REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

PanaPirxowe fascynacje – Cichy Myśliwy (Silent Hunter)

Cztery torpedy z cichym szumem opuściły wyrzutnie, kierując się w stronę celu. Spokój został zakłócony tylko komunikatem naszego "bossa", kapitana Toma Mc Calluma. - Zanurzenie 20 stóp poniżej krytycznej, powoli, bez żadnych hałasów - głos dowódcy pozornie tylko był spokojny. Zaatakować japoński lotniskowiec w pełnej eskorcie mógł tylko wariat, a takowego właśnie Stwórca (lekceważąc mój los) posadził w roli dowódcy na okręcie podwodnym klasy "Tambor". Cisza na okręcie kłuła niemal fizycznym bólem uszy. Pierwsza eksplozja, a po niej kolejno następujące trzy, były dowodami, że odpalone torpedy znalazły cel. - Kurs 315, mała naprzód, cisza na okręcie, idziemy pod konwój! - "Szalony Szkot" kontynuował swoją misję. Potężna eksplozja zagłuszyła ostatnie słowa Dowódcy. Trafiony okręt tonął i głuchy huk, który dotarł do moich uszu, świadczył o tym, że wybuchły jego kotły parowe. Kakofonia dźwięków łamanego ciśnieniem wody kadłuba lotniskowca zalała nas przerażającą w swojej treści zawartością. - Załoga! Następnym celem będzie krążownik klasy "Mogami", w tym bałaganie ustrzelimy jeszcze jedną sztukę i do domu, na peryskopową! - Pozornie spokojny głos Mc Calluma drgał od emocji. W tym momencie naszła mnie zupełnie nieoczekiwana refleksja. Jako torpedysta 1. klasy miałem prawo wyboru jednostki, na której będę służył - i wybrałem dowództwo faceta, dla którego słowo "strach" było pustym, encyklopedycznym terminem. No i teraz mam za swoje!

11.03.2010
17:47
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Któż nie chciałby brać udziału w takich wydarzeniach, chociażby w charakterze majtka pokładowego?! Naszym Dziadkom i Ojcom dane było zmierzyć się z wojną w czystej, esencjonalnej formie. Liczyły się wtedy kwalifikacje rzemiosła wojennego i Wiara w Zwycięstwo, modne dzisiaj określenie kreatywności na polu walki i milion innych czynników. Nic więc dziwnego, że do legendy czasu podwodnej wojny przeszły głównie nazwiska związane z ostatnią światową konfrontacją. Günther Prien, Otto Kretschmer, Joachim Schepke - związani z niemieckimi U-Bootami i atlantyckimi "wilczymi stadami"; kapitan Grudziński - wspaniały Dowódca ORP "Orzeł", współtwórca epopei związanej z ucieczką internowanego okrętu podwodnego z estońskiego Tallina. Nazwisk tych jest zresztą bez liku, gdyż każda flota okrętów podwodnych zaangażowanych w działania wojenne na wszystkich teatrach ostatniej Wojny Światowej miała swoich bohaterów. Czy może dziwić, że miłośnicy takich właśnie klimatów ukochali sobie jeden z niewielu prawdziwych symulatorów? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, z uwagi na jego oczywistość.

REKLAMA

Nie jest żadną tajemnicą, że moją wielką pasją są symulatory lotnicze. Te jednakże nie wychodzą w ilościach przemysłowych, z częstotliwością tygodniową, ale raczej tendencja ich ukazywania jest wręcz odwrotna do moich oczekiwań. Nic, więc dziwnego, że w poszukiwaniu wojennych doznań zaklętych w formę symulatorów sięgnąłem w końcu po ten gatunek odnoszący się do działań na morskich teatrach wojennych, a dokładniej w ich głębinach. Pierwsze starcie z tym gatunkiem symulatorów zaliczyłem zmagając się z produkcją studia Sonalyst o wdzięcznym tytule "Sub Command". Rzecz dotyczyła współczesnych "boomerów" - okrętów podwodnych o napędzie nuklearnym. Przetarcie było ostre, a ja zapałałem wielkim uczuciem do włóczęgi w podmorskich głębiach. W kilka tygodni później a było to w roku 2001 dojrzałem na półkach pudełko okraszone smaczną ilustracją przedstawiającą U-Boota strzelającego torpedę. Tytuł tej produkcji będącej dziełem programistów studia deweloperskiego Ultimation Inc. brzmiał "Silent Hunter II" Nieco później dowiedziałem się, że jest to kontynuacja wcześniejszych produkcji, lecz nie wracałem do nich z uwagi na mocno już w tym czasie archaiczny ich charakter. Przytaszczyłem gierkę do domu, mimo dosyć wygórowanej na ówczesne realia ceny i zaczęło się ….

Dysponowałem wtedy komputerkiem zbudowanym na AMD Athlonie 1 GHz (temu producentowi procesorów wierny jestem do dzisiaj, chociaż miłość ta niejedno ma imię …), z pamięcią 256 RAM i grafiką GeForce II Titanium. W tamtych czasach, a było to zaledwie 6 lat temu taka konfiguracja to był niemal full wypas! "Zarzuciłem" na sprzęt nowy nabytek i odpaliłem. Po lichutkim starcie, ukazało się menu w koszmarnym kolorku, rysowane ręką przedszkolaka. Lekko mnie zamurowało, ale niezrażony brnę dalej i odpalam wywiad anonsowany w tymże menu. Ukazuje się czarno - biały filmik z wspominającym wojenne dzieje dobrodusznym staruszkiem. Film pocięty na kilkuminutowe sekwencje był czytany wręcz koszmarnie przez lektora (powinni temu osobnikowi z urzędu zakazać wykonywania tego typu przedsięwzięć). Mimo to, straszliwy magnetyzm człowieka opowiadającego swoją historię przyciąga oczy do ekranu monitora. To Erich Topp. Fregattenkapitän broni podwodnej Kriegsmarine - jeden z trzech "diamentów" tej formacji zajmujący "brązową" lokatę w niemieckich statystykach czasu wojny! Dowodził kolejno U-57 i U-552 w wojennych patrolach, a pod koniec morskich działań wojennych U-3010 i U-2513. Efekty? W czasie 12 (słownie: dwunastu) patroli zatopił dowodząc okrętem podwodnym 35 jednostek nawodnych przeciwnika o łącznym tonażu 197.460 ton i uszkodził 4 kolejne statki o wyporności kolejnych 32.317 ton. Niewiarygodne! Ten starszy pan ze spokojem opowiadający dzieje kariery wojskowej zniszczył statki o tonażu przekraczającym ćwierć miliona ton wyporności. Za zasługi na polu walki został nagrodzony wszystkimi znaczącymi odznaczeniami bojowymi III Rzeszy z Żelaznym Krzyżem z Liśćmi Dębu i Mieczami na czele. Czy można cos dodać w tej sprawie? Nic, zresztą autentyzm tej relacji poraża swoją treścią.

Po takim wejściu w symulator każdy pragnie wykazać się mistrzostwem na miarę, co najmniej bohatera ledwo, co obejrzanego wywiadu, że nie wspomnę o Otto Kretschmerze - postrachu konwojów atlantyckich z amerykańską pomocą dla walczącej Europy, który zajmuje w wspomnianej klasyfikacji miejsce na pozycji pierwszej. Ja także zacząłem z wysokiego "c". Ustawiłem parametry realizmu na maks i … dostałem popisowy "łomot" od eskorty atakowanego konwoju. Przeciwnicy potraktowali nowicjusza bez taryfy ulgowej. Zabolało w urażonej ambicji i przyszedł siłą rzeczy czas na naukę. Mozolnie zgłębiałem tajniki podwodnej wojaczki, aby po etapie edukacyjnym spróbować szczęścia w misjach pojedynczych. Marsz na pomoc "Bismarcka" atakowanego przez brytyjski zespół poszukiwawczy pancernego korsarza po zatopieniu dumy Królewskiej Marynarki Korony Brytyjskiej - pancernika "Hood" (jak zwykle pominięto w tym dziele udział polskiego niszczyciela "Piorun" - to żałosne, ale czego oczekiwać po Anglikach, zakochanych w samych sobie?). Po "przetarciu" w boju ruszyłem w pogoni za Sławą do rozgrywki w trybie Kampanii. Miodzio! Historia zaczyna się w 1939 roku i …. I nie zamierzam opisywać zainteresowanych tematem dalszego jej biegu. Dość powiedzieć, że przykuwa do ekranu monitora na długie, liczone w dziesiątkach godziny. Droga do zaszczytów jest długa i wyboista niczym polskie autostrady. To wszystko w rewolucyjnej jak na tamten czas grafice i doskonale skrojonej na potrzeby niezbędnego realizmu symulatora szacie dźwiękowej.

Z perspektywy czasu i dzisiejszych możliwości grafiki komputerowej mogą nieco rozczarowywać kanciaste kształty obiektów, woda zawiesista niczym wojskowa grochówka, ale czy to jest aż tak istotne? "Silent Hunter II" ma swoisty, niepowtarzalny klimat, który w przyszłości stanie się znakiem firmowym serii. To czyni ten cykl bez wątpienia Wielkim. Stwierdzenie moje jest tylko konstatacją stanu faktycznego. Do dzisiaj pamiętam własną wizytę w Scapa Flow - bazie marynarki brytyjskiej. Akcja ta w "realu" została wykonana przez Güntera Priena, jednego z legendarnych dowódców niemieckich U-Bootów. Widok potężnych okrętów wojennych zacumowanych na kotwicowisku i ucieczka po wykonanym ataku jeszcze dzisiaj śni mi się po nocach. Stwierdzenie moje jest tylko konstatacją stanu faktycznego. Mimo upływu czasu wracam do przeżyć dostępnych w "dwójce" Silent Huntera", gdyż po prostu są one niepowtarzalne. Dość powiedzieć, że do dnia dzisiejszego jestem właścicielem z pietyzmem przechowywanego egzemplarza (legalnego rzecz jasna!) tego symulatora. Czy może dziwić fakt, że informacja o kontynuacji serii wywołała u mnie uczucia porównywalne do nastrojów Pana Młodego stojącego przed wejściem do kościoła w oczekiwaniu na przybycie Oblubienicy odzianej w suknię ślubną?

Cichy Myśliwy (Silent Hunter) III

Wiosną 2005 roku do moich rąk trafił "Silent Hunter III". Tym razem producentem był Ubisoft Studios i obecność potentata na rynku gier komputerowych gwarantowała skok jakościowy. Tak też się stało. Nie bacząc na koszty dokonałem zakupu nowej części przygód w barwach niekoniecznie słusznych, czyli należących do III Rzeszy. Niejako na dzień dobry gra zaoferowała grafikę na poziomie niemal zatykającym dech w piersiach. Widok wody omywającej szkła peryskopu, widoki zewnętrzne, możliwości operowania aktywną kamerą, modele statków i okrętów wojennych, sztuczna inteligencja wpompowana w działania przeciwników robiły wrażenie czyniąc już na starcie "Silent Huntera III" dziełem niemal doskonałym. Dalej było równie apetycznie, a ścieżka dźwiękowa nie ma sobie równych. Pod względem dostarczanych wrażeń "Silent Hunter III" jest symulatorem niemal doskonałym. Poziom realizmu rozgrywki jest w pełni zależny od aktualnych możliwości Gracza, a jej poszczególne aspekty bezpośrednio wpływają na rozwój kariery - Dowódcy Okrętu Podwodnego, w którego skórę się wcielimy. A łatwo nie będzie - w to akurat Szanowny Czytelniku możesz wierzyć. Jest co prawda tutorial, ale misje potrzebne do zaliczenia szkoły morskiej nie stanowią specjalnego wyzwania. Nawigacja, prowadzenie ostrzału artyleryjskiego ogniem działa pokładowego, starcie z wrogimi samolotami z wykorzystaniem obrony przeciwlotniczej w postaci karabinów maszynowych, atak torpedowy na zespół statków handlowych i w finale egzaminacyjnym atak na konwój nie stanowią wyzwania miarę tego wszystkiego, co może i na pewno (tego jednego możesz być pewien Szanowny Czytelniku) spotka fana podmorskich przygód w trakcie kontynuacji znajomości z "Silent Hunterem III". A to nie wszystko.

Wzorem poprzednika, ale w sposób znacznie bardziej znaczący uzyskaliśmy bieg na poziom wyszkolenia dowodzonej załogi i sposób jej wynagradzania zgodnie z okólnikiem OKW III Rzeszy. W tym momencie dotykamy niezmiernie istotnego współczynnika zdobywanych po każdej zwycięskiej misji punktów doświadczenia. Można je wykorzystać kierując wybranego marynarza na kurs podnoszący jego kwalifikacje zawodowe. Takie działanie skutkuje w efekcie podniesieniem wartości bojowej całej załogi i tu kółko się zamyka. Kolejne misje będą przebiegać sprawniej i zatopienie przed atakiem wyrzutni torped nie będzie stresującą okolicznością. Warto też wspomnieć o tym, że za szczególne zasługi w boju mieć będziemy możliwość nagradzania marynarzy odznaczeniami bojowymi. Znaczącą część punktów doświadczenia skierować będziemy mogli na doposażenie dowodzonego okrętu podwodnego w nowocześniejsze wersje wyposażenia i uzbrojenia. Krótko mówiąc, warto prowadzić operacje bojowe z maksymalna skutecznością, z zerowymi stratami własnymi i bez uszkodzeń macierzystej jednostki. Wspomniałem powyżej o stopniu trudności. Kwestia określenia jego poziomu leży w rękach Gracza. Zasadniczo opcje są dwie. Marsz po łatwiźnie, zlecając wykonanie kluczowych czynności podległej załodze lub tez podniesienie sobie poprzeczki w postaci manualnego namierzania celu przy użyciu kalkulatora torpedowego, określenia jego parametrów i wykonanie decydującego ataku. To drugie rozwiązanie zdecydowanie jest bardziej atrakcyjne i dostarcza niezapomnianych wrażeń oraz satysfakcji. Nie jest to wbrew pozorom trudne, ale jaka przyjemność! Kalkulator torpedowy to bydlę niesforne, ale daje się skutecznie okiełznać!

Co niesie ze sobą "Silent Hunter III"? Bogactwo. To słowo jest jak najbardziej adekwatne. Różnorodność misji, wspaniała oprawa graficzna, i dźwiękowa, niezapomniane emocje towarzyszące rozgrywce, bezpośrednie odniesienie do realiów II Wojny Światowej (odtworzonych z wielką dbałością), wysoki stopień realizmu połączony niezmiernie płynnie z zasadami, które rządzą współczesnymi grami komputerowymi (zwartość formy i maksymalna wierność stanowi rzeczywistemu). Do tego dołóżmy z pietyzmem odtworzony "park maszynowy", czyli okręty podwodne, nawodne, flota wojenna przeciwnika, statki handlowe, samoloty lotnictwa morskiego i mamy wspaniały komplet. Podobnie do poprzednika pudełko z trzecią odsłoną "Silent Huntera" zajmuje poczesne miejsce w mojej kolekcji. Wracam do niego zawsze, gdy tęsknoty za prawdziwą walką odeślą na dalszy plan troski dnia codziennego lub uda się wygospodarować kilka godzin spokoju, by przenieść się w wirtualny świat, gdzie liczy się tylko Przetrwanie ….

A czas sobie biegł i ukazał się dodatek do "trójeczki". Jesienią 2005 roku studio X1 Software, przy współudziale wydawcy Deep Silver / Koch Media wydało owoc swoich prac zatytułowany "Silent Hunter III: Seawolves". Do dzisiaj zachodzę w moją posiwiałą głowę, dlaczego w naszym magicznym Kraju nie znalazł się Poważny Wydawca chcący uszczęśliwić miłośników podwodnej wojny. Ciśnie mi się na usta jedno słowo - nieudolność do kwadratu! Twórcy tegoż dzieła stanęli na wysokości zadania idealnie dostosowując się do poziomu serii. Oprócz rozszerzenia już istniejących elementów symulatora dołożyli do niego pełną kampanię, oraz szereg misji z zachowaniem tego, co w symulatorach najcenniejsze, czyli poziomu realizmu. Pokusili się o oddanie prawdy historycznej takim wydarzeniom, jak chociażby ewakuacja Dunkierki, czy też działań w ramach D - Day. Rozszerzeniu i to znaczącemu uległ teatr działań wojennych na niemal wszystkie akweny, na które zawitała II Wojna Światowa. I wszystko to w doskonałym, perfekcyjnym klimacie "Silent Huntera". Moim zdaniem to najlepszy dodatek do tego symulatora i ocena ta nie podlega dyskusji. Do tego wspomnę o takich szczegółach, jak zaimplementowanie możliwości uzupełniania zaopatrzenia, czy też jeszcze głębsze "urealnienie" występujących w symulatorze obiektów. Można tą kwestię skomentować jednym słowem - perfekcjonizm z każdym calu! I znowu "pod wodę" jak mawia moja Kochana Żona! Mój egzemplarz zdobyłem dzięki koledze, który zarabia na życie jako ochroniarz w UK. Nie nacieszyłem się nim długo. Złamałem po raz pierwszy i ostatni zasadę, że "legali" się nie pożycza i przekazałem swój egzemplarz osiedlowemu pasjonatowi, skądinąd dobrze mi znanemu. Dodatek wrócił do mnie w stanie wykluczającym dalsze użytkowanie. Od tej chwili moje zasoby są chronione lepiej niż Fort Knox. Dobry zwyczaj - nie pożyczaj! Szczególnie unikatów. Takie życie.

W końcu w Najjaśniejszej nastąpiło przebudzenie i ukazał się nakładem Cenegi Poland drugi dodatek do "Silent Huntera III" pod tytułem "U-Boat: Morze Śródziemne" autorstwa ekipy odpowiedzialnej za "Seawolves", czyli X1 Software. Moim zdaniem merytorycznie słabszy od "Wilków morskich", ale i tak dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. Dodatek ten, jak zwiastuje jego tytuł, dotyczy Kampanii na Morzu Śródziemnym. Po raz kolejny teatr działań zostaje rozszerzony i to nie tylko o nowe porty przeznaczenia (Salamis, Taranto i Constanza), ale i o nowe "sprzęty", Jest tego mnóstwo, a smaczku dostarczają widziane tylko przez modelarzy - pasjonatów zabójcze "bliźniaki" (nie mylić z naszymi rodzimymi ptactwem) Gneisenau i Scharnhorst. Do pełni szczęścia brakuje super korsarza "Tirpitza"! Nieco później okaże się, że dodatek ten był niejako preludium przed …. Koniec końców instalka tego rozszerzenia w sposób znaczący zwiększała możliwości oferowane przez "podstawkę". Ja stawiam niestety na realizm, toteż "Morze Śródziemne" nie wywołało we mnie euforii, mimo kilku elementów, które niewątpliwie wzbogacają rozgrywkę. Podobnie jak i poprzednio stale ten symulator przebywa na moim "twardzielu" i kiedy tylko czas pozwala zanurzam się w nim wraz z dowodzonym osobiście (to chyba nie najlepsze sformułowanie) okrętem podwodnym.

Cichy Myśliwy (Silent Hunter) IV

Życie nie znosi próżni. Pogłoski o czwartej odsłonie "Silent Huntera" przeciekały do społeczności wirtualnych podwodników w sposób dyskretny, ale budzący określone nadzieje. W końcu słowo (a ono zawsze jest pierwsze!) ciałem się stało. Przyznam szczerze, że mój niepokój budził głównie fakt powierzenia tego projektu rumuńskiego oddziałowi Ubisoftu pod przewodnictwem Dana Dimitrescu. Czy aby utrzymają oni stale wznoszący się pułap możliwości oferowany przez kultowy już teraz symulator okrętu podwodnego? Czy sprostają zadaniu, jakiego się podjęli? Takich i innych pytań było mnóstwo. Efekt pracy bukaresztańskiego studia Ubisoftu przerósł moje najśmielsze oczekiwania! Warunkiem uczciwej oceny jest jeden wymóg - trzeba usiąść przed monitorem z zainstalowanym na kompie "Silent Hunter IV: Wolves of the Pacific" i … mieć w pamięci przynajmniej kilka chwil spędzonych z poprzednimi odsłonami serii by mieć punkt odniesienia. Nowa jakość symulatora podwodnej wojny zaskakuje i to w stopniu znaczącym.

Po pierwsze - powrót do źródeł. Koniec ze służbą u "w ząbek czesanego Adolfa", wracamy na żołd do "Wuja Sama". Tym samym nie popływamy już "U-Bootami" wszelkich generacji, a wręcz odwrotnie zapolujemy na nie, choć możliwość ta jest szczątkowa. Głównym naszym wrogiem będzie zgodnie z kalendarium II Wojny Światowej i teatrem działań Marynarka Wojenna Cesarskiej Japonii. Historia, w której czynny udział weźmiemy bierze początek od "łomotu" spuszczonego flocie Pacyfiku USA niefrasobliwie stojącej na kotwicowisku Pearl Harbor przez japońskie siły ekspedycyjne (tak to się wtedy nazywało). Szereg zaniechań, które przeszły do historii spowodowały zagładę niemal całej floty USA stacjonującej w tym regionie. I wszystko, dlatego, że jednemu dupkowi nie chciało przeczytać się szyfrogramu wywiadu, gdyż miał randkę z panienką o skórze koloru batonika "Mars". Za tego gościa zatoka wyspy Oahu spłynęła krwią marynarzy i personelu naziemnego, oraz pilotów, którzy próbowali odeprzeć znienacka atakującego przeciwnika. Nadaremno! Straty były poważne, ale mimo to udało się uratować resztki floty. W tej uratowanej części znajdujesz się Ty Czytelniku i w ten sposób wylądujesz w samym jądrze wydarzeń. Od tego momentu czas trwania Twojego życia wyznaczany będzie tylko Twoimi umiejętnościami i … Szczęściem. Ono także jest potrzebne wilkom morskim. Nie byłeś matołem w trakcie studiów w szkole podwodnej Marynarki USA - pożyjesz, odwrotnie - niekoniecznie. Koniec i kropka.

"Wilki Pacyfiku" zachwycają i to w każdym calu. Olbrzymi teren działania, możliwość uzupełniania zaopatrzenia w zaprzyjaźnionych portach, "wolna ręka" w działaniach bojowych przy zachowaniu priorytetów wyznaczonych rozkazami (niesubordynacja jest surowo karana!), wspaniale opracowana grafika i dźwięk, modele jednostek opracowane z wielką dbałością o szczegół i prawdę historyczną, doskonale "skrojone" scenariusze pojedynczych misji i trybu kampanii, niemal "erpegowska" ścieżka rozwoju umiejętności podległej załogi i możliwości unowocześniania dowodzonego okrętu, realistyczny niemal do bólu tryb manualnego namierzania celu i odpalania torped i wiele, wiele innych smaków oraz smaczków tej odsłony "Silent Huntera". Mógłbym te zalety wymieniać w nieskończoność, ale o jednej jeszcze siłą rzeczy muszę wspomnieć.

Wizualizacja zniszczeń i uszkodzeń zaatakowanych jednostek. Rewelacja i to niemająca odpowiednika w żadnym z istniejących symulatorów. Skutki trafienia podziwiamy w postaci wyrw w poszyciu zaatakowanej jednostki, a w nich widoczne są fragmenty grodzi, okablowania i to wszystko w dynamicznym obrazie, który możemy kontemplować przy pomocy aktywnej kamery zewnętrznej. Po prostu bajka, cóż więcej mogę powiedzieć …. W czasie wykonywania jednej z misji nadarzyła mi się okazja zaatakowania dumy Japonii - pancernika "Yamato". Poziom realizmu ustawiłem na 100% i wtedy zaczęła się jazda! Mój cel szedł w mocno bronionym konwoju przez korwety i niszczyciele, oraz sporej ilości morskiej drobnicy. Przeliczyłem kurs, podszedłem w zanurzeniu na 80 metrach w wyznaczony przez siebie punkt i powoli podniosłem okręt, którym dowodziłem klasy "Tambor" na peryskopową. Powolutku podnosząc maszt peryskopu poprzez zalewającą go wodę dostrzegłem zarys sylwetki mojego wymarzonego celu. Dźwięk przechodzących obok okrętów eskorty powodował niemiłe mrowienie skóry na plecach i nie tylko. Pomiar wykonałem przy pomocy stadimeteru, przeliczyłem ponownie w przerwie otwierając klapy wyrzutni torpedowych. Wszystko w absolutnej ciszy. Komenda "Torpedy z wyrzutni 1, 2, 3 i 4 pal" a po niej "Zanurzenie na głębokość 100 metrów i marsz na cichym biegu" … pod przepływający konwój, a dokładniej pod kilwater krążownika klasy "Mogami". Peryskop w dół i przełączyłem się na widok zewnętrzny. To, co zobaczyłem odebrało mi oddech. Bardzo żałowałem, że wzorem niektórych symulatorów lotniczych (seria Ił-2 Sturmovik i inne) nie ma możliwości zapisu i odtworzenia misji. Co ujrzałem? Niemal bajeczny obraz. Cztery torpedy zmierzające ku celowi zostawiające nikły ślad na powierzchni wody (zanurzenie torped ustawiłem na 2,5 metra). W momencie, gdy eskorta zauważyła zagrożenie najbliżej płynący niszczyciel przyjął "na ciało" jedną z torped i malowniczo zaczął tonąć. Pozostałe trzy trafiły w cel! Eskorta natychmiast podjęła tropienie sprawcy ataku. Nie zatrzymało to biegu zdarzeń, które spowodowałem. Rozpoczęła się agonia stalowego kolosa. Ścigający mnie zespół solidnie wykonywał swoją pracę, lecz nie podszedł do mnie siedzącego pod brzuchem wspomnianego krążownika. Po niemal 50 godzinach marszu "na gapę" po dokładnej analizie dźwięków opuściłem konwój topiąc przy okazji osłonę w postaci krążownika klasy "Mogami". Pogoń nie była w stanie mi zagrozić ratując rozbitków z dwóch potężnych jednostek. "Yamato" wraz z "Mogami" spoczęli na dnie, a ja zyskałem odznaczenia bojowe dla załogi i siebie oraz punkty reputacji, które zamieniłem na uppgrade dowodzonego okrętu. Czy można chcieć czegoś więcej? To pytanie czysto retoryczne.

Efekt pracy bukaresztańskiego studia Ubisoft-u podtrzymał tradycję, że każdy następny "Silent Hunter" jest lepszy od poprzednika. Jest klasą sam dla siebie i polecam go każdemu, kto chce sprawdzić swoje umiejętności w ramach wirtualnej symulacji. Nawiasem mówiąc, aż boję się pomyśleć jak może wyglądać "Silent Hunter V". Jedno jest pewne - Król żyje i rządzi!

Od lat staram się dociec, dlaczego symulatory lotnicze, morskie i inne mają tak ograniczony krąg odbiorców. Czy powodem jest ich stopień trudności wymagający elementarnej skądinąd wiedzy? A czy znacznie popularniejsze gry RPG są prostsze? Nie sądzę. Każdy, kto po raz pierwszy, "pocina" w grę tego gatunku na widok modyfikatora "2K8" odnoszącego się do miecza, topora, czy zgoła tłuczka do mięsa wybałusza swoje oczęta próbując dociec, co to oznacza. A drzewka rozwoju postaci to prościzna? Tak. Głównie dla tych, którzy na "rolplejach" zjedli zęby mleczne i właściwe - zwane dla niepoznaki stałymi. Nie święci garnki lepią i to stwierdzenie odnosi się głównie do tych, którzy po tym tekście sięgną po symulator. Zasada pierwsza - nie zrażać się początkowymi niepowodzeniami, zasada druga - po prostu uruchomić swoje własne szare komórki. To zabawa dla inteligentnych i upartych. Osiągnięte efekty dostarczają w nagrodę niekłamanej satysfakcji. Realizm to czynnik decydujący o wartości symulatora. Seria "Silent Hunter" warunek ten spełnia z nawiązką i dlatego szczerze zachęcam do zanurzenia się w morskie odmęty. Trwająca wojna potrzebuje Bohaterów, dlaczego więc jednym z nich nie miałbyś zostać właśnie Ty Czytelniku? Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam ….

REKLAMA

Oto i moje fascynacje związane ze światem rozrywki elektronicznej. Jest ich wiele. Są i tacy, którzy uważają, że mój wiek, a liczę sobie blisko pięćdziesiąt wiosen powinien skłaniać mnie ku innym formom rozrywki. Jakim? Wolę nie myśleć. Zamierzam natomiast grać jeszcze długie lata i nudzić Czytelników swoimi tekstami.

Z podwodniackim pozdrowieniem ahoj!

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA