Znana i wielokrotnie doceniana autorka reportaży sięgnęła po prozę i wykorzystując swoją wiedzę, doświadczenie i umiejętności, naszkicowała malutki świat pełen zła, które mogłoby się wydarzyć.
OCENA
Jeśli wiesz, jak napisać słowo reportaż bez popełnienia błędu ortograficznego, to zapewne o uszy obiło ci się nazwisko Justyny Kopińskiej. To polska dziennikarka i autorka licznych bardzo głośnych tekstów dziennikarskich. Za swoją działalność zgarnęła między innym European Press Prize, Nagrodę PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego. Teraz jednak dla swoich czytelników przygotowała powieść, w której echem odbija się jej reporterska praca.
„Obłęd” Justyny Kopińskiej zapoznaje nas młodym reporterem, który napisał jeden, bardzo głośny tekst. Teraz chce udowodnić, że to nie przypadek, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dostaje list, z którego wynika, że w pewnym szpitalu psychiatrycznym ordynatorka znacząco pogorszyła zdrowie pacjenta i unika odpowiedzialności.
Bohater postanawia nie tylko stworzyć o tym tekst, ale nawet zapisać się do szpitala jako pacjent.
„Obłęd” od tego momentu przypomina trochę „Kurację”, spektakl Teatru Telewizji nakręcony przez Wojciecha Smarzowskiego. Główną rolę gra tam Bartłomiej Topa, który wciela młodego i pełnego zapału naukowca i on tak samo jak bohater powieści Justyny Kopińskiej chcę poznać oddział psychiatryczny wchodząc w buty pacjenta. Ale na tym podobieństwa się w zasadzie kończą. Bo chociaż dla obu tytułów jest to świetna okazja, aby przybliżyć widzom i czytelnikom świat za zamkniętymi drzwiami szpitala, pokazać nieco pacjentów, to „Obłęd” idzie dalej.
W powieści dużo miejsca poświęca się pacjentom, ich historiom, traumom i temu, jak są traktowani. Te liczne opowieści i życia są przyczynkiem do pokazania zła, jakie trawi nasz – niekoniecznie tylko powieściowy - świat. Reporterka bardzo często korzysta bowiem ze spraw, którymi zajmowała się osobiście w dziennikarskiej pracy, a także inne, bardzo brutalne wydarzenia.
Celem, rzecz jasna, jest pokazanie bezmiaru zła.
Trochę wpływa na to nasz odbiór, iż rozpoznając kolejne fakty i wiedząc, kim jest autorka, sugeruje się nam, że sprawa mogła wydarzyć się naprawdę. I na tym poziomie „Obłęd” wyjątkowo się sprawdza.
Niestety, „Obłęd” to niewykorzystany potencjał. Moim najważniejszym zarzutem jest, iż powieść, zanim na dobre się rozwinie, kończy się - i to dość nieoczekiwanie. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem zwartego, oszczędnego stylu. Powieść Kopińskiej jest kapitalnie przemyślana na poziomie samego koncepcji, zwrotów akcji. Wszystko tu do siebie pasuje. Gorzej z konstrukcją. Głównego bohatera jest tu bardzo niewiele i on sam podejmuje albo złe, albo nieistotne decyzje. Podobnie jest z samym szpitalem psychiatrycznym, tu przechadzamy się raczej po przypadkach pacjentów, a nie współuczestniczymy w ich losach.
Justyna Kopińska uległa tak bardzo zwartej, niemal reporterskiej formule, że nie do końca panuje nad emocjami bohaterów, są one płaskie i wyglądają, jakby były zbędne. Bo zamiast wcielać się niejako w reportera słuchamy tylko tym, jak pełen zła jest świat i człowiek. Brak jakichkolwiek emocji u bohaterów udziela się również czytelnikowi, bo bez osobistego wymiaru, każda z tych brutalnych i złych opowieści nie wybrzmiewa tak, jak powinna.
Zarzuty mam również do samego finału.
To, co dzieje się na samym końcu, jest zaskakujące i faktycznie, spina się ładnie z całością. Problem tylko polega na tym, iż ani bohater, ani czytelnik nie dostali na tyle dużo wskazówek, aby móc cokolwiek podejrzewać. Rozwiązanie wyskakuje nagle, nieoczekiwanie, a książka kończy się, zostawiając nas z uczuciem niedosytu.