REKLAMA

Palkowski trafia w serce. "Bogowie" – recenzja sPlay

Reżyser podnosi się po "Wojnie żeńsko-męskiej". "Bogowie" to najlepszy polski film, jaki widziałem tego roku. Możliwe, że również kilku poprzednich. Produkcja trafia w widza z precyzją chirurgicznego skalpela, tocząc w jego żyły litry adrenaliny oraz przykuwając do kinowego fotela mocniej niż do operacyjnego łóżka.

Palkowski trafia w serce. „Bogowie” – recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Bogowie" to jeden z tych filmów, po obejrzeniu których od razu wpada się między nieograniczone papierem tomy wiedzy gromadzonej w Internecie, chcąc więcej i więcej. Hasła „Zbigniew Religa”, „transplantologia w Polsce”, „przeszczepy serca” – wszystko to chłonie się mając w pamięci niesamowity seans, weryfikując wydarzenia na ekranie z internetowymi kronikami. Film przedstawiający jedno z dwóch najważniejszych osiągnięć najwybitniejszego kardiochirurga w Polsce ogląda się niczym trzymający za gardło film akcji, jednocześnie nie dowierzając i uwielbiając wspaniałą historię napisaną przez życie.

„To zbyt szybko” – taką miałem myśl po raz pierwszy widząc niesamowicie efektowny zwiastun reklamujący film „Bogowie”. Od śmierci profesora Religi minęło zaledwie 5 lat, z kolei w naszym kraju nie trudno o malkontentów umniejszających doktorowi ze względu na jego przynależność partyjną czy bogatą historię.

Obawiałem się, że po raz kolejny nie wykorzystamy w pełni potencjału sylwetki, z której powinniśmy być dumni. Bałem się, że „Bogowie” mogą zahaczać o działanie Zbigniewa Religi jako ministra zdrowia, a nawet próbować ów działalność oceniać bądź z nią polemizować. Bałem się w końcu, że film o Relidze będzie tak naprawdę filmem o Polsce, o przeszczepach serca, o PRL-u. Zbyt dużo mieliśmy już wielkich dzieł o czymś, o jakimś skrawku historii i jakimś wydarzeniu, ale nie o kimś. Na całe szczęście moje obawy były zbyteczne. „Bogowie” to kapitalnie poprowadzony film biograficzny ze sporą dawką efektownych sztuczek na hollywoodzką modłę.

bogowie 4

Produkcja Palkowskiego od pierwszej do ostatniej minuty poświęcona jest tylko i wyłącznie Relidze. Głośna rola przypadła Tomaszowi Kotowi. Chociaż lubiany i utalentowany aktor odegrał wiele niesamowitych postaci (Ryszard Riedel!) i na pewno odegra drugie tyle, możliwe, że była to jego rola życia. Jedno wiem na pewno – tak przekonującej, tak namacalnej, żywej, tak oddychającej własną duszą kreacji nie widziałem już dawno. Kot nie był Kotem. Podczas seansu miało się wrażenie, że profesor Religa powrócił do świata żywych, na nowo opowiadając niesamowitą historię. Aktor, a także sztab charakteryzatorów dokonali czegoś niesamowitego.

Przygarbiona postawa, sprężysty krok, ręce prosto opuszczone wzdłuż ciała, z dłońmi charakterystycznie wiszącymi ku dołowi, nierozłączny papieros, zmarszczone czoło czy w końcu jedne na milion spojrzenie spod krzaczastych brwi – Tomasz Kot wyglądał bardziej przekonująco, niż mógłbym to sobie wymarzyć.

On nie odgrywał Religi. On nim był. Każdy ruch, każdy wdech papierosowego dymu i wydech nikotynowej chmury – miało się wrażenie, że ogląda się jednostkę wybitną, oddaną swojej pasji bardziej niż czemukolwiek innemu. Chociaż żaden z aktorów nie zawiódł, gwiazda Tomasza Kota świeci w tym filmie tak jasno, że wystarczyłoby na oświetlenie powstającego właśnie nowego centrum kardiochirurgii w Zabrzu. Coś niepowtarzalnego. Brakuje słów, brakuje wyrazów – to naprawdę warto zobaczyć, dla samej kreacji głównego bohatera. W polskiej kinematografii nie brakuje filmów biograficznych z naprawdę przekonującymi głównymi rolami, ale „Bogowie” to na tej płaszczyźnie absolutne podium.

bogowie 7

Pod względem samej konstrukcji film w reżyserii Palkowskiego to ciekawe zderzenie szarego i coraz bardziej egzotycznego dla nas świata późnego PRL-u oraz efektownej narracji rodem z amerykańskich filmów akcji oraz serialu "Dr House".

Jest dynamicznie, efektownie i bardzo szybko. Reżyser cały czas trzyma widza w napięciu i nie pozwala odetchnąć do absolutnego końca. Z tego powodu seans z „Bogami” to czas niesamowicie przyjemny, ale również bardzo intensywny. Napisy końcowe spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Ta jedna godzina i pięćdziesiąt trzy minuty spędzone w oparach nikotynowego dymu, dźwięku sal operacyjnych i świetnych dialogów mija w tempie ekspresowym, zostawiając widza sytym, ale chcącym jeszcze więcej. „Bogowie” to jeden z niewielu filmów, na które najzwyczajniej w świecie mam ochotę pójść do kina po raz drugi. Nawet doprowadzający mnie zwykle do szewskiej pasji wątek rodziny, miłości i odpowiedzialności został widzowi zaaplikowany w odpowiedniej, zdrowej dawce. Prowadzenie kliniki, życie prywatne no i same przeszczepy - wszystko zostało podane w idealnych proporcjach, dzięki czemu po prostu nie miałem czasu aby spojrzeć na zegarek czy ekran smartfona.

bogowie 1
REKLAMA

Oczywiście film "Bogowie" nie jest dziełem jedynym w swoim rodzaju, zdarzającym się raz na dziesięciolecie. Reżyser stosuje proste chwyty, sztucznie pompuje akcję oraz uwypukla bohaterów. Co jednak ważne – robi to niezwykle umiejętnie. Oczywiście, miejscami „hollywoodzka” akcja z patetyczną muzyką w tle zakrawa o przerost formy nad treścią, ale nigdy tej łatwej do naruszenia granicy nie przekracza. To najważniejsze. Winszuję reżyserowi któremu udało się zachować umiar między rozmachem i realizmem oraz winszuję Tomaszowi Kotowi, który pokazał na ekranie coś niesamowitego.

Nie napiszę, że mamy do czynienia z dziełem epokowym ani przełomowym. Mimo tego, „Bogowie” to jeden z najlepszych polskich filmów, jakie zobaczycie od naprawdę bardzo, bardzo dawna. Jeżeli zastanawiacie się nad wyjściem do kina – przestańcie. Naprawdę warto.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA