Nowe zasady oscarowe otwierają pole do cenzury, ale w Hollywood się ona po prostu nie opłaca
Amerykańska Akademia Filmowa ogłosiła dzisiaj wieści, które potencjalnie mogą rozsadzić całą branżę filmową za oceanem. Tak przynajmniej trzeba by ocenić zapowiedź nowych regulacji dotyczących najlepszego filmu, gdyby sądzić po komentarzach części internautów. W rzeczywistości to jednak ze strony akademików stara hollywoodzka zagrywka.
Od kilku godzin widzowie, twórcy i dziennikarze z całego świata prowadzą żywiołową internetową dyskusję. Czy mamy do czynienia z przełomem w Hollywood? A może amerykańską branżę filmową czeka zagłada w zgodzie z popularnym hasłem: „Get woke, go broke”? Będzie lepiej dla wszystkich mniejszości, czy raczej w nieusprawiedliwiony sposób gorzej dla białych heteroseksualnych mężczyzn? Pytań jest wiele, a odpowiedzi zależą od zapytanej osoby.
I nie ma w tym nawet niczego przesadnie dziwnego. Bo wprowadzone przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej nowe zasady to nie tylko część ideologicznego sporu towarzyszącego nam od wielu lat, ale też coś o większym potencjalnym niż rzeczywistym wpływie. Już wyjaśniam, co mam dokładnie na myśli.
Dzisiejsza decyzja akademików na poziomie ideowym oznacza całkowitą zmianę myślenia o kategorii „Najlepszego filmu".
Do tej pory o szansach na zdobycie najcenniejszej statuetki w świecie filmów (obok Złotej Palmy z Cannes) decydować miała tylko jakość danej produkcji. Najlepszy film mógł dotyczyć każdego dowolnego tematu, należeć do różnych gatunków, a jego twórcy mieli prawo zatrudniać dowolnych ludzi. Teraz się to diametralnie zmieni... A przynajmniej tak napisałbym, gdyby wcześniejsze zdania miały w sobie choć odrobinę prawdy.
Nie ma sensu się oszukiwać, że Oscary kiedykolwiek były nagrodą wolną od jakichkolwiek wpływów i przyznawaną tylko ze względu na artystyczną jakość. Amerykańską Akademią nie od dziś rządzą mody, uprzedzenia, przestarzałe gusty i prywatne sympatie. Niektórzy aktorzy mogą liczyć na szczególne względy, inni są nielubiani. Czasem jakieś nazwisko przez kilka lat z rzędu święci triumfy, a potem zostaje zapomniane (kiedy ostatnio ktokolwiek z was wspominał Jennifer Lawrence i Davida O. Russela?). Kiedyś żaden film obcojęzyczny nie mógł nawet marzyć o statuetce dla najlepszego tytułu. Dziś nie jest to już szokiem. Ale z kolei na horrory i dzieła superbohaterskie nadal patrzy się krzywo, a nagrodę dla filmów animowanych akademicy przyznają przez pryzmat gustów własnych dzieci.
Wpisanie różnorodności do oficjalnych zasad może budzić pewne obawy o cenzurę, ale w rzeczywistości nie zmieni się zapewne nic.
Zdecydowanie nie jest tak, że dokument przygotowany przez Akademię Filmową można nazwać idealnym. Bardziej szczegółowa analiza (znajdziecie ją już na Rozrywka.Blog) pokazuje szereg niejasności i problematycznych zapisów. Można też zadać pytanie o skuteczność wprowadzania większej różnorodności, gdy dzieje się to pod systemowym naciskiem. Nie jest również tak, że głosy podnoszące problem dyskryminacji osób o białym kolorze skóry należy całkowicie odstawić na półkę. Zwłaszcza w przypadku Standardu C dotyczącego wspierania młodych twórców tego typu rozróżnienie rasowe wydaje się krzywdzące i niepotrzebne.
Ale w taki sam sposób można mieć też wiele obiekcji wobec osób wieszczących koniec kina, jakie znamy i mówiące o terrorze mniejszości. Amerykańska Akademia Filmowa wciąż składa się w 81 proc. z osób rasy białej i w 67 proc. z mężczyzn. Te wskaźniki w dużej mierze na siebie nachodzą, co pokazuje jak niewielką siłą dysponują tam mniejszości. Nie jest też tak, że wszystkie przeszłe filmy zdobywające najcenniejszego Oscara miałyby problem ze spełnieniem nowych reguł, które wejdą w życie od 2024 roku. Analiza zwycięzców ceremonii organizowanych w latach 2011-2020 pokazuje, że znaczna większość spełniła by Standard B, większość Standard A, a spełnienie pozostałych dwóch też nie byłoby trudne. Wszystko to sprawia, że zadowoleni nie mogą być ani zwolennicy odgórne zarządzanej różnorodności, ani jej przeciwnicy.
Akademia Filmowa wykorzystała swoją specjalność. Czyli wymyśliła tak, żeby niby coś zrobić a jakby nic.
W rzeczywistości spełnić ogłoszone kryteria będzie niezwykle łatwo. Pojawienie się po jednej osobie należącej do mniejszości rasowo-etnicznych w wśród ważnych twórców, początkujących stażystów i marketingowców naprawdę nie będzie takie trudne. Mowa przecież od kilkudziesięciu do kilkuset osób pracujących nad hollywoodzkimi tytułami. Większe problemy będą mieć tytuły niszowe spoza mainstreamu, ale one z kolei częściej poruszają pożądaną przez Akademię tematykę i częściej sięgają po aktorów z mniejszości.
Najprawdopodobniej to właśnie treść i obsada filmów będą zmieniane najrzadziej, o ile w ogóle. W przypadku produkcji historycznych Standard A będzie zapewne spełniany najrzadziej, ale nie ma przecież takiego wymagania. Wystarczy, że któreś z pozostałych zostaną odhaczone. Do pewnego stopnia ułatwi to zapewne poszukiwanie pracy przez pracowników branży filmowej z mniejszości rasowych, ale raczej nie spodziewałbym się wielkich zmian. Więcej w tym dokumencie chęci przypodobania się lewicy niż faktycznego spełniania jej postulatów.
To samo można powiedzieć o apokaliptycznej wizji cenzurowania kina. Faktycznie w przypadku spełnienia się najczarniejszego scenariusza nowe zasady dają pretekst do zwalczania produkcji poświęconych innej tematyce. Może się w przyszłości okazać, że najważniejsze nagrody będę dostawać tylko tytuły dotyczące mniejszości, bo taka będzie moda. Ale w Hollywood nadal najważniejsza jest zasada pieniądza. A cenzura się nie opłaca, bo zamyka rynek na dużą część potencjalnych konsumentów. Akademia Oscarowa dawno wyćwiczyła się w wykonywaniu pozornych ruchów, które w rzeczywistości niczego wielkiego nie zmieniają. I wiele wskazuje na to, że teraz nastąpiła po prostu nowa odsłona tej samej strategii.
Oscary będą przyznawane według nowych zasad dopiero od 2024 roku.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.