Niedawno swoją premierę miał We Can’t Stop - nowy singiel Miley Cyrus. Szeroko promowany, wyczekiwany przez fanów, a także takie osoby jak ja - zwyczajnie ciekawe, czy z tej dziewczyny coś jeszcze będzie.
Niestety, ani sam utwór, ani teledysk mnie nie usatysfakcjonowały, a wręcz zostawiły uczucie niesmaku. Miley chce być teraz biała Rihanną. Nowy image młodej wokalistki się zgadza, muzyka brzmi podobnie, klip wzięty jakby żywcem z archiwów Barbadoski. Wszystko podlane ogromna warstwą erotyzmu, a wręcz przesadnego wyuzdania, co wydaje się o tyle niesmaczne, że ta przemiana z nastolatki w wypinającą tyłek seksbombę nastąpiła chyba po prostu zbyt gwałtowanie. I nie będę was tu oszukiwał, że mam coś przeciwko seksownym gwiazdkom pop, ale o ile nutka erotyki potrafi ubarwić klip czy dodać mu charakteru, tak tutaj te kolejny desperackie próby Miley, by powiedzieć (ba, wykrzyczeć) całemu światu “jestem już dorosła i mam cycki” wyglądają na strasznie wymuszone, a w zasadzie wręcz żenujące.
Już od jakiegoś czasy panna Cyrus pojawia się w roli seksownego ozdobnika, np. w gościnnym występem w sitcomie Dwóch i Pół czy featuringu w kawałku Decisions Borgore’a, ale tamte występy można było lubić, bo były dowcipne i mały dzięki temu swój urok. Wijącej się Miley z klipu do We Can’t Stop nie kupuję wcale, bo uroku tu za grosz, została sama perwersja, która wywołałaby pewnie rumieniec u Rihanny.
Naturalnie zacząłem od samego klipu, a nie singla, bo Miley robi chyba wszystko co się da, żeby to właśnie na całą otoczkę zwracać uwagę w pierwszej kolejności. O samej muzyce mówi się niewiele lub po prostu mało, bo i na dobrą sprawę co ciekawego można o We Can’t Stop powiedzieć? Amno nic - imprezowy kawąłek o niczym, jakich wiele. Brzmi tak samo jak setka innych utworów Rihanny czy podobnych artystów i wywietrzał mi z głowy zaraz po tym jak skończyłem go słuchać. Pewnie miał nie odwracać uwagi od klipu.
A sama Miley zabrnęła w ślepą uliczkę już jakiś czas temu, kiedy za punkt honoru postawiła sobie kopiować to, co aktualnie jest popularne. Najpierw chciała załapać się na okres, kiedy najpopularniejszą osobą na świecie była Lady Gaga (Can’t be Tamed z obowiązkowym surrealistycznym teledyskiem), a teraz przyszedł czas na Rihannę. Jakoś tak z rok-dwa za późno, tak swoją drogą.
I jasne, nowa płyta wciąż nie ujrzała światła dziennego, więc kto wie - może jest ona na tyle różnorodna, że zamknie mi usta i sprawi, że słuchanie panny Cyrus przestanie być obciachem. Tym bardziej, że innym młodocianym gwiazdkom wiedzie się całkiem nieźle, obok Miley w setce Billboardu swoje single mają m.in. Demi Lovato czy Selena Gomez i choć obie już dawno wizerunkowo zerwały z disneyowskimi korzeniami, to żadna z nich nie potrzebowała do tego tak kontrowersyjnych ruchów jak autorka We Can't Stop. Nie mówiąc już o Taylor Swift, która kiedyś była wręcz uosobieniem grzecznej gwiazdki kid-friendly, którą można było bezpiecznie puścić nieletniej córce, a która produkowała muzykę i teksty tak naiwne, jak na dwudziestolatkę z gitarą wyrosłą w tradycji country przystało - i ta sama Taylor Swift jest obecnie w zasadzie jedną z największych gwiazd pop, przynajmniej w USA, mając aktualnie trzy single w setce Billboardu. I choć także Taylor wizerunkowo wydoroślała, to dziewczyna jest przy okazji dobrym przykładem, że wcale nie trzeba epatować przerysowanym erotyzmem, by rządzić na listach przebojów. I to już abstrahując od poziomu muzycznego, choć to co ostatnio robi panna Swift może nie jest muzyką najwyższych lotów, ale wpada w ucho i stoi o niebo wyżej niż pozbawione jakiegokolwiek polotu i uroku single Miley Cyrus.
Daję głowę, że wielu z was pewnie podczas czytania zapytało “kogo jeszcze obchodzi Miley?” - cóż, mnie obchodziła. Mniej więcej do momentu wydania tego singla. Bo ja ogólnie lubię radowy, minstreamowy pop i uważam, że można go robić dobrze albo źle - a Miley na papierze miała ogromny potencjał, by robić to dobrze. Już jej się przebojowe teenpopowe piosenki przecież zdarzały na koncie, miała wsparcie producentów, niezły jak na nastolatkę głos i charyzmę - niestety z tego wszystkiego powstawały coraz bardziej niestrawne rzeczy, a główną rolę zaczął grać wymuszony i niepotrzebnie stojący na pierwszym planie image. Płakać po Miley nie zamierzam, ale ten nowy singiel to bardzo smutna sprawa.