Psychodela, hip-hop, hedonizm, wielkie gwiazdy, czyli co was (i nas) omija na Open'er Festival
Wczoraj na gdyńskim Kosakowie zabrzmiały pierwsze struny/riffy/klawisze/głosy i rozpoczął się kolejny Open’er Festival. Jeśli nie rozumiecie o co tyle szumu, „nie jara was Open’er”, lub chcecie po prostu wiedzieć czy macie czego żałować – to słuchawki na uszy/do uszu, i sprawdźcie już teraz.
O kilku artystach Open’era już wcześniej pisaliśmy, a mianowicie o headlinerze czwartku czyli Arctic Monkeys, o szaleńcach z Animal Collective, o hype’owanych niczym kiedyś Hurts Tame Impala, oraz o Modest Mouse, którzy zdążyli niestety odwołać całą swoją trasę i nie wpaść do Gdyni. Ale to nic, bo na Open’erze jeszcze wiele innego zostało do zobaczenia. Na samą myśl o tym co mi właśnie ucieka przed nosem dostaję białej gorączki. Wam życzę abyście nie podchodzili do tego jak ja. Nie przedstawiam tu wszystkich wykonawców, bo jest ich od groma. Będą tu ci, których ci będący na Openerze absolutnie przegapić nie mogą. A reszta? Na innych jeszcze będzie okazja, a nawet lepsza.
Na początek – ci, którzy dostali zaszczyt bycia gwiazdami dnia. Czyli line-up’owców sceny głownej.
BLUR
To jest jedna z tych formacji która od dekady nie nagrała żadnego nowego materiału, a jeśli to zrobi to wyłącznie z nudów. Legenda gatunku zwanego britpopem od 91 wydaje albumy pokrywające się co najmniej złotem, jednak pierwsze największe sukcesy przyszły po wydaniu trzeciego „Parklife”, za sprawą megahitu „Girls and Boys”. Odnośnie wymiataczy list przebojów, to oni coś o tym wiedzą. Niech pierwszy rzuci kamień ten, który nie skojarzy „Song 2” i tego charakterystycznego „wooo-hoooo!”. Ostatni studyjny album został wydany w 2003, a potem klasycznie grupa się rozpadła, i wróciła w wielkiej chwale wyprzedając koncerty i wypychając po brzegi takie festy jak Glastonbury. W końcu jeśli sam Noel Gallagher z Oasis życzy jakimś muzykom by „złapali HIV i umarli”, to znaczy że temu komuś musiało pójść lepiej niż dobrze.
KINGS OF LEON
Rodzinny biznes braci Followill zaczął się kręcić jeszcze pod koniec zeszłego wieku, ale na zaszczyt headlinerowania wielkich festów musieli sobie długo pracować. Wystarczyło by na czwartej płycie „Only By The Night” wokalista Caleb zaśpiewał leniwie i dziwnym przekąsem „You know that I could use somebooodyyy…”, i „Sex on fireeeee!” by wszystkie dziewczęta zaczęły mdleć i piskać, krytycy piać nad geniuszem (chociaż wielu robiło to wcześniej przy poprzednich albumach zespołu), a płyty nagle schodzić jak świeże bułeczki (wspomniany „Only By The Night” w wielu krajach uzyskiwał status minimum platyny). Po takim fejmie, sukces późniejszego krążka „Come Around Sundown” był już tylko formalnością. Formacja na Open’erze już wcześniej wystąpiła (chyba w 2009, ale głowy nie dam), a teraz wraca na Kosakowo zapowiadając nowy album na wrzesień. I pytanie które wszystkim rozbrzmiewa w głowach – zagrają dla nas coś nowego czy nie?...
SKUNK ANANSIE
Głos Skin to z gatunku tych, które po przesłuchaniu zostawiają nam z mózgu sieczkę, a my pragniemy więcej i więcej. Pod koniec lat 90. Skunk Anansie niepodzielnie rządziło brytyjską sceną alt-rockową, dzięki takim albumom jak „Stoosh” i „Post Orgasmic Chill” oraz pochodzącym z nich takich hitów jak „Secretly” czy „Hedonism”, a potem – niestety – zespół umilkł na całą dekadę. W 2009 wrócili na scenę, wydali dwie nowe doskonałe płyty, i również zagrali już na Open’erze. Wokalistka na scenie to istne seksowne zwierzę do tego stopnia że publiczność na ich koncertach mogłaby śmiało zaskarżyć ją o molestowanie seksualne. I ze wszystkim idzie w parze genialna muzyka.
QUEENS OF THE STONE AGE
Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić scenę rockową bez takiej płyty jak ich „Songs For The Deaf”. To kolejna na Open’erze grupa która nie raz się rozpadała lub zawieszała działalność by później powrócić jak feniks z popiołów. QOTSA od debiutu z ’98 wrzuca do jednego miksera elementy hard-rocka, grunge’u, metalu, przyprawia psychodelą, a od siebie wrzuca głos Josha Homme. Wychodzi z tego (na ogół) przepyszny torcik. Ale nie jest do pożarcia. On jest do rzucenia wam nim w twarz, byście zlizali najlepsze kawałki. Formacja przyjeżdża z wydanym przed miesiącem „…Like A Clockwork”, o której co nieco już tutaj pisaliśmy. Jeśli nie słyszeliście, to się tym nie chwalić tylko odpalać!
NICK CAVE & THE BAD SEEDS
Bo jeśli trzeba już smęcić, zawodzić – to trzeba z klasą. Nick Cave i jego „Złe Nasiona” coś o tym wiedzą. Ten głos starego barda przesycony olbrzymią dawką dramatu wyśpiewujący co rusz inne poezje – po tym Nicka Cave’ a poznacie. Grupa przez ponad 30 lat tworzenia przewinęła się przez niemal wszystkie brzmienia nurtu rockowego – od post-punku do garage-rocka, nie omijając nawet shoegaze’u. Największym sukcesem komercyjnym jest niewątpliwie krążek „Murder Ballads” – dzięki singlowi w którym o swoim zamordowaniu przez Nicka śpiewa… Kylie Minogue. Zaskakiwanie to specjalność The Bad Seeds. Ostatni album „Push The Sky Away” dostaliśmy w lutym tego roku. Ale publiczność na Kosakowie zapewne najmocniej będzie wyczekiwać genialnego „Loverman”.
KALIBER 44
W piątek ten występ będą mogli przebić jedynie QOTSA. Na półce „legenda polskiego hip-hopu” w większej części zbiera się tuman kurzu. Do dziś mało kto zapracował sobie na taki status. Poza dwoma wykonawcami, którzy do dziś lśnią tam na diamentowo. Paktofonika oraz Kaliber 44. Powiedzieć że „Kaliber 44 powraca” jest małym nieporozumieniem – w końcu oficjalnie nigdy nie przestali istnieć. Abradab, Joke, i DJ FEEL-X poszli swoimi drogami, ale nikt w końcu nie powiedział że już nigdy nie usłyszymy na żywo „Normalnie o tej porze” czy kultowych „Suczek”. To jeden z tych kawałków, które po wejściu nam w łeb będą nam tam brzmieć nawet na naszych pogrzebach. Gdynia na jeden dzień stanie się rajem polskiego rapu.
Pora na reprezentantów mniejszych scen. Nie samym Main Stage człowiek żyje, zwłaszcza jak koncerty na innych scenach potrafią trwać do wczesnego ranka.
NAS
W 2006 roku odważył się powiedzieć że „hip-hop is dead”, następny album chciał nazwać „Nigger” (co oczywiście nie przeszło), a w dwa lata temu pojawił się na Open’erze z samym Damianem Marley’em! Przez wielu jego geniusz jest porównywany do obecnych dokonań Kanye Westa, jednak Nas nie robi z siebie wielkiego widowiska. On wchodzi na scenę i mówi „ja tu jestem w konkretnej sprawie!”. Nie daje nam od siebie odpocząć. Co rok albo nowy album czy kolejna kolaboracja (w tym najsłynniejsza ostatnio z Amy Winehouse!). Jeśli się zdecydujecie zapoznać z dorobkiem Nasira , to powodzenia w ogarnianiu tego. Ale uważajcie – możecie wsiąknąć na dobre.
CRYSTAL CASTLES
Wrzućcie do wielkiego muzycznego kosza głos miejscami brzmiący jak przester syntezatora, a jeszcze indziej jak diva imprez w remizie. Dorzućcie do tego odgłosy żywcem wyjęte z Super Mario Bros, plus taneczne bity na porysowanej taśmie magnetofonowej, i bas jak od Sonic Youth. Co powstanie? Muzyczny skręt kiszek? A skąd – to nic innego jak esencja muzyki Crystal Castles. Ostro, melodyjnie, tanecznie i jednocześnie rzucające na kolana. A sama Polska jest muzykom zapewne bardzo bliska – w końcu najnowszy album był robiony w Warszawie i w Berlinie. Kto w środę z będących na Kosakowie sobie odpuścił tę koncertową miazgę – hańba mu!
DISCLOSURE
Rok temu zagrali na (jeszcze wtedy) krakowskim Selectorze jako zespół kojarzony nielicznym. Teraz wracają do Polski w wielkiej glorii i chwale, bo wydany przed miesiącem „Settle”, który był jednym z najbardziej oczekiwanych albumów tego roku zbiera świetne recenzje wśród fanów elektronicznego przygrywania. Określenie „młodzi zdolni” (starszy z braci Lawrence dopiero skończył 22 lata) AD 2013 zgarniają właśnie oni. Posłuchajcie przynajmniej „Latch”, czy „You & Me!” z Elizą Dolittle, a zrozumiecie o co tyle zamieszania. Bardzo słusznego zamieszania.
ALT-J
Jeśli mam być szczery, to dawno żaden utwór mnie tak nie zafascynował jak ich „Matilda”. Sam album „An Awesome Wave”, którego zacząłem słuchać przed jakimiś dwoma tygodniami podobnie mnie zaciekawił. Cholerka, jak dawno nie było na scenie kogoś tak świeżego i nie-oklepanego w brzmieniu silącego się na alternatywny zespół. U Alt-J nic nie brzmi przypadkowo, i wklepane na siłę. Łączenie psychodeli z folkiem, z indie rockiem i przemycając do tego orient i hip-hop. Alt-J udowodnili że da się jeszcze zrobić wiele w kwestii „mieszania wszystkiego co się da na lepsze”. Niech tu wrócą byle prędko wyprzedać Torwar. Albo przynajmniej Stodołę.
W kwestii tegorocznego Open’era – ode mnie to tyle. Idę się dalej załamywać, że mnie wciąż tam nie ma, i po raz kolejny sobie obiecywać „za rok na pewno pojadę”...