Jeszcze 15 lat temu, jeśli chcieliśmy pokazać otoczeniu, że znamy język angielski, szło się na specjalny egzamin i zdobywało certyfikaty. Teraz wystarczy głośno narzekać w mediach społecznościowych na to, że jakiś film albo serial ma lektora.
Nie chciałbym się wpisać w ten nurt narzekaczy, którzy moim zdaniem bardziej chcą się popisać swoją znajomością języka angielskiego, niż odnieść do sedna problemu. Owszem, znam angielski, używam go na co dzień w pracy, ale na pewno nie jest on tak kwiecisty, jak bym sobie tego życzył. Na pewno robię błędy, nie rozumiem, co mówią do mnie Szkoci (a i Brytyjczycy nie są moim ulubionym rodzajem native speakerów).
Ale nie trzeba być wybitnym anglistą, by stwierdzić, że polskie napisy w Netflix są do kitu.
I tak, filmy i seriale w Netfliksie oglądam z polskimi napisami, a jak nie mogę skupić całej swojej uwagi na ekranie, to również z polskim lektorem.
Polskie napisy do seriali w Netfliksie są naprawdę koszmarne. Z całym szacunkiem, ale nawet piraci z instytucji takich jak Grupa Hatak i pokrewne robią to lepiej, choć bywa i tak, że roi się od błędów ortograficznych. I ponownie z całym szacunkiem, ale dzieciaki robiące napisy do japońskich animacji, które przy okazji nie znają japońskiego i wpisują, co tylko im się wydaje, również robią to lepiej.
Mówi się, że tłumaczenia albo są piękne, albo wierne. Napisy serwowane przez platformę Netflix nie są ani takie, ani takie. Gdybym miał zobrazować typowego tłumacza polskiej edycji Netfliksa, wyglądałby jak na obrazku:
Problem z napisami w Netflix rzucał mi się w oczy już wcześniej. O ile mnie pamięć nie zawodzi, pewne wypaczenia pojawiały się już w nowszych sezonach House of Cards. Obecnie oglądam (bardzo dobry) hiszpański serial pt. Dom z papieru i tam też trafiają się zabawne wpadki. Jest jakiś dialog o dilerze narkotyków z jakiejś wiochy pod Barceloną, którego autor napisów tłumaczy „Polak”. Wiem o tym przypadkiem, z powodu zainteresowania piłką nożną - „Polaco” to potoczne, pejoratywne określenie... Katalończyka. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że autor napisów myślał, że chodzi tu o naszego rodaka. Nie czepiam się tej jednej konkretnej wpadki, ale tego typu wypadków w Netflix jest naprawdę sporo.
Przede wszystkim jednak mam wielki żal o kompletne wypaczanie żartów. To nie są błyskotliwe tłumaczenia, ale przecież nie oczekuję tutaj drugiego Shreka. Moim zdaniem żart w sitcomie można przetłumaczyć na dwa sposoby. Zgodnie z oryginałem i może on być wtedy zabawny, ale nie dla każdego. Albo w sposób dostosowany do polskich warunków. Tymczasem twórcy napisów w platformie Netflix decydują się na wariant odbiegania od oryginału, który zarazem nie jest śmieszny. Gagi i żarty słowne tłumaczą, ale robią to tak, by kompletnie wyciąć dowcip. W ostatnim czasie spotkałem się z tym m.in. w The Good Place czy teraz w Friends.
Polskie napisy w Netflix to kaszanka.
Różnicę w jakości tłumaczenia widać najlepiej właśnie na przykładzie Przyjaciół - zwłaszcza, że znam ten serial na pamięć. Równocześnie odpalony lektor w większości wypadków deklasuje polskie napisy pod względem humoru, a wszyscy wiemy, jak specyficznym - i z reguły siermiężnym - może być tłumaczenie czytane przez lektorów.
Netflix jest usługą odpłatną, natomiast tworząc napisy do swoich seriali, niewątpliwie prezentuje się gorzej od amatorów. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że usługa działa jak masówka i ktoś tam tłumaczy 20 odcinków dziennie. Zero pasji, zero polotu.
Nie wymagam tutaj zabawy w Tomasza Beksińskiego, który tłumacząc Monty Pythona - dwukrotnie - poświęcił temu miesiące i zbudował wokół swoich tłumaczeń własną mitologię. Natomiast oczekiwałbym jednak napisów, które nie zabijają serialu, pozbawione są kardynalnych błędów (czasem nawet co do płci - jak w grze komputerowej!) i nie zabijają humoru.