszy na kontaktach z samą Katniss Everdeen ma być pacyfikowany.

Cała oś fabularna trzeciej części "Igrzysk śmierci" skupia się na przygotowaniach do obaleniu Kapitolu. Owe przygotowania to nie tylko walka ze Snowem i jego poplecznikami, ale przede wszystkim wielka propaganda, mająca na celu wypromowanie twarzy rewolucji.

Zdaję sobie sprawę, że sama idea Igrzysk śmierci, choć jest głównym motorem napędowym serii filmów, jest tak naprawdę częścią czegoś większego - uniwersum Panem, jego historii. Lecz niestety... w nowych "Igrzyskach śmierci", paradoksalnie zabrakło mi... samych igrzysk. To one były dla mnie największą wartością i najbardziej emocjonującym przeżyciem.

igrzyska śmierci kosoglos katniss

Przepychanki polityczne i dywersyjna walka z Kapitolem mniej mnie fascynują, nie są tak zapierające dech w piersiach.

Oczarowana dwiema pierwszymi częściami "Igrzysk śmierci" nie zwracałam też takiej wagi na detale - nie interesowało mnie, że próba sił, polegająca na obietnicy zjedzenia trujących jagód przez Katniss i Peetę jest nieco zbyt sentymentalna i że często w obu filmach dochodziło do dość tanich chwytów emocjonalnych. Całość była wspaniała, dawała obietnicę przygody, była przygodą samą sobie! Dwugodzinną przygodą, po której ocierałam pot z czoła i chciałam jeszcze, jeszcze i jeszcze.

Niestety, te wszystkie chwyty w filmie "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" są nieco bardziej widoczne, być może dlatego, że odarte z atmosfery samych igrzysk.

Moment,w  którym Katniss w Dystrykcie 8 namierza strzałą samolot bombardujący szpital i... udaje jej się go unicestwić, cóż, mówi chyba sam za siebie. Tego typu smaczków jest więcej, bo wszystko udaje się naszej głównej bohaterce i jej sprzymierzeńcom albo w ostatnich nanosekundach (tak, nie w sekundach, a nanosekundach) albo ostatkiem sił. Dużo patosu jest w tej części i dużo rzeczy nad wyraz nieprawdopodobnych, co może brzmieć co prawda trywialnie jeśli chodzi o film sci-fi, ale rzeczywiście tak po prostu jest.

igrzyska smierci kosogłos snow

Mimo tego wszystkiego, mimo tych oczywistych tandetnych momentów, kupuję Katniss, jej walkę i wyzwanie przed którym stoi. Nie skreślam "Igrzysk Śmierci", a czekam na następną część "Kosogłosu", którą prawdopodobnie zobaczymy w przyszłym roku.

Cenię te filmy za stronę przygodową, za historię, której - mimo niebezpieczeństwa - chciałoby się być częścią. Co jeszcze uwodzi mnie w serii Lawrence'a to symetria. Ten nieodłączny element science fiction, ta dbałość o synchronizację, o równość, o rytm jest doprawdy wspaniała. Widać to w momencie, kiedy wzburzony lud idzie na Kapitol, śpiewając pieśń Katniss, widać to w w momencie ewakuacji Dystryktu 13.

Na uwagę zasługuje też aktorstwo. I tu nawet nie chodzi mi o samą Jennifer Lawrence. Bardziej właściwie uwodzą postaci drugoplanowe, a szczególnie - jak zawsze - na Elizabeth Banks w roli Effie Trinkett. Jest doprawdy wspaniała! Oprócz niej dopisuje także Philip Seymour Hoffman, wcielający się rolę Plutarcha Heavensbee.

REKLAMA

Mimo że "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" są chyba najgorszą z dotychczasowych części, nie żałuję wybrania się do kina i jeśli lubicie tę serię, polecam i wam to zrobić.

Ten film to część całości, która jak dotąd wygląda naprawdę dobrze. Poza tym, jeśli chcecie poznać dalsze losy filmowej Katniss nie da się tak po prostu pominąć pierwszej części "Kosogłosu". A on, po prawdzie, sam w sobie zły nie jest. Ot, gorszy od poprzedników, ale nie trzeba go skreślać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA