REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Oglądanie Rectify jak czytanie dobrej książki. Ten miniserial to powiew świeżości wśród superprodukcji

To może zabrzmieć nieco dziwnie, ale właśnie uświadomiłam sobie, czego szukam w filmach i serialach. Od dawna, pewnie już od jakiegoś pół roku, nie obejrzałam filmu. Seriale zaczęły mnie nudzić, ale odkryłam Rectify. I wiem już, że w treściach audiowizualnych szukam... Książkowości. Dobry serial powinien choć trochę być jak dobra książka.

27.04.2013
19:54
Oglądanie Rectify jak czytanie dobrej książki. Ten miniserial to powiew świeżości wśród superprodukcji
REKLAMA

Filmy i seriale ogląda się z wielu powodów. By odpocząć psychicznie, by doznać nowych wrażeń, by oderwać myśli, by... znalazłoby się jeszcze tego wiele. Film to jednak zwykle 1,5-2 godziny rozrywki, takiej czy innej, dlatego seriale dla mnie mają sporą przewagę, bo nie kończą się tak szybko.

REKLAMA

Jednak i seriale mają swoje wady. Ostatnimi latami modne są superprodukcje. Pełno w nich nagłych zwrotów akcji, a te najlepsze utrzymują w napięciu przez niemal całe czterdzieścikilka minut każdego odcinka. Człowiek ogląda zafascynowany aż do wyczerpania, zmuszany jest do czekania tydzień by dowiedzieć się, co zdarzy się dalej, a po tygodniu okazuje się, że musi czekać dalej, potem na nowy sezon i tak w nieskończoność. Wieczne czekanie.

Poza tym te masowe seriale kreują alternatywną rzeczywistość, historie, jakich nie będziemy w stanie nigdy doświadczyć. W Breaking Bad podstarzały nauczyciel zaczyna wytwarzać metaamfetaminę. W Suits niezwykle inteligentny, choć nieco przegrany życiowo gościu wkracza całkowicie przypadkiem w świat wielkich pieniędzy, szklanych biur w wieżowcach i pięknych kobiet. W Grze o Tron to już w ogóle całkiem nowa rzeczywistość. W Glee banda aktorów koło 30 gra nastolatków śpiewających lepiej, niż wiele polskich gwiazdek z list przebojów. W serialach kryminalnych rozwiązywane są zagadki wydarzeń, których pewnie nawet nie będziemy nigdy świadkami, w medycznych zaangażowani lekarze nijak nie przypominają polskiej ociężałej tak zwanej służby zdrowia.

Wszędzie życie jest lepsze, ciekawsze, nawet w takim Shameless, który niby opowiada o slumsach i dysfunkcyjnej rodzinie. Nawet te slumsy i dysfunkcje są o wiele bardziej kolorowe, niż to, co mamy wokół siebie.

Z drugiej strony stoją telenowele i dramaty, które może i są bliższe ludziom, ale są też nudnawe i po bliższym przyjrzeniu się wychodzi na jaw, że historie normalnych ludzi wcale nie są tak nudnawo normalne, jak szarość wokół człowieka.

Tak czy siak w pewnym momencie człowiek zaczyna zastanawiać się, po co to wszystko? Po co oglądam enty serial z pięknymi czy przerysowanymi postaciami i nieprawdopodobną fabułą? Co z tego wynoszę, czy oczekiwanie na zwroty akcji daje mi coś innego, prócz wiecznego niedosytu? Czy uczę się czegoś, czy przeżywam katharsis, czy chociaż wywołuje to u mnie jakiekolwiek refleksje? Mnie to dopadło. Jednak już wiem, czego szukam.

Książkowatości. Tak nazwałam sobie tę cechę, to czego poszukuję. W filmach niemal tego nie ma, zdarza się rzadko i od święta. Bo książka, dobra książka, to więcej, niż 2 godziny. Książka to co najmniej te 5, jak nie 15 czy 20 godzin obserwacji lub uczestnictwa w akcji, współbycia z bohaterami. Film więc jest zazwyczaj skondensowaną wersją książki, często ułomną, bo nie potrafiącą pokazać wszystkich książkowych niuansów.

Tak, wiem, są filmy lepsze, niż książka. Jednak nikt nie powie mi, że film potrafi pobudzić wyobraźnię tak, jak książka, że potrafi przekazać tyle emocji i uczuć. To opanowali tylko mistrzowie filmu, to zdarza się raz na kilka lat, ale i tak zawsze różni się od emocjonalności powieści pisanych. Film może być genialny, ale i tak skończy się szybciej, niż książka i przekaże treść w inny sposób.

A ja kocham książki, więc siłą rzeczy przedkładam je nad film. Kocham fantastykę, ale w pamięci tkwią mi przede wszystkim książki tak zwane obyczajowe, te mówiące o ludziach, o ich przeżyciach, obudowane fabułą. Książki, które pozostawiają po sobie pytania, które wciągają, a gdy się kończą pozostawiają w po sobie masę uczuć, refleksje i pytania. Które pokazują drobnostki życia, jakże ważne, emocje, których sami nie doświadczyliśmy, ale które rozumiemy i się z nimi utożsamiamy, które poszerzają wiedzę i horyzonty, pozwalają spojrzeć na to, co jest z innego punktu widzenia.

Mało jest seriali, które byłyby książkowe, pokazywały wyraźnie życie, ale ze świeżego punktu widzenia. Które wciągałyby jak książki i opowiadały historie w najlepszy, książkowy sposób. Pisałam o Dereku i Louie'em, oba seriale nieco spełniają te warunki, jednak dopiero teraz odkryłam serial, który jest w pełni jak książka.

Rectify opisem nie zachęca - pierwszy serial autorski stacji Sundance. A Sundance to przecież festiwal, kino offowe, to hipsterzy i wszelkiej maści nie do końca spełnieni artyści. Jednak Rectify to majstersztyk. Rectify się czyta, ale oglądając.

Nawet pomysł jest typowo książkowy. Mężczyzna wychodzi z więzienia po 19 latach, ponieważ w sprawie gwałtu i morderstwa wyszły na jaw nowe dowody - zbadano DNA, które okazało się nie należeć do niego. I tak zaczyna się przedstawienie zmagań nie tylko oskarżonego, który przez niemal dwie dekady był odcięty od świata i nagle do niego wraca, ale jego rodziny, mieszkańców miasteczka, prokuratora, szeryfa czy tajemniczych mężczyzn, którzy może są, a może i nie są sprawcami zbrodni. Nie wiadomo, czy główny bohater Daniel dopuścił się morderstwa swojej dziewczyny. Wiadomo jednak, że nie ma łatwo.

Wyobraźcie sobie, że mając 16 czy 17 lat trafiacie do celi bez okna. Nie słyszycie odgłosów z zewnętrznego świata, nie widzicie słońca, nie słyszycie deszczu, że przechodzicie okres dojrzewania w małej celi ze świadomością, że prawdopodobnie wymiar sprawiedliwości w końcu dokona na was egzekucji. Nie kończycie edukacji, nie przeżywacie kolejnych miłostek, nie zmagacie się z pracą i codziennością. Waszym jedynym towarzystwem są mniej lub bardziej szaleni inni zbrodniarze, i tak przez 19 lat.

Nagle wychodzicie na wolność. Świat się zmienił. Ludzie się zmienili. Pojawiło się mnóstwo nowych technologii, zniknęły wasze ulubione sklepy, a do tego wszystkiego ludzie wciąż uważają, że jesteście winni. Jak odnaleźć się w tym świecie? Jak odnajdą się w nowej sytuacji wasi bliscy, którzy już przyzwyczaili się, że was nie ma?

Mimo offowego pochodzenia, za którym nie przepadam, Rectify to majsterszyk. Od gry aktorskiej, przez scenariusz po sceny, bardzo dosadne, ale piękne. Rectify zwraca uwagę na szczegóły, pozostawia mnóstwo pola do własnej interpretacji, ale nie nudzi. Nie wydaje się przydługawe i przekombinowane. Już w pierwszym odcinku czuć niesamowity smak serialu, który nienachalną narracją sprawia wrażenie, jakby właśnie czytało się dobrą obyczajową powieść.

W Rectify jakby machnięciem pędzla już w pierwszym kwadransie stworzono złożone postacie, nie ma tu jednowymiarowości. Całość wieńczy genialna rola głównego bohatera, którego gra Aden Young oraz jego siostry, w którą wcieliła się przepiękna, ale nie taką ordynarną urodą Abigail Spencer. Wspaniale się na to patrzy, wspaniale się przeżywa "czytając" obrazy i dźwięki. Bo nawet ścieżka muzyczna jest tu kompletnie na miejscu - mimo ponownego nawiązywania (SUNDANCE!!!) do offowych klimatów, wszystko pasuje do siebie. Choćby otwarcie z tym utworem:

REKLAMA

Wspaniałe. Serial, który jest jak książka. I który wybija się pośród epickich produkcji, które nie robią nic innego prócz trzymania w napięciu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA