Twórcy „Gry o tron” przedstawiają odświeżający serial. Sprawdzamy „Panią dziekan” na Netfliksie
Od czasu „Gry o tron” David Benioff i D.B. Weiss mieli ręce pełne roboty. „Pani dziekan” to pierwszy po głośnej serii fantasy serial ich produkcji, który ujrzał światło dzienne. Tym razem na Netfliksie.
OCENA
„Pani dziekan” Netfliksa składa się z sześciu półgodzinnych odcinków opowiadających o współczesnej akademickiej rzeczywistości – trochę z przymrużeniem oka, ale nie do końca. Znana z „Obsesji Eve” czy „Chirurgów” Sandra Oh (bezdyskusyjnie jeden z najjaśniejszych elementów show) wciela się tu w tytułową panią dziekan – pierwszą kobietę (co więcej: wywodzącą się z mniejszości) na tym stanowisku w historii serialowej uczelni. Ji-Yoon – bo tak się nazywa – stara się wyjść naprzeciw wymaganiom Katedry Literatury Angielskiej, odświeżyć ją, podnieść z kolan i wprowadzić niezbędne zmiany. Co, wziąwszy pod uwagę szereg wrośniętych w szkolną tkankę problemów na poziomie instytucjonalnym (i nie tylko), nie będzie łatwe.
Oczami wyobraźni widzę już zacięte miny wszystkich tych, którzy wyobrażają sobie „Panią dziekan” jako „jeden z tych seriali”, które bezrefleksyjnie i powierzchownie prześlizgują się po wątkach nepotyzmu, szowinizmu, ageizmu i całego wachlarza dyskryminacji, by ostatecznie – poddając się mitycznej „dyktaturze politycznej poprawności” – nie wybrzmieć i dołączyć do szeregu mdłych i nie wnoszących nic do tematu serii. Nic z tych rzeczy.
A przynajmniej nie do końca. Tak, „Pani dziekan” niekoniecznie ma do powiedzenia coś odkrywczego i zdecydowanie chwyta za ogon zbyt wiele srok, nie poświęcając części z nich należytej uwagi. Proponuje coś odświeżającego: podejmuje temat wolności słowa w środowisku akademickim, nie demonizując żadnej z grup i nie opowiadając się bezwzględnie po żadnej ze stron.
Serial zadaje pytania o przekraczanie granic. Opowiada historię potknięć, błędów, żartów i wykroczeń; szeregu sytuacji, incydentów i zachowań, często niewłaściwych, ale nie zawsze zasługujących na karę na poziomie wykluczenia czy wręcz społecznej banicji. Scenariusz, za który odpowiadają Amanda Peet (swoją drogą – prywatnie żona Benioffa) i Annie Wyman (harvardzka naukowczyni, której uczelniana rzeczywistość jest wyjątkowo bliska), imponuje wnikliwością i zrozumieniem mechanizmów działania akademickiego środowiska, jego wad i licznych problemów.
Nie przypominam sobie innej produkcji z ostatnich lat, która tak doskonale obrazuje międzypokoleniowe nieporozumienia, zwłaszcza w hermetycznym środowisku uniwersyteckim. Scenariusz wziął pod uwagę rzeczywiste obawy studentów i profesorów, podśmiewując się z wielu absurdów, ale też przypominając, że rosnąca na sile nadwrażliwość nie jest bezpodstawna. Bohaterowie – interesujący i różnorodni – czują się zagubieni i obserwowani, stłamszeni przez paskudne oblicze skażonej patriarchatem uczelnianej codzienności i niebezpieczne macki cancel culture. Błyskotliwe, zabawne i zaskakująco oryginalne.