Netflix testuje nową funkcję, ale chyba nie spodobała się ona widzom. I wcale się temu nie dziwię.
Jakiś czas temu informowaliśmy o tym, że światowy gigant VOD rozpoczął testy nowej funkcji. Ma ona umożliwić użytkownikom powrót do właśnie widzianej sceny. Tak dla serwisu Mashable Netflix komentował prowadzone testy:
Obecnie testujemy nową funkcję, która pozwala użytkownikom Netfliksa ponownie obejrzeć ulubione sceny i pamiętne momenty, dzięki kliknięciu w przycisk [obejrzyj scenę ponownie – przyp. aut.]. Na ten moment chcemy tylko wyciągnąć z tego wnioski. [Funkcja] może, ale nie musi pojawić się w szerszym obiegu w przyszłości.
Obejrzyj scenę ponownie nie jest dostępne jeszcze dla wszystkich. Wiemy jednak, że gigant się nie cacka i swoje eksperymenty przeprowadza na żywym organizmie. Pamiętamy przecież, jak „wprowadzał” plan Ultra. Gigant chciał sprawdzić, czy bylibyśmy w stanie się nim w jakikolwiek sposób zainteresować.
Możemy się na to złościć i zżymać, bo brzmi to trochę, jak wprowadzanie w błąd użytkowników. Prawda jest jednak taka, że Netflix korzysta z jednego ze swoich najważniejszych zasobów. A jest nim wielka baza użytkowników. Sięgnęła ona 137 milionów i jestem prawie pewien, że wzrost będzie trwał. Netflix korzysta z tego i wprowadza nowe funkcje, plany, weryfikując, czy zmiany spodobają się użytkownikom i jak daleko może posunąć się ze zmianami. To lepsze niż badania rynku, bo serwis ma najlepszą możliwą grupę respondentów. To znaczy swoich własnych, zaangażowanych użytkowników.
Netflix uszczęśliwia widzów na siłę.
Chociaż serwis nie wprowadza zbyt wielu z testowanych zmian, jasno widać, że cały czas sprawdza, jak najlepiej prezentować treści i jak zachęcić użytkowników do spędzenia czasu w serwisie. Jednym z takich rozwiązań zapewne miało być wprowadzenie automatycznie włączających się zwiastunów filmów czy seriali. Wystarczy odpalić Netfliksa, wyjść po kanapkę, zapomnieć ściszyć telewizor i chwilę później w całym domu słychać dźwięki włączonego właśnie trailera. Z jednej strony rozumiem, z drugiej nienawidzę.
Rozumiem, bo Netflix chce mnie przekonać do następnego tytułu. Zapewne łatwiej jest to zrobić za pomocą atrakcyjnej zapowiedzi, niż korzystając tylko ze statycznego obrazka z tytułem i ewentualnie popularnym aktorem. Nienawidzę, bo przez to aplikacja stała się męcząca, krzykliwa i w najlepszym razie na pilocie klikam „mute”. A w najgorszym ją wyłączam.
Nie dziwię się, że funkcja Obejrzyj scenę ponownie również irytuje widzów.
Coś musi być na rzeczy. Chociaż nie byłem w grupie, która miałaby wątpliwą przyjemność testowania tego rozwiązania, widzę, że w zagranicznych mediach pojawiają się teksty mówiące o tym, jak pozbyć się tego „ulepszenia”. Z tego, co można tam wyczytać, to oglądając film, nagle, pojawia się niewielkie okienko - przypominające to, które klikamy, gdy chcemy pominąć czołówkę.
Irytacja jest oczywista, bo wyskakujące komunikaty w trakcie oglądania filmów czy seriali to jest dokładnie to, czego chcieliśmy uniknąć, płacąc za usługę oferującą wideo na żądanie. I nie ma tu wielkiego znaczenia, czy jest to reklama proszku, internetowego hazardu, darmowa porada prawna czy sugestia, żeby jeszcze raz obejrzeć jakąś scenę. Próbuję sobie wyobrazić, że w kinie, gdy kończy się jakaś pełna napięcia scena, w lewym górnym rogu pojawia się pytanie: „może jeszcze popcornu?”.
A przecież największą zaletą serwisów streamingowych jest właśnie wolność wyboru. Brak nachalnej reklamy i ingerencji w naszą niezależność w oglądaniu filmów i seriali to wyróżniki, dzięki którym tego typu serwisy wygrywają z klasyczną telewizją. Byłbym bardzo niepocieszony, gdyby giganci VOD poszli tą drogą, z której my, ich użytkownicy, już dawno zrezygnowaliśmy.