Czułem, że będzie dobrze. Nie spodziewałem się, że aż tak. "Pitbull. Nowe porządki" - recenzja sPlay
"Nowe porządki" z pierwszym "Pitbullem" łączy równie wiele, co dzieli. Najważniejsze, że nie zmieniło się jedno - choć niepozbawione wad, to bardzo solidne kino, dające dużo frajdy.
Jedenaście - tyle lat dzieli premierę "Pitbulla" i jego kontynuacji, zatytułowanej "Nowe porządki". W międzyczasie Patryk Vega zdążył stworzyć trzy koszmarne i tylko jeden niezły film. Oczekiwania w stosunku do sequela jego rewelacyjnie przyjętego debiutu były więc mieszane i raczej mało kto wierzył, że nowemu obrazowi uda się choćby zbliżyć do poziomu "jedynki". I postawmy sprawę jasno - to mogło być dzieło lepsze, reżyser trochę w nim namieszał, próbując opowiedzieć chyba zbyt wiele naraz. Nie zmienia to jednak faktu, że "Pitbull. Nowe porządki" to nader udane widowisko.
Akcja filmu nie zaczyna się w miejscu, gdzie skończył się poprzedni. Minęło kilka lat, a Vega ma widzom do opowiedzenia nową historię, z innymi bohaterami w rolach głównych. Bo choć stara gwardia - Gebels (Andrzej Grabowski), Igor (Paweł Królikowski) czy Barszczyk (Michał Kula) - pojawią się na ekranie w kilku scenach, pełnią tu role drugoplanowe, ustępując miejsca nowym postaciom.
Fabuła "Nowych porządków" skupia się na Majamim (Piotr Stramowski). To gliniarz, przez wiele lat infiltrujący narkotykowe gangi, zesłany na mokotowską komendę, gdzie ma zajmować się mało znaczącymi sprawami, w rodzaju drobnych kradzieży czy wymuszeń. Wkrótce jednak okazuje się, że na Mokotowie funkcjonuje świetnie zorganizowana, bezwzględna grupa przestępcza, ściągająca haracze z handlarzy i drobnych przedsiębiorców. Gdy Majami próbuje pomóc zastraszanym ludziom, nikt nie chce z nim współpracować. Na domiar złego poszlaki wskazują na to, że grupa ta jest blisko powiązana z gangiem Obcinaczy Palców, specjalizującym się w brutalnych porwaniach.
Majami, mimo dużej nieufności, musi rozpocząć współpracę z "pałacowymi" - z policjantami z wydziału zabójstw Komendy Stołecznej. Tylko w ten sposób ma szanse powstrzymać bezwzględnego gangstera "Babcię" (Bogusław Linda), który zaprowadza swoje porządki na Mokotowie, podporządkowując sobie niemal cały półświatek.
"Pitbull. Nowe porządki" to film, w którym występuje sporo wątków.
Część z nich się zazębia i łączy, część - nie, pełniąc na przykład rolę humorystycznego przerywnika. Nie da się ukryć, że składa się to na pewien chaos scenariuszowy, przez który można się momentami pogubić w fabule, a zakończenie nie wybrzmiewa ze spodziewaną siłą. Przy pisaniu tego dzieła Vega obficie czerpał ze swoich książek z serii "Złe psy", zawierającej wywiady z policjantami, i chyba nieco za dużo motywów z tych rozmów chciał w nim wykorzystać.
Z drugiej strony, dzięki temu "Nowe porządki" imponują autentyzmem w odwzorowaniu pracy policji i metod działania przestępczości zorganizowanej, do czego zresztą Vega zdążył już widzów przyzwyczaić. Podobnie jak w "Pitbullu" i serialu powstałym na jego motywach, tak i tutaj wiarygodność świata przedstawionego jest jedną z największych zalet produkcji. Po prostu widać, że twórca wie o czym mówi, nie zmyśla i nie koloryzuje.
Nawet te najbardziej nieprawdopodobne wydarzenia z filmu - jak handlarze donoszący przestępcom na gliniarzy - miały miejsce naprawdę.
Dużo w "Nowych porządkach" zabawnych i niewymuszonych gagów, humoru sytuacyjnego, świetnie poprowadzonych, dowcipnych dialogów. To następna z rzeczy, która cechowała też pierwszego "Pitbulla". Kolejną jest sposób kreacji bohaterów i ich wprowadzanie do fabuły - tu nie ma postaci kryształowych, ani bandytów opętanych bezmyślną żądzą mordu. Każdy ma swoje motywacje, które łatwo można zrozumieć i które - znowu - są wiarygodne.
Rewelacyjnie wypadają też aktorzy. Paradoksalnie najsłabiej prezentuje się Bogusław Linda, który jest nieco pozbawiony wyrazu. O niebo lepsi są pomocnicy "Babci" - psychopatyczny "Zupa" i "Stracho", napakowany kark z mózgiem działającym w trybie slow-mo. Ich kreacje są charakterystyczne, świetnie zagrane i zapadają w pamięć. Majami w interpretacji Stramowskiego to bohater brawurowy, ale przy tym nieprzeszarżowany i coś mi mówi, że "Pitbull. Nowe porządki" będzie dla tego artysty trampoliną do kariery. Najlepsza z nich wszystkich jest jednak Maja Ostaszewska, w roli zupełnie innej od tych, z którymi się kojarzy. Choć jej postać pełni w fabule zasadniczo funkcję comic relief, to gra ona z wielką klasą i pewnością siebie, tworząc bardzo ciekawy porter.
W pewnym sensie Vega zrobił film bezpieczny, czerpiący wszystkie najlepsze wzorce z części pierwszej. Nie ma tu miejsca na szalone eksperymenty i nietypowe zagrywki, najważniejsze części składowe pozostały niezmienne. Czy "Pitbull. Nowe porządki" to zatem nic więcej, jak odgrzewany kotlet i wczorajsze kartofle? Być może, ale ja właśnie takiego dania oczekiwałem i nie zawiodłem się. Bo nawet jeśli jest ono niespecjalnie świeże, to przynajmniej smakuje wybornie.