Żegluga morska nie jest zbyt popularnym tematem w literaturze. Nic dziwnego - w końcu na rynku pojawia się wiele znacznie ciekawszych pozycji. Potteromania czy ogromny dział z fantastyką sprawiły, iż dzienniki pokładowe w stylu "Robinsona Crusoe" bądź też "Podróży Guliwera" nie są często wybieranymi motywami w powieści. Niemiecka pisarka, Felicitas Hoppe, postanowiła wrócić do tradycji, ale jej myśli kierują się w zupełnie inną stronę aniżeli proza Swifta czy Defoe. Jej pierwszą wydaną w Polsce książką jest "Pigafetta".
Aby napisać tę książkę, pisarka wszystkie pieniądze zarobione na swoim debiucie (zbiorze opowiadań "Picknick der Friseure") wydała na morską podróż dookoła świata. Zawitała na pokład frachtowca handlowego i wraz z załogą pokonywała wzburzone fale, ciemne chmury oraz stereotyp dotyczący przebywania kobiety na pokładzie. W ciągu całej wyprawy towarzyszył jej duch Antonia Pigafetty, który, tak samo jak główna bohaterka, zapłacił pokaźną sumę pieniężną i został gościem na statku Magellana, kiedy ten okrążał glob. Pozostawił po sobie pamiętnik, dokładnie opisujący tamte wydarzenia z punktu widzenia niedoświadczonego marynarza. Pigafetta staje się dla Hoppe przewodnikiem po ludzkich zachowaniach z dala od stałego lądu.
Kiedy w XVIII wieku dzienniki pokładowe stały się popularnym stylem narracji, wykorzystywano je w przeróżny sposób. Przykładowo, w "Podróżach Guliwera" Swifta tego typu forma zostaje wykorzystana w formie satyry, ujawniającej postępki i przestarzałe myślenie Brytyjczyków. Autorka jednak nie podąża aż tak daleko. Zamiast opisywania utopijnej wizji społeczeństwa, wyznacza sobie znacznie prostszy cel - obala mit dzielnych marynarzy. Według Hoppe, wszyscy uczestnicy rejsu to niepotrzebni światu tchórze, którzy zupełnie nie potrafią się odnaleźć w swoich stałych miejscach zamieszkania. Mogę się z autorką w zupełności zgodzić. Ochotnicy często chcą się oderwać od brutalnej rzeczywistości i pozostawić za sobą odpowiedzialność. Dlatego obraz ludzi na statku jest różnoraki. Załoga oddaje się pijaństwu, organizuje sobie różne szowinistyczne zabawy lub (co zdarza się rzadko) oddaje pasji żeglowania. Traktuje sytuację jak wakacje, niczym długie kolonie, na których trzeba zapełnić sobie czas przed ich zakończeniem.
Jednakże odrobinę skarykaturowany obraz morskich wilków zostaje przedstawiony w niezbyt atrakcyjny sposób. Powoduje to styl, jakim pisarka się posługuje. Brakuje tutaj skomplikowanej terminologii, ale trudno jest również zauważyć prosty język. Zamiast tego, całość utrzymana jest w poetyckiej, stonowanej konwencji i wywołuje mieszane uczucia. Chcąc gonić myśl autorki, jesteśmy skazani na częste błądzenie. Hoppe zamiast spójnej opowieści tworzy dziesiątki krótkich epizodów, w których ciężko się połapać. W dodatku nie ma tu wielu opisów krajobrazu, a jedynie pojedyncze zdania metaforyczne, mające nas naprowadzić na aktualne położenie frachtowca.
W tle tej morskiej podróży pojawia się Pigafetta, który oprócz duchowego przewodnika, staje się również osobistym gawędziarzem autorki i stara się nam przedstawić historię prosto ze swoich czasów. Ten ciekawy zabieg jest chyba najbardziej urzekającym motywem całej książki. Nie dość, że ukierunkowuje nasz tok myślenia, to w dodatku Pigafetta ukazuje swój własny pogląd na załogę i pasażerów XVI-wiecznego statku Magellana. Wtedy najbardziej odczuwamy, że rozmawiamy z doświadczonym wilkiem morskim, który chce nas zainteresować swoją opowiastką. A Felicitas Hoppe jako członek załogi niestety tego nie robi.
"Bo "Pigafetta" mimo wszystko nie zniknie! Okrąży kilka razy Ziemię i powróci, i wszystko nagle stanie się całkiem jasne. To książka da capo - jej koniec jest początkiem. Jest okrągła jak Ziemia i podczas każdej podróży inna." - twierdzi Hoppe w wywiadzie dla sobotniego dodatku Gazety Wyborczej, Wysokich Obcasów. Tym samym zachęca nas do kolejnego sięgnięcia po książkę. Faktycznie, za pierwszym razem można nie przeżyć lektury i poczuć "psychiczną" odsłonę choroby morskiej, ale sama pisarka sugeruje, że należy do niej powracać. Można się zniechęcić, ale potrzeba czasu, aby docenić niekonwencjonalne dzieło niemieckiej twórczyni.
Pewna polska dziennikarka powiedziała w audycji radiowej, że po przeczytaniu książki czuła się, jak po zejściu z karuzeli. Wcale się jej nie dziwię! "Pigafetta" nie jest pozycją łatwą do przełknięcia. Jest cienka, ale do małej ilości stron pisarka stara się wpleść jak najwięcej informacji. Często odczuwamy przesyt, co wywołuje zagubienie. Potrzeba jednak czasu, aby się przyzwyczaić, a czasami powtórnej lektury. Nikt nie powiedział, że podróże morskie są łatwe. Nikt również nie oświadczył, że powrót do stylistyki dzienników kapitańskich będzie prosty.