Dziś, większość graczy oczekuje na Wiedźmina, w przeświadczeniu, że będzie to hit na skalę światową; jest też zadowolona z Infernala i Two Worlds - kolejnych dobrych, rodzimych tytułów. Dziś, większość graczy nie wstydzi się polskich gier i polskich programistów (choć zdarzają się wyjątki…). Jednak jeszcze nie tak dawno, marzeniem było to, aby w świecie gier komputerowych mówiono o dobrej grze z kraju nad Wisłą. I wtedy zza chmur wyjrzało słońce. Najpierw pojawił się Chrome, a potem…Potem świat usłyszał o Painkilerze…
Painkiller narobił sporo szumu w branży gier komputerowych. Pozytywne recenzje, wysokie miejsca na top listach. Jednak niedługo potem przyszedł Doom III, Half Life 2 i parę innych FPS-ów, i przez to o polskiej grze już powoli zapominano. Teraz, dzięki CDP, który wydał ponownie Painkillera w jego ostatniej, specjalnej, Czarnej Edycji z 2005 r., możemy sobie przypomnieć ten nadal grywany i miodny tytuł.
Painkiller
To był wyjątkowy dzień dla Daniela Garnera i jego żony. Nic nie mogło popsuć im dobrego nastroju, nawet deszczowa pogoda. Gdy jechali do restauracji, świętować kolejne urodziny żony, zginęli w wypadku samochodowym. Ona trafiła do nieba, a on…On został wybrany aby powstrzymać armię Lucyfera, która zbierała siły, aby zaatakować Niebo. Daniel, chcąc nie chcąc, musi wyruszyć w niebezpieczną podróż, zabijając na swojej drodze tysiące wrogo nastawionych demonów.
Fabuła, jak widzicie, jest prosta i banalna. Jednak wymagać od Painkillera ciekawej i interesującej fabuły, to tak samo, jak wymagać od wokalisty zespołu metalowego, aby czysto i bezbłędnie zaśpiewał arię operową. Tutaj chodzi o ostrą rzeź na ekranie naszego monitora, szybką dynamiczną akcję, ogrom przeciwników i czerpanie satysfakcji z gry. Wszystkie warunki zostały spełnione z nawiązką. Mamy tu wszystko, co oczekujemy po takiej grze.
Akcja przez większość gry rozgrywa się w następujący sposób: Wkraczamy na daną lokację, pokonujemy multum zbiegających się do nas wrogów i przechodzimy do kolejnych miejsc. Wydawałoby się, że z czasem nudne i nużące, jednak nic z tego! Z czasem przeciwnicy się zmieniają, a co za tym idzie ich siła, wytrzymałość itp. rzeczy również. Cały czas twórcy stawiają przed nami wyżej poprzeczkę, więc im dalej w las, tym trudniej. Painkiller idealnie sprawdza się jako odstresowywacz, kiedy mamy ciężki dzień. Siadamy, walczymy, rozładowujemy napięcie i świat od razu staje się lepszy!
A gdzie będziemy walczyć? Akcja gry toczy się w świecie zawieszonym między niebem a piekłem. Zaświaty nie różnią się aż tak bardzo od Ziemi, jak mogło to by nam się wydawać. Oczywiście, potwory nie są znakiem rozpoznawczym naszego "żywego" świata. Daniel, podczas swej podróży zwiedzi takie miejsca jak cmentarz, katedra, baza wojskowa, czy też budynek opery. Każdą z lokacji cechuje oryginalność i własny zamysł twórców, jak dany obszar wyglądałby, jeśli naprawdę by istniał. To się liczy, gdyż ani razu grając w Painkillera, nie pomyślałem, że gdzieś to już widziałem, że to przypomina poziom z gry x. Przemierzając zaświaty znajdziemy się i na terenach otwartych, zamkniętych, dużych i małych. Dla każdego coś miłego. Wszystkie lokacje cieszą oko, imponują wykonaniem. Szczególnie podobał mi się poziom o wszystko mówiącej nazwie "wariatkowo'. Klimat, który spotkamy na tej mapie wgniata w ziemię. Świetnie wykonani przeciwnicy, nastrojowy dźwięk, niczym w wyższej klasy horrorach.
Jednak "Wariatkowo" nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak ostatni poziom w piekle. Spodziewałem się, że twórcy przygotują tę lokację, tak jak każdy piekło sobie wyobraża. Czyli lawa, jaskinie, ogień, wulkany itp. sprawy. Otóż panowie mają inne wyobrażenie piekła i muszę przyznać, że mnie takowe całkowicie odpowiada! Według projektantów, piekło to jedno wielkie miejsce, na którym zaprezentowane są wszystkie największe tragedie naszego świata. A więc znajdziemy tutaj fragmenty różnych bitew, najazdów na zamki, okopy z wojen, "grzybek" po wybuchu bomby atomowej - a wszystko to zastygnięte jakby na zatrzymanym filmie. Do tego jeszcze słyszmy jęki ludzi, którzy zapewne w tych tragicznych wydarzeniach uczestniczyły. Coś niesamowitego! Panowie - pełen szacunek!
Wracając jednak do samej gry, naszym głównym celem jest zabicie samego władcy piekieł - Lucyfera. Ale nim stąpimy do otchłani, aby z nim się rozprawić, wpierw musimy pokonać czterech strażników. A zanim pokonamy czterech strażników Władcy Piekła, będziemy musieli stoczyć walki z całymi zastępami armii demonów. Tych na każdym poziomie, jak już wspominałem, jest całe mnóstwo! Do tego, co jakiś czas przeciwnicy się zmieniają, więc nie ma mowy, że widok jakiegoś demona nam się znudzi. Choć rywale nie są może jakoś specjalnie mocni, to ich główną zaletą jest to, że atakują w grupach. Nie chowają się, idą mocno do przodu. A to, że giną już od naszych strzałów, to przecież nie nasza wina…Gdy kończymy poziom, pojawiają się specjalne statystyki, na których widzimy ile mieliśmy wrogów do zabicia i ile zabiliśmy. Przeważnie na danym poziomie występuje od 100 do 400 demonów. Prawda, że imponująca liczba?
Jeśli już poradzimy sobie z zastępami wrogów, na koniec każdego rozdziału czeka nas walka ze strażnikami Lucyfera. A ci, to nie byle jacy przeciwnicy. Przede wszystkim imponują swoimi rozmiarami. Tak wielkich przeciwników jeszcze w grze na PC nie widziałem! Daniel przy tych gigantach sięga im do kostki! Mało tego, seria z działka na nich nie działa, więc przeważnie trzeba znaleźć na nich jakiś specjalny sposób. Choć walka z nimi nie należy do najtrudniejszych, ich rozmiar i siła na pewno wywierają na nas silne wrażenie.
Oczywiście główny bohater zabrał ze sobą na podróż do zaświatów broń. Łącznie wszystkich spluw mamy pięć. Niby mało, ale ich siła i jakość w walce z wrogami wszystko nam rekompensuje. Dodatkowo każda z broni posiada drugi tryb. Tak więc drugim trybem strzelby jest zamrażacz, dzięki któremu zamrażamy przeciwników, a ci wtedy są jeszcze bardziej podatni na lekkie szturchnięcia, nie wspominając o strzale ze strzelby. Kołkownica posiada granat, wyrzutnia rakiet mini-guna, wyrzutnia szirukenów porażacz prądu. Tytułowy painkiller, oprócz tego, że przecina ostrzem wrogów niczym maszynka do mięsa, to może jeszcze owe ostrze wystrzeliwywać. Dzięki takim połączeniom możemy walczyć i na bliską odległość jak i na dalszą.
Elementem, który znacznie umila rozgrywkę są tak zwane Karty Tarota. Aby je otrzymać, musimy wykonać zadanie postawione przez twórców. Te są bardzo urozmaicone i praktycznie rzadko zdarzą się dwa takie same zadania, które to z każdą kolejna misją są coraz trudniejsze… Należy np. przejść poziom w określonym czasie, zebrać wystarczającą ilość dusz (zbieranie dusz jest opłacalne nie tylko pod tym względem - jeśli uzbieramy 66 dusz, nasza postać zmienia się w demona dzięki temu nasze ataki powalą każdego przeciwnika), odkryć wszystkie sekretne lokacje albo zdobyć określoną ilość złota. Samo zdobycie karty nic nie daje - trzeba ją jeszcze "wykupić" za określoną ilość pieniędzy. Kasę dostajemy za zniszczenia skrzyń czy beczek - większość z nich można uszkodzić. Karty tarota dzielą się na dwa typy: złote i srebrne. Srebrne działają przez cały poziom, zaś złote tylko przez określony czas. Oczywiście karty nie są potrzebne do ukończenia gry, lecz w wielu przypadkach mogą nam się bardzo przydać, poza tym część z nich jest niezbędna do zdobycia kolejnych. Karty pozwalają nam na m.in. użycie większej siły ognia, zwiększenie szybkostrzelności, limitu zdrowia itd. Każda z nich ma inny efekt, a zdobycie wszystkich to prawdziwe wyzwanie!
Graficznie Painkiller od czasu premiery nie prezentuje się strasznie, wręcz przeciwnie, nadal grafika może się podobać. Do duży plus, gdyż pamiętajmy, że premiera Painkillera przypada na wiosnę roku 2004. Bardzo ładnie prezentują się lokacje, szczegółowo i nie można mieć do nich żadnych zastrzeżeń. Warto też przypomnieć, że Painkiller to pierwsza Polska gra, która wykorzystywała specjalny silnik odpowiedzialny za fizykę w grze - Havok. Teraz, po takich grach jak Half-Life 2, czy chociażby Dark Messiash, zabawa fizyką nie robi nas już takiego wrażenia jak wtedy, lecz jeszcze dwa lata temu był to duży plus. Warto przy okazji dodać, że w Black Edition podstawowa wersja gry została "podrasowana" graficznie do engine'u i efektów zaimplementowanych w BooH, wrzucono również filmiki przerywnikowe w wysokiej rozdzielczości.
Jeszcze lepiej jest z audio. Podczas walk przygrywa nam ostra, rockowa muzyka, która idealnie wprowadza nas w nastrój szybkiej i dynamicznej walki. Lecz gdy trzeba, również idealnie buduje mroczny klimat vide poziom w Wariatkowie i Piekle.
Painkiller: Battle out of Hell
Po sukcesie pierwszej części Painkillera, dodatek był tylko kwestią czasu. Szczerze powiedziawszy ciekaw byłem jak add-on będzie prezentował się na tle podstawowej wersji. Wszak panowie z People Can Fly mogli spocząć na laurach i dodatek mógł być wiele gorszy od pierwowzoru. Na szczęście nie musiałem tyle czekać w niepewności jak gracze trzy lata temu wyczekiwali na BooH. Zaraz po ukończeniu podstawki zabrałem się za dodatek. Czy obawy były słuszne?
Aby zbytnio nie trzymać was w niepewności, powiem od razu- nie. Painkiller BooH to cały czas ostra sieka, która nie pozwala oderwać się od monitora i zachwyca nas swoją miodnością. Ale wszystko po kolei…
Grę zaczynamy dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończyła się podstawka. Danielowi udało się uciec z piekła, lecz ten nie ma zamiaru udać się do Nieba i wieść "anielskie" życie. Nasz bohater bardzo poważnie potraktował wojnę z armią piekła. Wie, że jeśli teraz by odpuścił, pozwoliłoby to zregenerować wojskom Alastora (nowy władca piekieł) siły, a wtedy ponowne ataki byłyby tylko kwestią czasu. Garner musi raz jeszcze wyruszyć w niebezpieczną drogę aby dostać się ponownie do piekła i stoczyć ostateczną walkę z Alastorem.
Sama akcja gry nie uległa zmianie. Cały czas chodzi o to, aby na każdej lokacji pokonać wszystkich wrogów i iść dalej. Modyfikacji uległ zaś poziom trudności. Dodatek jest znacznie trudniejszy od wersji podstawowej. Choć z początku nie zauważymy różnicy, jednak potem już zaczyna robić się gorąco. A misja w Leningradzie to już istne przegięcie…Grając w BooH miałem wrażenie jakby twórcy starali się lekko odejść od typowej rzeźni i spróbować innych rozwiązań. Przez to mamy więcej elementów, rzekłbym nawet, że zręcznościowych. Podczas etapu w Koloseum, gdzie zamiast wpaść w wir szybkiej walki musimy uważać, aby nie spaść z belki, albo skakać przez jakieś dziury. Niby nic, ale to nie jest przecież Tomb Raider, a na dodatek Garner nie jest tak wysportowany i zwinny, aby takie "akrobacje" wykonywać.
W podstawowej wersji niesamowite wrażenie zrobiły na mnie dwa poziomy (Wariatkowo i Piekło) W BooH już na "dzień dobry" zostałem zwalony z nóg. Pierwszy poziom to Sierociniec. Znowu klimatyczna muzyka, mroczna, specyficzna atmosfera, w tle płacz dzieci. Spadająca po schodach dziecięca piłka, łóżka niczym klatki, pełno zepsutych dziecięcych zabawek. I na sam koniec dzieci. Chłopcy, którzy zamieniają się w bezgłowe demony, dziewczynki, które płoną. Coś…chciałbym napisać niesamowitego, ale ten wyraz tutaj zdecydowanie nie pasuje. To trzeba zobaczyć samemu.
Drugi poziom to również arcydzieło. Trafiamy to byłego wesołego miasteczka. Szalone klauny, zwariowana wręcz muzyka, szalona kolejka górska, diabelski młyn, bramki przejściowe z kości. "Wesołe" miasteczko i Piekło z podstawki to chyba najlepsze i najciekawiej zaprojektowane etapy jakie widziałem w grach komputerowych.
Z następnymi poziomami już jest trochę gorzej. Nie można powiedzieć, że są złe, ale nie zwalają z nóg, jak te na początku gry. Każdy z nich ma jakiś swój specyficzny klimat, są ładnie zaprojektowane, ale… Jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia i spodziewałem się, że kolejne etapy jeszcze bardziej mnie wbiją w ziemię, a te po prostu mnie lekko puknęły. Czyli mówiąc krótko: jest dobrze, ale bez rewelacji.
Dodatek dodaje nam dwie nowe giwery do zabawy. Jakie? Karabin szturmowy, połączony z Miotaczem ognia, i Bełtacz - wariacja znanej z pierwszej części kołkownicy. Bełtacz strzela aż pięcioma kołkami naraz. Mało tego, drugim trybem Bełtacza jest Nagrzewnica, która wypuszcza osiem małych bomb, które odbiją się od wszystkiego niczym kauczuk. Wprawdzie łatwo oberwać własną bombą jednak idealnie się sprawdza, aby rozbić sporą grupę nieprzyjaciół. Żeby nie było nam szkoda, że jest tak mało broni, Bełtacz ma jeszcze jeden, przydatny dodatek. Otóż posiada tryb snajperski! Mimo iż nie mamy zbyt dużo czasu aby spokojnie sobie przymierzyć, w walce na dalszy dystans Bełtacz jest bezcenny.
Widać, że panowie z People Can Fly są ambitni i nie poszli na łatwiznę. W dodatku ANI RAZU nie ujrzymy przeciwnika, którego widzieliśmy w podstawce. Wszyscy wrogowie, łącznie z Alastorem zostali stworzeni od początku. Jednak inteligencję odziedziczyli po kolegach z pierwszej części. Cały czas cechuje ich działanie w grupie i nie używanie jakichkolwiek zasłon. W Painkillerze nie miałem zastrzeżeń do doboru przeciwników, to już w BooH parę z nich mi się nie podoba, gdyż po prostu oni tam nie pasują. Nie mówię tu o dzieciach z sierocińca czy klaunach, ale co w tak mrocznej grze robią pielęgniarki czy piraci i sowieccy żołnierze? Oczywiście, zostali zmienieni w demony, ale jednak wolałbym kogoś innego na ich miejscu. Szczególnie tych pielęgniarek nie mogę przeboleć…
Graficznie BooH zdecydowanie się poprawił od pierwszej części, choć i sama podstawka źle się nie prezentowała. Lekko zmodyfikowany silnik pozwala na wyświetlania efektownych oświetleń, cieniowań czy rozmyć ekranu. Obecnie już nie robi to takiego wrażenia, lecz jest to duży plus, że gra cały czas może się podobać. Dźwięk również nie odstrasza, ekipa odpowiedzialna za udźwiękowienie spisała się bardzo dobrze. Muzyka tak jak w pierwszej części idealnie pasuje do tego, co akurat dzieje się na ekranach monitora.
Painkiller: Czarna Edycja
Czas teraz coś powiedzieć o samym wydaniu gry. Jak już wiedzie, CDP wydał Painkiller: Czarną Edycję, w swojej najtańszej serii - Extra Klasyka. Co znajdziemy w pudełku oprócz samej płytki z grą? W zasadzie niewiele. Fragment instrukcji (całość na płycie DVD), broszurka reklamowa i to wszystko. Na płycie zaś znajdziemy więcej dodatków. Filmy, które pokazują proces tworzenia gry, teledyski, trailery. Dodatkowo gra została spatchowana do najnowszej wersji, więc nie ma możliwości żeby się wykraczyła. Poprawione zostały również elementy usprawniające grafikę dla nowszych kart graficznych oraz jakość filmów. Za tą cenę w zupełności wystarczy.
Podsumowując, Painkiller: Czarna Edycja to wydanie dwóch niesamowicie grywanych tytułów, które zapewnią nam zabawę na grubo ponad 20 godzin, jeśli nie więcej. Do Painkillera możemy przysiąść i na godzinkę i na dłuższą rozgrywkę. Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem, że do tej pory najlepsza gra, jaka powstała w naszym kraju. Mówcie sobie co chcecie, że zaraz będzie Wiedźmin i to on wszystko zdetronizuje. Jednak jedno jest pewne - Wiedźmina widziała tylko grupa ludzi i do końca nie wiemy jak to wszystko wyjdzie. A Painkiller jest i do tej pory jeśli chodzi o totalną rozwałkę jest najlepszy!