Dzieci i rodzice kochają Pixara. Zanim twórcy „Toy Story” osiągnęli sukces, przeszli długą i wyboistą drogę
Powstanie studia Pixar wiąże się z takimi postaciami jak George Lucas, Francis Ford Coppola i Steve Jobs oraz firmami pokroju Lucasfilmu i Disneya. Firma, która na zawsze zmieniła świat animacji, w jakimś sensie od początku była więc skazana na sukces. Ale kłopot z wizjonerami jest taki, że często pojawiają się za wcześnie.
Z dzisiejszej perspektywy może to brzmieć dziwnie, ale wszystko czego Pixar dotykał się w pierwszych latach swojego istnienia kończyło spektakularną porażką. Nie dlatego, że amerykańską firmę mieszącą się w Kalifornii zakładali nieudacznicy czy ludzie nie znający się na biznesie. Wszystkiemu winny był czas, który nie wybił jeszcze dla generowanej komputerowo animacji. Ludzie odpowiedzialni za jedne z największych kinowych hitów ostatnich 20 lat mieli bowiem ambicje tworzyć swoje „Toy Story” już w latach 70. (wtedy jeszcze pod nazwą Computer Graphics Lab i w ramach nowojorskiego Instytutu Technologii). A człowiekiem o podobnie rozległej wizji i mocnych wierze w rozwój technologii był George Lucas.
Dlatego twórca „Star Wars” spotkał się na trzydniowej konferencji w domu Francisa Forda Coppoli z jednym z najważniejszych przedstawicieli CGL Alvym Rayem Smithem. We trójkę omawiali tam przyszłość cyfrowego kina, a Lucas był ostatecznie pod tak wielkim wrażeniem, że zaprosił część członków CGL do pracy w Lucasfilmie. W ramach tej firmy przez lata rozwijali oni technologie kluczowe dla animacji komputerowej i odcisnęli swoje piętno na takich tytułach jak „Star Trek II: Gniew Khana” i „Piramida strachu”. Założyciele Pixara wiedzieli jednak, że ich czas w Lucasfilmie dobiega końca, bo po premierze „Powrotu Jedi” zyski korporacji stawały się coraz niższe, a sam Lucas miał przed sobą kosztowny rozwód. Problem w tym, że wszystkie próby stworzenia pełnometrażowego filmu animowanego za pomocą grafiki komputerowej spełzały na niczym. Technologia nie była jeszcze na to gotowa.
Dlatego Pixar zajął się tworzeniem sprzętu komputerowego. I gdyby nie Steve Jobs zapewne wkrótce by zbankrutował.
Wszystko dlatego, że Pixar Image Computer, choć bardzo potężny jak na swoje czasy, był po prostu zbyt drogi. Amerykański rząd podjął decyzję, że lepiej poczekać na tańszy sprzęt, a prywatni klienci też nie walili drzwiami i oknami. Dlatego ostatecznie Pixar sprzedał mniej niż 300 swoich komputerów. Firmie groziły poważne kłopoty finansowe, ale uratował ją Steve Jobs. To właśnie współtwórca Apple'a kilka lat wcześniej miał zapłacić Lucasowi 5 mln dolarów za prawa do technologii stworzonych przez pracowników Pixara jeszcze w czasach Lucasfilmu i zainwestował kolejne 5 mln w niezależną od niedawna spółkę. Gdy pójście w sprzęt komputerowy okazało się porażką, znów zainwestował swoje pieniądze, ale jednocześnie wykorzystał moment do przejęcia pełni władzy nad spółką.
- Czytaj także: Steve Jobs przyczynił się nie tylko do sukcesu Pixara, ale też kupna Marvela przez Disneya. Zrobił to, choć nie znosił komiksów i podobno żadnego nigdy nie przeczytał. Więcej o tej historii przeczytacie TUTAJ.
Jobs miał w kolejnych latach stać się kluczową postacią w Pixarze razem z Johnem Lasseterem, który stworzył krótkometrażowy film „Luxo Jr.” nominowany w 1987 roku do Oscara. Moment na rewolucję w branży był już coraz bliżej. Ale powstaniu „Toy Story” paradoksalnie pomógł sukces konkurencji. W 1993 roku do kin wszedł wyprodukowany przez Tima Burtona film „Miasteczko Halloween”. Do produkcji wykorzystano technikę animacji zwaną stop-motion, czyli inną niż planował używać Pixar. Disney był jednak tak zadowolony ze współpracy z Burtonem, że otworzył się na podobne działanie z innymi niezależnymi studiami. Jak podkreślił John Lasseter w trakcie specjalnego panelu poświęconego 20-leciu „Toy Story”, otworzyło to drzwi do podpisania umowy na trzy pełnometrażowe produkcje animowane między wytwórnią Walta Disneya i Pixarem.
Pierwszą z nich miał być film „Toy Story”, który okazał się hitem, choć powstawał w bólach.
Obie firmy współpracowały już wcześniej, również od strony sprzętowej. Ale to porozumienie warte 26 mln dolarów było czymś absolutnie przełomowym. Na szefach Disneya szczególne wrażenie zrobił krótkometrażowy film „Tin Toy” poświęcony zabawce uciekającej przed małym chłopcem. Wytwórnia chciała, żeby pierwszy pełnometrażowy film Pixara opierał się na podobnym pomyśle. Pierwsze propozycje fabuły i kolejne wersje scenariusza nie przypadły jednak do gustu decydentom Disneya, bo za mocno opierały się na wspomnianej krótkometrażówce. Tymczasem wytwórni zależało na czymś poważniejszym i trochę ostrzejszym, a przy tym opartym na klasycznych filmach o dwóch przyjaciołach. Z tego powodu postać Chudego przeszła olbrzymią transformację z bardzo nieprzyjemnego osobnika we wczesnych wersjach scenariusza do przyjacielskiego kowboja, którego znamy obecnie.
Dużo dla naprawienia scenariusza zrobił Joss Whedon (tak, ten Joss Whedon, który wygrażał Gal Gadot, że skończy jej karierę na planie „Ligi Sprawiedliwości”). To on stworzył postać gapowatego dinozaura Rexa, zwiększył rolę lalki Barbie, która z czasem przeistoczyła się w pastereczkę Bou. Zmienił też Buzza Astrala z nieco głupiutkiego, ale samoświadomego bohatera, w zabawkę nie wiedzącą, że jest zabawką. Co przeistoczyło cały film i nadało mu zupełnie nową wymowę. Na przestrzeni kilku lat produkcji scenarzyści często zmieniali też zakres udziału ludzkich bohaterów w filmie od ich całkowitego braku, przez coraz większy udział, ostatecznie skupiając główną uwagę na zabawkach. Co okazało się dobrym wyborem również ze względu na wciąż duże technologiczne ograniczenia w animowaniu realistycznych ludzi.
Wszystkie te zmiany i chaotyczne mieszanie opowieści mogło zakończyć się katastrofą, bo dla Pixara pracowali niemal sami nowicjusze. Jak sami przyznają w artykule magazynu Time, ich doświadczenia ograniczały się do kilku filmów krótkometrażowych. A w tym samym czasie Steve Jobs ciągle rozważał sprzedaż firmy, która raz za razem notowała straty. Pierwsi nowojorscy dziennikarze mający styczność z „Toy Story” byli jednak zachwyceni tytułem, co przekonało go do zachowania studia przy sobie jeszcze przez jakiś czas. To oczywiście okazało się strzałem w dziesiątkę, bo pełnometrażowa produkcja zarobiła 373 mln dolarów w box office (przy budżecie wynoszącym 30 mln). Umocniła też relację Disneya z Pixarem, choć w kolejnych latach ta współpraca nie należała do najłatwiejszych. Ostatecznie jednak w styczniu 2006 roku wytwórnia zdecydowała się zakupić studio za 7,4 mld dolarów, a to uczyniło Steve'a Jobsa największym samodzielnym udziałowcem Disneya. I choć od tego czasu Pixar miewał swoje lepsze i gorsze momenty (by wymienić tylko oskarżenia o mobbing i molestowanie seksualne wysunięte przeciwko Lasseterowi w 2017 roku), to dzisiaj jest niekwestionowanym gigantem branży filmowej. Już z 24 pełnometrażowymi animacjami na koncie.
Czytaj także: Jakie filmy Pixara koniecznie trzeba obejrzeć, a które warto sobie odpuścić? Sprawdźcie naszą listę ich pięciu najlepszych i pięciu najgorszych produkcji.