REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Pixie Lott przeszła obok moich uszu całkowicie niezauważona – recenzja sPlay

Mieliście już kiedyś „przyjemność” słuchać płyty, która absolutnie nie została przez was zauważona? Wykonując jakąś czynność, nawet nie mieliście pojęcia o tym, że się skończyła? Ja tak się czułem słuchając nowego krążka Pixie Lott. Popowa wokalistka z popowa płytą, na której znajduje się jeden kawałek wart przesłuchania, to trochę mało.

06.08.2014
10:53
Pixie Lott przeszła obok moich uszu całkowicie niezauważona – recenzja sPlay
REKLAMA

I trochę głupio, gdy płyta nazywa się tak samo jak artysta który ją nagrał, a w dyskografii plasuje się na przedostatnim miejscu. Nigdy jakoś nie uważałem Pixie Lott – brytyjskiej wokalistki – za konkurencję dla Katy Perry, Adele, a nawet Cher Lloyd i zachodziłem w głowę, jak to możliwe, że Pixie w ogóle odniosła aż taki sukces (przynajmniej w Wielkiej Brytanii).

REKLAMA

Ani głos, ani wygląd, ani piosenki nie wyróżniają Pixie Lott na międzynarodowej scenie pop/r&b. Jednym słowem, Pixie Lott wydawała mi się zawsze synonimem nijakości, a jej najnowsza płyta jest najlepszym przykładem dla moich słów. Szary, niewpadający w ucho pop i generowane taśmowo piosenki? Nie, nie robi to na mnie wrażenia. Ciężko w tych czasach o oryginalność, ale wystarczy spojrzeć na taką Elle Eyre, która żwawo wkracza na brytyjską i zagraniczną scenę. Jej barwa i piosenki zapadają w pamięci, z niepokojem wyczekuje się, co dalej Elle przedstawi światu.

Od 2009 roku i debiutanckiego krążka „Turn It Up”, Pixie Lott niewiele miała do zaoferowania. Sądziłem więc, że jeżeli artystka podaje za źródło swoich inspiracji wszystko co wyszło z Motown, to rozsądne będzie oczekiwać muzycznej bomby zbudowanej z soulu i r&b. Niestety, w tę koncepcję wpisuje się tylko jeden, jedyny kawałek – Heart Cry (chociaż i tak wydaje się to wielkim nadużyciem). Reszta płyty to po prostu lekki pop/dance, nie rozumiem więc tej gadki o Pixie Lott o Motown no chyba, że użycie pianina Rhodes, sekcji dętej i organów czyni z popu soul.

Heart Cry to zresztą jedyny kawałek, który w jakikolwiek sposób wyróżnia się na tle całego krążka. Nasty – singiel z "Pixie Lott" – zapowiada się na początku obiecująco. Trochę zżynka z Jamesa Browna, ale człowiek myśli, że to zwiastun czegoś dobrego. Pomyłka. Po wstępie następuje rozczarowanie i chwila… przecież to Christina Aguilera! Jeden z najlepiej brzmiących kawałków na płycie, to nic innego jak cover piosenki innej wokalistki pop. Najgorsze jednak jest to, że ta stylistyka soulowa w ogóle nie pasuje Pixie Lott. Owszem, Brytyjka ma całkiem potężny głos, ale nie powinien być on używany w takich klimatach (Motown, ekhm).

Na "Pixie Lott" panuje przede wszystkim nuda, utwory wlecą jednem uchem a wyjdą drugim. Sporo na krążku ballad (Raise Up, Ain’t Got You, Leaving You, Cry and Smile), z których żadna nie nawet na chwilę nie przykuła mojej uwagi. Dlaczego? Ponieważ wszystkie brzmią w zasadzie tak samo. Pianino, perkusja i trochę skrzypiec, wszystko. Momentami miałem wrażenie zresztą, że Pixie tworząc swoją płytę nie mogła się zdecydować, jaki co tak naprawdę chce uzyskać. Miesza się pop, soul i dance, ale efekt tego taki, że nie słyszymy ani dobrego dance’u, ani popu, a już na pewno nie soulu. Gdzieś w tle uchodzi potencjał stojący za kawałkiem Lay Me Down, który odpowiednio potraktowany (czyli osadzony w konkretnym stylu) miałby szansę na zaistnienie w świadomości słuchacza.

REKLAMA

Podsumowując, spokojnie możecie traktować "Pixie Lott" jako soundtrack do czynności, które wymagają trochę waszej uwagi. Piosenki Brytyjki nie będą wam w niczym przeszkadzać, będą sobie lecieć gdzieś obok, a wy nawet ich nie zauważycie, podobnie jak ja.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA