REKLAMA

„Ostatni skok w historii USA” to film akcji, w którym niemal nic się nie dzieje

Nazwisko reżysera – Olivier Megaton – już samo w sobie powinno być gwarantem wysokooktanowej akcji i niemalże predestynować go do reżyserii kolejnych „Transformersów”. Tymczasem „Ostatni skok w historii USA” to prawdopodobnie najbardziej nudny i przegadany film akcji w historii kina.

ostatni skok w historii usa netflix
REKLAMA
REKLAMA

Fabularny punkt wyjścia może nie jest specjalnie porywający czy odkrywczy, ale pozwalał wierzyć, jeszcze przed seansem, że być może czeka nas ciekawe widowisko z motywem futurystycznym.

„Ostatni skok w historii USA” zabiera nas do niedalekiej przyszłości.

Rząd Stanów Zjednoczonych postanowił wytoczyć ostateczną broń przeciwko przestępczości – emitując specjalny sygnał prosto do mózgu każdego z obywateli, który "wyłączy" w nich możliwość dokonywania przestępstw.

Przyznacie chyba, że brzmi to choć trochę intrygująco. Mamy tu do czynienia z klasyczną sytuacją, gdy w teoretycznie szczytnym celu władze posuwają się do naruszania praw i wolności obywatelskiej i to na skalę nieznaną wcześniej światu. Po pierwsze nie brzmi to jakoś obco, nawet gdy obecnie rozejrzymy się wokół siebie, a po drugie nie jest to wcale wydumana wizja przyszłości, która może się nie spełnić.

Tyle tylko, że autorzy filmu „Ostatni skok w historii USA” zakopują potencjał tego motywu głęboko pod ziemią. Jasne, stanowi on istny zapalnik wydarzeń, które przyjdzie nam obserwować później, ale bardzo szybko robi się on mętny i schowany pod grubą płachtą niepotrzebnie i absurdalnie wydłużonych scen, kiepskich dialogów, z których nic nie wynika albo fatalnie poprowadzonego romansu z domieszką thrillera.

Fabuła rozgrywa się w dużej mierze pomiędzy trójką przestępców (w ich rolach kolejno Edgar Ramirez, Michael Pitt i Anna Brewster), którzy planują dokonać największego skoku na bank w historii kraju, który miałby być jednocześnie ostatnim skokiem w historii.

Zanim jednak przyjdzie nam obserwować zaplanowaną akcję, czeka nas godzina i czterdzieści minut historii, która wlecze się żółwim tempem. Postaci poruszają jakieś banalne kwestie, które w normalnym filmie zajęłyby kilka chwil, albo w ogóle wyleciałyby na stole montażowym. Olivier Megaton poczuł się chyba Martinem Scorsese kina akcji, bo można odnieść wrażenie, że w jego głowie „Ostatni skok w historii USA” to ambitne kino skupione na bohaterach i scenariuszu. Tylko do czegoś takiego potrzebni są dobrze napisani (i zagrani) bohaterowie oraz udany scenariusz, a tego wszystkiego tutaj zabrakło.

Edgar Ramirez jest w tym filmie tak bezbarwny, że przypomina raczej Gerarda Butlera, który przedawkował środki nasenne niż charyzmatycznego herosa kina akcji.

Chwilami sprawia wrażenie, jakby ktoś go zmuszał do pojawienia się przed kamerą. Anna Brewster w swojej roli klasycznej femme fatale wykonuje niezbędne minimum roboty. Jedynie Michael Pitt bawił się dobrze na planie, bo widać, że w jego roli tli się trochę życia. Nie żeby to była od razu wybitna kreacja, ale jest przekonująca i przyciągająca oko.

ostatni skok w historii usa michael pitt
REKLAMA

Pisałem wcześniej, że na jakiś bardziej konkretny i widowiskowy rozwój akcji trzeba poczekać ok 100 minut, ale też zaznaczam, że to co się wydarzy w finale nie ściągnie wam czapek z głów, ani nie spowoduje szczękopadu z zachwytu. „Ostatni skok w historii USA" trwa więc ponad 2 godziny i tak naprawdę to niewiele się podczas tych 130 minut dzieje. Trochę tak, jakby twórcy 30-minutowy pomysł rozciągnęli ponad cztery razy dłużej, wiedząc do końca, czym wypełnić ten nadmiarowy czas.

Wolność artystyczna, jaką daje twórcom Netflix to rzecz piękna i chwalebna, ale czasem chyba jednak instytucja producenta filmowego, który czasem przekona twórcę do pewnych kompromisów jest bardzo na miejscu. Szczególnie gdy wolną rękę dostaje nie ktoś pokroju Martina Scorsese czy Davida Finchera, a średniej klasy wyrobnik znany z takich "klasyków" jak "Transporter 2" czy "Uprowadzona 3".

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA