"Dwa legendarne potwory stoczą ze sobą decydującą walkę w scenerii małego, prowincjonalnego miasteczka w sercu Stanów Zjednoczonych. Gdy potwory walczą ze sobą w pobliskim lesie, na ulicach miasta, w podziemnych kanałach i w grożącej wybuchem elektrowni, wydaje się, że spełniają się najgorsze koszmary (…)". Najgorsze koszmary, to fakt… Jako widz już dawno nie odczuwałem w kinie takiej męczarni, takiego koszmarku.
Film zrobił na mnie ogromne wrażenie, wręcz zwalił mnie z nóg. Od pierwszej minuty do napisów końcowych stajemy się świadkami scen zakrawających o geniusz Tarantino czy Rodrigueza. Bracia Strause pokazują prawdziwy kunszt hollywoodzkiego kina akcji klasy B. Twórcy zabierają nas we wspaniałą podróż po swojej idyllicznej krainie, gdzie nieprawdopodobne sytuacje mnożą się w króliczym tempie, dialogi są z kolei aż tak tępe, że od samego początku mamy wrażenie, iż jest to zabieg celowy. Wspaniała jest również kreacja tytułowych oprawców z kosmosu - Obcego i Predatora. Nie mam pojęcia, dlaczego fani tych postaci tak psioczą na ten film… Cóż, prawdziwych geniuszy docenia się dopiero po śmierci. Na całe szczęście, sądząc po obserwacji tłumu z pochodniami, który właśnie skanduje pod willą Shana Salerno, człowieka odpowiedzialnego za scenariusz do filmu, nastąpi to szybciej niż przypuszczałem.
Scenariusz wygląda tak: grupa międzyplanetarnych łowców, słynących z nadzwyczajnej technologii, wspaniałych umiejętności bojowych oraz historycznego już konfliktu z gubernatorem Kalifornii leci sobie w swoim statku kosmicznym. Krążą nad powierzchnią naszej pięknej planety, gdy nagle okazuje się, że pośród podgniłych ciał w ich pokładowej kostnicy wylęga się mały, brzydki, gumowy Obcy (czemu Predatorzy tego nie zauważyli, skoro widzą w podczerwieni, nie mam pojęcia). Nie jest to jednak zwyczajna maszkara, dzięki kontaktowi z truchłem poległego łowcy nabywa również cech Predatora, staje się hybrydą. Taki zatwardziały skurczysyn rozmazuje po pokładzie całą załogę, statek łapie doła i rozbija się o naszą planetę, gdzieś w U.S.A, niedaleko miasteczka. A wszystko to jeszcze w pierwszej minucie. Chwile potem zaczyna się raj dla fanów ambitniejszego kina.
Do końca swojego marnego życia zapamiętam jedną ze scen z tego filmu. Najsłabsza, potrzebująca organicznego ciała do rozwoju forma Obcego czyha na ojca i syna, którzy zrobili sobie w lesie rodzinne, niedzielne polowanie. Najpierw Bogu ducha winny chłopczyk jest świadkiem, jak jego ojciec w bólach traci gumową rękę (kwas), aby potem malutki Obcy z impetem wskoczył mu na twarz, po czym go przewalił. Coś pięknego, mogę oglądać ten fragment w nieskończoność. To dziecko szepczące "Daddy…", które po chwili upada na ziemię w wdziękiem rzucanego pniaka. Niesamowite, musicie zobaczyć te efekty oraz grę aktorską na własne oczy. Ale to jeszcze nie koniec! Chłopczyk budzi się po pewnym czasie i widzi swojego tatusia bez rączki, który jęczy jak gdyby coś go bolało. "Daddy?". Chwilę potem gumowa miniaturka Obcego dosłownie wyskakuje z jego brzucha, oczywiście skąpana w litrach krwi ojca. Chwilę potem to samo dzieje się ze zdezorientowanym synkiem. Takich scen jest znacznie więcej, filmowi udaje się utrzymać podobny poziom przez cały czas jego trwania. Brawo!
Na specjalne omówienie zasługują również kreacja Predatora oraz Obcych. Podstawowa zasada - to, co widziałeś w "Obcy: Ósmy pasażer Nostromo" Ridleya Scotta po prostu nie istnieje. AvsP 2 ustala nowe standardy w kanonie. Obcy nie jest już tym samym morderczym drapieżnikiem, jakiego znaliśmy. Szybki, zwinny i diabelnie niebezpieczny oprawca zamienił się w dużą, gumową pacynę, która wychyla się zza rogu, trzymana na kiju przez dzielnych operatorów. Czasem zdarzy się, że Obcy zostanie wykreowany komputerowo, wtedy w końcu zachowuje się jak prawdziwy jaszczur, oraz, co chyba najważniejsze, jest na ekranie cały. Niemniej wtedy jego wygląd budzi pewne… zastrzeżenia?
Wytwórnia musiała nieźle poskąpić producentom pieniędzy na komputerową animację, oczywiście całościowy efekt filmu jest przez to jeszcze lepszy. Zupełnie odwrotnie ma się sprawa z Predatorem - ten bierze od poprzednika skopanego przez Arnolda całymi garściami, nie wprowadza natomiast swoją postacią niczego nowego, nie dowiadujemy się nic o zwyczajach tych łowców, ani o ich technologii i zachowaniach. Dzięki temu zabiegowi mamy ciekawy efekt, jak gdyby w każdym filmie z galaktycznymi łowcami zawsze występował ten sam osobnik. Tylko błagam, nie piszcie, że Predatorzy nie różnią się od siebie. To tak, jak gdyby stwierdzić, że wszyscy Chińczycy są identyczni. No, może jest w tym nieco prawdy, ale nie można być wrednym.
Achh, byłbym zapomniał. Jest jeszcze wcześniej wspomniany "Predalien". To dopiero oryginalna kreacja. Mości państwo, zamknijcie oczka i wyobraźcie sobie standardowego Obcego. Teraz pomóżcie jego wysokość przez dwa. Na samym końcu dodajcie do jego podłużnej głowy po kilka dredów z każdej strony. A oto i główny "Bad-ass" w Alien vs Predator 2! Projektanci odwalili kawał ciężkiej, solidnej roboty.
Kolejnym wielkim plusem, który zachęca do wizyty w kinie są nieprawdopodobne zwroty akcji. Obok wraku kosmicznego frachtowca znajduje się małe miasteczko, które, dzięki swoim mieszkańcom, kilkukrotnie przebija szalone "Twin Peaks". Szeryf miasteczka, cwaniak jakich mało, po znalezieniu oskalpowanych zwłok swojego podopiecznego nie robi sobie z tego praktycznie nic, po prostu idzie się upić do baru. Z kolei, gdy na drodze pojawia się dosyć szeroka dziura prowadząca aż do miejskich kanałów, o pomoc prosi… Gwardię Narodową. Coś tu jest nie tak.
Co dopiero miasteczkowe nastolatki! Po tekście: "Teraz już wiem, kto zamawiał kiełbasową fantazję" dostawca pizzy zostaje pobity przez trzech młodocianych, którzy dodatkowo wrzucają jego kluczyki od wozu do studzienki kanalizacyjnej. Innym inteligentnym motywem była scena, podczas której Obcy (którego nikt dokładnie nie widział) zabija jednego z ludzi nocą na krytym basenie. Pozostała grupa oczywiście ucieka ile sił w nogach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od razu biegną w kierunku sklepu z bronią, gdzie obwarowują się jak w twierdzy. Jako ciekawostkę dodam fakt, że o inwazji z kosmosu nikt z nich nie wiedział. Czyżby osławiony ludzki "instynkt przetrwania"? Nie wiem jak wy, ale ja po ataku jakiegoś, dajmy na to groźnego psa udałbym się raczej do szpitala/domu, niżeli do sklepu z bronią palną, gdzie zamykam się na kilka godzin z grupą nieznanych ludzi, którzy z powodu ataku wpadli w niewytłumaczalną histerię.
Scenarzysta miał najprawdopodobniej parę niezłych odlotów podczas tworzenia. Ciekawie ujął motyw błyskawicznego rozmnażania się Obcych oraz ich ataku na te kilkadziesiąt tysięcy ludzi żyjących w miasteczku. Główny bohater idzie sobie ulicą, widzi znajome twarze, po czym wchodzi do budynku, a gdy po jakimś czasie z niego wychodzi, CAŁE miasto jest już puste. Zero krzyków, jęków, strzałów. Żadnych śladów walki… Co jest?!
Oh, przepraszam, był przeplatający się z tym wydarzeniem wątek wcześniej wspomnianej Gwardii Narodowej. Chłopaki postrzelali sobie kilkadziesiąt sekund, po czym zostali rozniesieni na strzępy. Ich taktyka polegała na pozostawieniu wozów bojowych, rozdzielaniu się ma małe grupki i pozwalaniu się zabić w ciasnych zaułkach (Bóg raczy wiedzieć, czemu tam wchodzili). Viva la U.S.A. Współczuję tym wszystkim prawdziwym żołnierzom, którzy musieli oglądać, jak ogromny, dwumetrowy i warczący potwór zachodzi oddział od tyłu na otwartym rynku, po czym zabija każdego z nich, ci z kolei tylko kwiczą jak prosiaki w masarni. To tak, jak gdyby hydraulika zabiła rura od zlewozmywaka.
Nie wiem co jeszcze mogę wam napisać o tym filmie. Mógłbym wspomnieć o scenie szukania kluczy w gównie, o porodzie w szpitalu, który najprawdopodobniej miał nawiązać do części wyreżyserowanej przez Jamesa Camerona, być może o najgłupszej końcówce, jaką miałem okazję zobaczyć w 2008 roku. O fatalnych, źle dobranych motywach muzycznych oraz tandetnej, przesadzonej grze aktorskiej. Niemniej to naprawdę trzeba zobaczyć. Takiego czegoś dawno nie było… A teraz zupełnie bez żartów: gówno jakich mało, panowie. Scott, Cameron, Jeunet i Fincher poprzewracali by się w grobie, gdyby nie to, że jeszcze żyją. Jeżeli darzysz Obcego bądź Predatora sympatią, oglądasz wersje reżyserskie na swoim domowym kinie i masz w pamięci tylko te najlepsze sceny z obu sag… Nie oglądaj tego filmu, naprawdę. Ten film nie dorasta poprzednikom do pięt. Właściwie, po namyśle, mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie dorasta do pięt pierwszemu Alien vs Predator. Tak, jednak jest to możliwe.