Orange Is the New Black wróciło z 5. sezonem. Netflix ponownie zaprosił widzów na wizytę w więzieniu Litchfield, które już nigdy nie będzie takie samo. Rewolta więźniarek pozwoliła przedstawić ulubione bohaterki w zupełnie nowym świetle. To była bardzo ryzykowna gra.
OCENA
W poniższej recenzji unikam spoilerów, aczkolwiek pojawia się w niej kilka informacji na temat fabuły 5. sezonu OITNB.
Orange Is the New Black debiutowało jako jedna z pierwszych produkcji w ramach Netflix Originals. Do dzisiaj zachwyca kreacją różnorodnych bohaterek. Po pięciu latach od premiery twórcy postanowili nieco odświeżyć formułę swojej opowieści. Przed premierą byłem tym niezmiernie zaniepokojony.
Na szczęście moje obawy rozwiał już pierwszy epizod 5. sezonu Orange Is the New Black.
Do tej pory każda seria OITNB miała jakiś motyw przewodni, ale jedno się nie zmieniało - obserwowaliśmy na pozór nudną egzystencję dwóch grup ludzi, czyli więźniarek i strażników. Akcję kolejnych odcinków często dzieliły dni albo tygodnie. 5. sezon Orange Is the New Black to pod tym kątem rewolucja.
Cała historia 5. sezonu OITNB rozgrywa się na przestrzeni trzech dni. Oznacza to, że widzowie w tym sezonie nie będą mogli dowiedzieć się, jakie były długofalowe konsekwencje wyborów, które podejmą postaci. Paradoksalnie jednak w tym roku w Litchfield działo się więcej, niż w poprzednich seriach.
Cliffhanger z końca ostatniego sezonu zostaje wyjaśniony, a w więzieniu wybucha bunt.
Nie zdradzę oczywiście, co wydarzyło się na samym początku pierwszego odcinka. Istotne jest to, jaki był efekt tych dramatycznych wydarzeń. Przejęcie władzy w więzieniu przez osadzone w nim kobiety jest motywem przewodnim nowego sezonu. Niedługo po tym, jak Daya wzięła na cel jednego ze strażników, administracja zostaje uwięziona. Caputo i strażnicy stają się zakładnikami.
W mgnieniu oka zmieniają się role bohaterów i proporcje - tym razem to większość ma władzę. To fatalna wiadomość dla pracowników Litchfield, bo kobiety mogą wreszcie odgryźć się za krzywdy, których doznały. Nikt nie sprawuje kontroli, a więzienie ogarnia anarchia. Doprowadza to oczywiście do licznych aktów przemocy: zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
Oglądając niektóre sceny, czułem wręcz obrzydzenie do tego, co widzę na ekranie.
Taka zmiana mogła łatwo pogrzebać serial, który widzowie pokochali. Na szczęście odświeżenie wyszło to na dobre produkcji, która nie zgubiła swojego uroku. Zasługa w tym przede wszystkim fenomenalnych aktorek i sprytnie rozpisanego scenariusza. Przez 4 lata poznaliśmy bohaterki, które teraz mogliśmy obserwować w nietypowej sytuacji, a ich charakter wystawiany był na kolejne próby.
Więźniarki oczywiście hucznie świętują odzyskanie wolności, ale co bardziej rozgarnięte kobiety dobrze wiedzą, że to wszystko może się bardzo źle skończyć. Władza, jaką się cieszą, jest chwilowa. Jest spora szansa, że sprawy przybiorą kiepski obrót. Nie przeszkadza to kobietom czerpać z zaistniałej sytuacji jak najwięcej korzyści ze względu na brak jakiejkolwiek kontroli.
Cieszy to, że praktycznie przez cały serial nie opuszczamy więzienia.
Zaledwie kilka razy wybieramy się do Litchfield, żeby sprawdzić, co słychać u bohaterów, którzy nie są bezpośrednio zaangażowani w te wydarzenia. Niezmiernie ucieszył mnie powrót kilku postaci, które fabularnie usunięto w cień w poprzednich latach - nawet jeśli pojawiły się tylko w kilku scenach z 13-odcinkowego sezonu, to uśmiechałem się, widząc, co u nich słychać.
Najnowsza seria Orange Is the New Black jest szalenie intensywna. Atmosfera zagęszcza się z minuty na minutę. Na szczęście scenarzyści dają widzom oddech. Powróciły charakterystyczne dla serii flashbacki, które pokazują korespondujące ze współczesnością scenki z życia więźniarek sprzed lat. Jak zwykle rzucają nieco światła na ich zachowanie.
Orange Is the New Black to przy tym nadal przede wszystkim serial komediowy.
W serialu poruszane są bardzo trudne tematy, a OITNB nie daje jednoznacznych odpowiedzi na postawione przez siebie pytania. Widzowie sami muszą ocenić, co jest moralne, a co nie. To od nas zależy, czy będziemy kibicować bohaterkom. Czy to są kobiety, którym należy się współczucie, czy też zatwardziałe kryminalistki, dla których nie ma już nadziei?
Na szczęście to wszystko podlano humorem, który nie nuży mimo pięciu lat od startu emisji Orange Is the New Black. Relacje łączące różne grupy bohaterek - często segregujących się rasowo z własnej woli - prowadzą równie często do spięć i ciskania gromów oczami, jak do naprawdę komicznych sytuacji, przy których śmiałem się w głos podczas seansu.
To, jak ścierają się światopoglądy i charaktery to nadal najlepsza część tego serialu.
Jak traktować strażników? Jaką listę żądań przedstawić światu? Jak uhonorować Poussey, której śmierć była jednym z punktów zapalnych całego buntu? Kobiety muszą wznieść się ponad podziały i odpowiedzieć sobie na te pytania, bo czas nieubłaganie płynie. Zakładników nie można trzymać w nieskończoność w zamknięciu, a zapasy jedzenia szybko się skończą. Osadzone jednoczą się we wspólnej sprawie, ale jak długo przetrwają kruche sojusze?
Wystarczy malutka iskra, by wybuchły spory i bójki. Sytuacja jest strasznie napięta. Czuć, że katastrofa wisi w powietrzu. W takiej atmosferze obserwujemy, jak rozwijają się znacznie bardziej kameralne, osobiste dramaty. Podoba mi się osadzenie serialu we współczesności i obserwowanie tego, jak odseparowane od świata zewnętrznego przez lata kobiety odnajdują się w świecie nowych technologii i... mediów społecznościowych.
Orange Is the New Black rozpoczęło się wraz z przybyciem do Litchfield młodej i naiwnej Piper Chapman, ale to przeszłość.
Z początku Piper była główną bohaterką, przez pryzmat której poznawaliśmy mechanizmy, jakimi rządzi się więzienie dla kobiet. Razem z nią odkrywaliśmy sieci zależności łączące konkretne postaci. Serial od tego czasu jednak wyewoluował w świetnie poprowadzoną opowieść o grupie kobiet, które muszą odpokutować swoje winy.
To dzięki Piper mogliśmy zajrzeć za kraty, ale szybko okazało się, że jej historia wcale nie jest tak ciekawa i unikatowa, by się na niej skupiać. To tylko jedna z wielu więźniarek, a każda z kobiet ma swoją własną historię do opowiedzenia - czasem komiczną, czasem tragiczną. Łączy je wszystkie to, że są szalenie angażujące.
5. sezon Orange Is the New Black nie wyciąga znów Piper na pierwszy plan.
Scenarzyści zdają sobie sprawę, że wielu widzów nie śledzi ich serialu z wypiekami na twarzy dla Piper - nawet w jednej ze scen serialu sobie z tego żartują, gdy Alex wypomina swojej kochance, że zawsze musi być w centrum wydarzeń. Na szczęście tym razem Chapman nie przewodzi osadzonym i nie staje na czele buntu.
Więźniarkom przewodzi kto inny, a każda z grup ma swoje własne cele i oczekiwania. Orange Is the New Black poświęca po tyle samo uwagi kilkunastu doświadczonym przez życie kobietom, które próbują sobie radzić w ciężkiej sytuacji - oczywiście ku naszemu przerażeniu i uciesze.