REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki /
  3. Filmy

Idol naukowców wraca z historią o spotkaniu ludzi z obcymi. Jeśli zakochałeś się w „Marsjaninie”, sprawdź „Projekt Hail Mary”

Literatura science fiction nie miała w ostatnich latach drugiej równie wschodzącej gwiazdy, która rozbłysła by równie jasno jak ta Andy'ego Weira. Autor takich powieści jak „Marsjanin” i „Artemis” właśnie powrócił z nową fabułą o końcu świata i spotkaniu z obcymi. Czy „Projekt Hail Mary” zadowoli jego fanów?

11.05.2021
17:19
projekt hail mary
REKLAMA

Dla osób niezaznajomionych z tematem „Projekt Hail Mary” może się wydawać niszowym tytułem skierowanym do bardzo konkretnej grupy odbiorców, ale podobne myślenie jest niezwykle krótkowzroczne i już bardzo nieaktualne. Mamy tu bowiem do czynienia z jedną z najważniejszych premier roku, napędzaną olbrzymim sukcesem filmu i książki „Marsjanin”. Najlepiej świadczy zaś o tym fakt, że polska premiera nowej powieści Andy'ego Weira miała miejsce zaledwie jeden dzień po amerykańskiej. Podobne sytuacje nie zdarzają się często i wiele mówią o potencjale „Projektu Hail Mary”.

REKLAMA

Andy Weir stał się literackim idolem naukowców z całego świata za sprawą swojego bardzo silnego przekonania, że ważniejszym z dwóch członów science fiction jest właśnie ten pierwszy. Dlatego inaczej niż wielu innych autorów stara się każde wydarzenie ze swoich powieści ugruntować na faktach naukowych. W ten sposób udało mu się sprawić w „Marsjaninie”, że kolonizacja Czerwonej Planety naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. A czytelnicy i widzowie gromadnie poszli za tą wizją. Dlatego też najnowsza powieść Amerykanina wydaje się zarazem tak podobna i inna od jego wcześniejszego dorobku.

„Projekt Hail Mary” to oparta na nauce opowieść o ratowaniu świata i pierwszym kontakcie z obcymi.

W przeciwieństwie do poprzednich dzieł Wiera (czyli „Marsjanina” i „Artemis”) stawka „Projekt Hail Mary” jest olbrzymia i znana czytelnikom niemal od samego początku. Chodzi o uratowanie Ziemi przed mikroskopijnymi istotami z kosmosu, które naukowcy nazwali astrofagami. Te żyjątka przemieszczają się z gwiazdy na gwiazdę, żywiąc się jej energią. Co dla takiej planety jak nasza oznacza wielką epokę lodowcową w ciągu kilkudziesięciu lat.

Ocalić ludzkość może tylko Ryland Grace – genialny naukowiec, nauczyciel i astronauta w jednym (nic dziwnego, że w planowanej adaptacji ma go zagrać Ryan Gosling), który budzi się na pokładzie podróżującego do innego układu słonecznego statku. Dwójka jego towarzyszy nie żyje, a on sam cierpi na amnezję i nie wie, dokąd zmierza. A tym bardziej, że wkrótce przyjdzie mu podjąć dialog z pierwszą inteligentną cywilizacją pozaziemską.

Nastawienie na zgodność z faktami nie kłóci się tak bardzo z wielką i momentami dosyć absurdalną fabułą, jak można by się początkowo spodziewać. Nie oznacza to jednak, że „Projekt Hail Mary” nie ma innych problemów. Największym z nich jest Ryland Grace, który przypomina superbohatera wśród naukowców i przez to sam w sobie wypada totalnie niewiarygodnie. Niestety, Andy Weir uwielbia swoich bohaterów-samotników (w recenzowanej na naszych łamach powieści „Artemis” schemat był identyczny), ale notorycznie zapomina o nadaniu im choćby odrobiny charakteru.

Próba stworzenia science fiction, które byłoby jednocześnie wiarygodne i epickie jest godna podziwu.

Ale ambicje same w sobie nie czynią książki dobrze napisanej. W „Projekt Hail Mary” Andy Weir niestety idzie w schematy i powtarzalne banały. Postaci drugoplanowe są tu jeszcze bardziej drewniane niż główny bohater, a forma powieści oparta została na chyba najbardziej bezużytecznym motywie amnezji, jaki kiedykolwiek widziałem. Polega ona na tym, że Ryland niczego nie pamięta, dopóki się chwilę nie zastanowi. Wtedy pisarz zabiera nas w retrospekcję do przyszłości, po której cały problem zostaje rozwiązany a astronauta zna już wszystko, co było mu potrzebne.

Część czytelników prawdopodobnie zirytuje też fakt, że wizja międzynarodowej współpracy wszystkich największych państw i potęgi nauki w obliczu globalnego kryzysu zostaje tu podana w bardzo naiwnej formie, ale to mimo wszystko kwestia gustu. Nie zmienia to jednak faktu, że właściwie wszystkie sceny z Ziemi są znacznie mniej interesujące niż wydarzenia na statku podróżującego w nieznane. Gdyby nie ta wydumana amnezja, to w ogóle nie pełniłyby żadnej funkcji. Bo powiedzieć, że przybliżają nam charakter głównego bohatera i mówią o nim cokolwiek ciekawego, byłoby grubą przesadą.

Andy Weir najciekawiej opisuje powolne nawiązywanie dialogu między dwiema istotami w odległej pustce kosmosu.

W pewnym momencie swojej samotnej podróży Ryland Grace napotyka bowiem na pewną tajemniczą postać, od kontaktu z którą zależeć będą losy więcej niż jednej cywilizacji. Pojawiające się wtedy sekwencje wymiany informacji przypominają nieco sceny z filmu „Nowy początek” i bywają równie pomysłowe jak te z produkcji Denisa Villeneuve. Można tylko żałować, że w „Projekt Hail Mary” do tego spotkania dochodzi tak późno.

REKLAMA

Nowa powieść Amerykanina została napisana przede wszystkim dla geeków i nie ma w tym absolutnie nic złego. Nie chodzi tutaj o korzystanie z negatywnych stereotypów, a raczej zarysowanie obecnych w książce nawiązań i punktów odniesienia (od serialu „Star Trek” począwszy a na Nintendo Power Glove skończywszy). Nie należy jednak na siłę kierować się drugą skrajnością. Tylko dlatego, że Andy Weir kieruje się rzetelną naukową wiedzą przy tworzeniu swojego science fiction, nie czyni to od razu każdej jego książki dobrym sci-fi. Bo „Projekt Hail Mary” jest w rzeczywistości dosyć toporną i nijaką powieścią. Ni mniej, ni więcej.

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA