Co o naszym społeczeństwie mówi afera wokół „mało atrakcyjnej” żony Mateusza Damięckiego?
„Masz mało atrakcyjną żonę i wygląda jakoś staro. Czy ona jest starsza od ciebie?” — napisała jedna z internautek śledzących instagramowe konto Mateusza Damięckiego. Co o nas samych mówi afera wokół Pauliny Andrzejewskiej?
Instagram — dla jednych niewinna forma zabawy, dla drugich źródło zarobku i idealne miejsce do kreowania wizerunku swojego lub marki. Jest też trzecia grupa, dla której serwis należący do Marka Zuckerberga jest źródłem permanentnej chandry.
W zderzeniu z idealnie obrobionymi zdjęciami celebrytów i influencerów i podpatrywaniem ich równie „idealnego” życia, część osób może przeżywać frustrację. W końcu nie każdego stać na wypasione wakacje na rajskiej wyspie, a zmęczone macierzyńskimi wyzwaniami mamy z pewną dozą zazdrości mogą patrzeć na kolejne fotki celebrytek, które tydzień po porodzie pozują w bikini, eksponując płaski brzuch.
Problem pojawia się, gdy kumulowane kompleksy lub inne niezaspokojone potrzeby, znajdują ujście w postaci hejtu — jednym z przykładów tego mechanizmu jest incydent, do jakiego doszło na instagramowym koncie Mateusza Damięckiego.
Mało atrakcyjna Paulina Andrzejewska
Aktor zamieścił w mediach społecznościowych typowe wakacyjne zdjęcie z plaży, na którym pozuje ze swoją żoną, Pauliną Andrzejewską. To pod nim znalazł się komentarz jednej z internautek, który wywołał medialną burzę:
Masz mało atrakcyjną żonę i wygląda jakoś staro. Czy ona jest starsza od ciebie?
— pyta użytkowniczka ukrywająca się pod loginem „sterylna” (co ciekawe, o ironio, w swoim profilu internautka ma wpisane, że jest „obserwatorką piękna, życia, natury i prawdy”).
Na reakcję Mateusza Damięckiego nie trzeba było długo czekać:
Musisz być bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, jeśli poświęcasz swój czas i uwagę na taki komentarz
— odpowiedział hejterce aktor.
W ślad za jego komentarzem, ze strony fanów posypały się słowa oburzenia na hejterski wpis internautki i wyrazy wsparcia dla partnerki Damięckiego. Co ta historia mówi o nas samych?
Nie karm trolla, pokochaj hejtera
Na hejt w sieci narażony jest praktycznie każdy, ale to ryzyko wzrasta, kiedy jest się osobą publiczną. O tym, jak sobie z nim radzić, powstają już poradniki. Jedni po prostu ignorują takie komentarze w myśl zasady, że „niekarmiony troll umiera”, inni po prostu usuwają hejterskie wpisy i blokują osoby urządzające na ich profilach nienawistne festiwale.
Każde z tych rozwiązań nie jest bez wad: mało kto ma na tyle silną psychikę, by zupełnie nie brać do siebie hejtu, zwłaszcza, jeśli pojawia się regularnie i uderza w nasze czułe punkty (co dla każdego może oznaczać zupełnie coś innego). Z kolei banowanie trolli i „czyszczenie” swoich kanałów w social mediach z wszelkich negatywnych reakcji, niesie za sobą ryzyko posądzenia o nieautentyczność czy nawet cenzurowanie opinii publicznej.
Czasami skutecznym wyjściem jest rozmowa, próba zobaczenia w swoim internetowym wrogu człowieka, który być może nie jest zepsutym do szpiku kości psychopatą, ale kimś, komu zwyczajnie puściły hamulce i pech chciał, że wyżył się akurat na nas.
„Musisz mieć bardzo smutne życie”. A co, jeśli to prawda?
Odpowiedź Damięckiego o „bardzo nieszczęśliwym człowieku” nie jest w mojej opinii modelową reakcją, ale rozumiem ją: w momencie, gdy ktoś usiłuje, chociażby „tylko” słownie, skrzywdzić bliską nam osobę, u większości z nas uruchamia się mechanizm automatycznej obrony. W takich chwilach myślimy raczej o dobrostanie naszych bliskich, a nie urażonej dumie hejtera.
Dlatego tym bardziej doceniam wpis, który znalazł się na Instagramie Damięckiego tuż po całej aferze i — jak mogę się domyślać — okrzepnięciu emocji:
Kochani. Moja żona Paulina bardzo wszystkim dziękuje za wstawiennictwo, miłe słowa, mówi, że skończyła 40 lat i dobrze jej z tym. Prosi też żeby nie „jechać” po Pani/Panu — osobie, która skomentowała Jej wygląd i wiek. Nie chce być przyczyną jakichkolwiek złych emocji
— czytamy we wpisie aktora.
Ja dodam od siebie, że moja żona nadal bardzo mi się podoba. Nie tylko jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. A z tymi, którzy jeszcze tego nie wiedzą, podzielę się, za darmo, ważną życiową prawdą: wygląd zewnętrzny to nie wszystko. Ja na przykład na tym zdjęciu mam pryszcz na czole, ale Paula powiedziała, że póki co nie zamierza mnie rzucić. Dobrego, spokojnego, normalnego życia Wam życzę.
— dodaje Mateusz Damięcki.
Sytuacja z Pauliną Andrzejewską (która pomimo tego, że to ona padła ofiarą ataku, znalazła w sobie siłę i empatię, by nie generować kolejnej fali nienawiści) bardzo przypomina mi wydarzenie z minionej kampanii prezydenckiej, podczas której agresywny mężczyzna wyżył się na kobiecie ośmielającej się mieć odmienne niż on poglądy polityczne. Bohater szeroko opisywanej w mediach awantury dał upust swojej frustracji, niszcząc widniejący na jednym z domowych ogrodzeń plakat Rafała Trzaskowskiego i zwyzywał właścicielkę posesji. Wystarczyło jednak, że kobieta zachowała zimną krew i pochyliła się nad emocjami wandala, by ten „otrząsnął się” z szału nienawiści i ostatecznie przeprosił za swoje zachowanie.
Dlatego te słowa Andrzejewskiej wywołały we mnie dużą ulgę. Bo tak jak przemoc rodzi przemoc, tak hejt napędza kolejną spiralę nienawiści. I jasne, że hejtowanie niewinnej osoby, a odpłacanie pięknym za nadobne hejterowi to dwie różne kwestie. Ale jednocześnie warto pamiętać, że po tej drugiej stronie ekranu zawsze jest człowiek — nawet jeśli on sam o tej zasadzie zapomina.
Człowiek człowiekowi wilkiem, a kobieta kobiecie kobietą
To, co gdzieś pobrzmiewa w tle całej tej historii, a co zapala w mojej głowie czerwoną lampkę, to fakt, że za hejterskim komentarzem stoi kobieta. I wcale nie dlatego, że kobiecie takie zachowanie „nie wypada” czy jedynie męska agresja mieści się w granicach społecznej akceptacji. Ot, po prostu, boli mnie to jako kobietę, że zamiast trzymać się razem, potrafimy się wzajemnie tak bezwzględnie niszczyć. A sieć i anonimowość, której internet sprzyja (choć całe szczęście to też się powoli zmienia), jest wprost idealnym gruntem do manifestowania swojej frustracji.
Choć aktywność w mediach społecznościowych traktuję głównie jako zabawę, sama przyłapuję się czasami na wpadaniu w pułapkę nierealnej rzeczywistości, jaką kreuje Instagram. Zwłaszcza, kiedy jest mi z jakiegoś powodu smutno lub czuję się przepracowana, to podglądanie życia znajomych, którzy lajwują właśnie na instastories z superkoncertu albo uśmiechają się na zdjęciach znad idealnie spienionego latte, tylko pogarsza mój stan (choć na ogół, jak tylko chandra minie, sama ulegam trendom i chętnie dzielę się z moimi followersami zabawnymi albo po prostu fajnymi sytuacjami z życia).
Co ciekawe, jeśli już wnikać głębiej w psychologię social mediów, zdjęcie na moim Instagramie, które zgromadziło najwięcej „lajków”, to chyba jedyne, na którym jestem bez makijażu. A to dobry pretekst, żeby wspomnieć o tzw. „ciałopozytywności”.
Mało atrakcyjna, czyli jaka?
Skoro już ustaliliśmy, że Instagram to wylęgarnia kompleksów, to żeby sprawiedliwości stało się za dość, należy wspomnieć o pozytywnym trendzie, jaki z uwagą śledzę w przestrzeni social mediów od kilku lat. Tym trendem jest tzw. ciałopozytywność, czyli wszystkie akcje sprzeciwiające się narzucaniu odgórnych standardów piękna, body shamingowi i presji, by być „jakimś” tylko dlatego, że chce tego od nas ktoś inni, a nie my sami.
Dlatego po serii narzekań na szerzący się w internecie hejt, przygotowałam listę pięciu profili na Instagramie, które walczą z perfekcjonizmem i spuszczają trochę pary z presji gromadzenia lajków i subów za wszelką cenę, a które na co dzień inspirują mnie samą. Jeśli znacie podobne inicjatywy czy profile i zechcecie się nimi ze mną podzielić w komentarzu, będę wam bardzo wdzięczna. Tymczasem ze swojej strony polecam następujące profile:
Kaja Szulczewska i jej Ciałopozytyw
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.