Rainbow Six - nie zapomnę nigdy tej wspaniałej gry taktycznej, polegającej na dowodzeniu oddziałami antyterrorystycznymi. W Rogue Spear uwielbiałem wręcz rozdzielać poszczególne zadania pomiędzy ekipy, a następne samemu uczestniczyć w wydarzeniach. Ogromna satysfakcja z prawidłowo ukończonej misji, okraszona najwyższym z możliwych wynikiem, była nie do opisania. W późniejszym czasie pojawiło się kilka kolejnych produkcji z logo Rainbow Six, z czego największym zaskoczeniem okazał się Lockdown. Nie wiem, któż wpadł na pomysł, by zrobić z RS niemal zwykłą strzelaninę. Brak myślenia, parcie do przodu i pozbawianie bez skrupułów życia kolejnych przeciwników. Do tego słaba oprawa graficzna, biedna optymalizacja i inne większe babole. Po takiej wpadce nie spodziewałem się niczego dobrego po Vegas. Na całe szczęście, tytuł wywarł na mnie dobre wrażenie - powrócono do korzeni, a całość prezentuje się wspaniale…
Akcja gry toczy się początkowo w Meksyku. Co zaskakujące, tytuł tej gry wskazywać powinien na lśniące Vegas. Niespodzianka, przyznam. Kierujemy osobą zwaną Logan Keller - jest on specjalistą w dziedzinie rekonesansu. Naszym zadaniem jest eliminacja kolejnych zastępów przeciwników i odnalezienie kompanów, a następnie schwytanie przywódczyni terrorystów. Brzmi interesująco. Po spotkaniu się z naszymi przyjaciółmi w dalszym ciągu uśmiercamy wrogów. Nie spodziewałem się przecież niczego zaskakującego od strony fabularnej, bo żadna gra z serii nie charakteryzowała się przemyślaną kampanią. Mimo wszystko, początkowo był zawód. Akcja rozkręca się, gdy terroryści porywają nam "podwładnych" i musimy działać na własną rękę. Pomyślałem - robi się ciekawie. Nic z tych rzeczy, kilka chwil później dowództwo informuje, że czeka nas powrót do Vegas - mamy tam uwolnić kilku zakładników z rąk przebiegłych opryszków. Żaden problem, szkoda tylko, że nie dowiedziałem się, co zrobili meksykanie z moimi wiernymi pomocnikami. Sprawa komplikuje się w momencie dotarcia na miejsce. Nie dość, iż to piękne miasto opanowali Ci sami przeciwnicy, których kilkanaście godzin wcześniej zabijaliśmy, to na dodatek zabrali ze sobą potężną bombę mikropulsową i chcą zniszczyć stolicę biznesu i hazardu! Nie możemy do tego dopuścić!
Jak można się spodziewać, Ubisoft nie zachował tradycji gier z serii Rainbow Six starej daty. Brakuje planowania misji, wybierania dróg i rozegrania akcji tak, by mieć z tego później wielką radość. Bliżej mi tutaj do zwykłego FPS'a z możliwością wydawania rozkazów drużynie. W sumie tak właśnie jest. Opcji mamy do wyboru kilka, np. wydamy rozkaz, aby stojący pod drzwiami partnerzy wysadzili je ładunkami wybuchowymi, otworzyli i ogłuszyli terrorystów granatem lub też "wbili" się i zabili wszystkich, którzy się napatoczą. Przydatne. Zawsze jest możliwość skorzystania ze specjalnej kamerki w celu sprawdzenia, jak wiele osób znajduje się w danych pomieszczeniu. Gra pozwala nam na przeprowadzanie interesujących zagrywek. Przykładowo, do jednego z pokoi da się wkroczyć kilkoma wejściami. Wydajemy komendę, by kompani ustawili się pod jednymi z drzwi. Zaglądamy przez kamerkę, oznaczamy wrogów na czerwono, a następnie wydajemy rozkaz do ataku. Podwładni wdzierają się do pomieszczenia, a my razem z nimi od innej strony. W trymiga całość zostaje wyczyszczona, a zakładnicy odbici. Bardzo fajnie przemyślane. Naturalnie są inne opcje, takie jak posłanie kumpli w inne miejsce, zbiórka przy Tobie, zaczekanie w określonym miejscu. Przy mocnym zranieniu jednego z naszych "przyjaciół" wydamy rozkaz, by drugi z nich pospiesznie wbił mu strzykawkę i postawił na nogi.
Nie byłoby tak ciekawych zagrań i możliwości bez odpowiednio wysokiej sztucznej inteligencji. Ludzie z naszej drużyny często natychmiastowo dostrzegają wrogów, potrafią wyeliminować ich momentalnie, a na dodatek trzymać się nas, osłaniać i wybierać możliwie najlepsze rozwiązania. Nie inaczej jest z przeciwnikami. Kryją się za filarami, słupami czy ścianami. Gdy przestajemy strzelać, wychylają się i posyłają nam celną serię. Na wyższych poziomach trudności ciężko jest im sprostać. Mimo wszystko, każdy kij ma dwa końce. Czasem dobre wrażenie psuje kilka szybkich akcji wykonanych przez kompanów. Pchają się pod lufy terrorystów, wybiegają na środek pomieszczenia nie wiadomo dlaczego i szybko padają, krzycząc, by ktoś udzielił im pomocy. Niekiedy denerwowało mnie, kiedy pod koniec idealnie wręcz przeprowadzonej misji coś idzie nie tak i cały plan spala na panewce. Niby nie ma to nic do rzeczy, lecz lubię perfekcjonizm. Taki już jestem.
Przy rozpoczęciu kolejnego zadania znajdujemy sporej wielkości kontener z bronią i wyposażeniem. Podbiegamy, otwieramy i naszym oczom ukazuje się okienko, w którym możemy wybierać spośród szerokiej gamy pistoletów, karabinów, snajperek czy granatów. Znajdziemy tutaj wszystkie popularne giwery często spotykane w innych grach gatunku. Jak by tego było mało, do każdej z nich możemy przyczepić lunetę, celownik laserowy bądź inne akcesoria często przydatne podczas wykonywania powierzonych nam zleceń. Zaskakujące, iż naszym pomocnikom nigdy nie kończy się amunicja. Twórcy mogliby ten element dopracować. Po macoszemu potraktowano również siłę rażenia poszczególnych narzędzi do zabijania. Każda oferuje niemal identyczną, a od innej różni się jedynie szybkostrzelnością, głośnością czy wielkością. Szkoda, bo może i odczujemy różnicę między pistoletem a karabinem maszynowym, ale kto będzie używać tutaj tych pierwszych? Nie mógłbym zapomnieć o przeciwnikach. Możemy zamieniać nasze giwery na ich pukawki. AK-47 jest znakomite, jak w każdej grze. No i ma też do gadania to, gdzie wróg dostanie po pierwszym celnym strzale. Głowa - pada trupem natychmiast, gdy nie ma żadnej osłony. Nogi, tułów - tutaj jest już różnie. Niekiedy ginie po dwóch kulkach, czasem potrzeba 4.
Tryb wieloosobowy jest znakomity. Podczas jednej rozgrywki pojedynek pomiędzy sobą toczyć będzie aż 16 osób. Przy takiej liczbie graczy zabawa nabiera rumieńców. Do wyboru znajdziemy kilka trybów niepozwalających nam się nudzić. Na pierwszy ogień idzie deathmatch. Wszyscy zabijają się nawzajem bądź drużynowo. Tłumaczyć chyba nie muszę dokładnie, na czym to polega. Ciekawszą zabawą jest z pewnością atakowanie określonego punktu, podczas gdy druga z drużyn stara się go bronić. Naturalnie po osiągnięciu celu wygrywamy. Twórcy pokusili się także o coś na zasadzie "Capture The Flag". Skrzynka z niebezpiecznymi chemikaliami znajduje się na środku mapy, a naszym zadaniem jest doprowadzenie jej na skraj bazy. Nie będziemy jedynymi chcącymi dokonać owego czynu. Przeciwnicy są czujni. Bawiłem się znakomicie obcując z owym trybem zabawy i polecam go każdemu. Świetna przerwa podczas przechodzenia kampanii dla pojedynczego gracza.
Z technicznego punktu widzenia nie mogę Vegas niczego zarzucić. Wersja na PS3 prezentuje się niemal identycznie jak ta wydana na komputery osobiste czy konkurencyjną konsolę Xbox 360. W zasadzie jedyne, co różni obydwie edycje, to gra światła i cieni oraz ilość motion-blura. W przypadku konsoli Sony, jest go zdecydowanie mniej, przez co cała gra staje się ostrzejsza i jesteśmy w stanie, np. lecąc helikopterem dostrzec więcej szczegółów. Niestety odwrotnie jest z cieniowaniem, które wykonane zostało ładniej na maszynce Billa. Wielkich różnic może nie dostrzeżemy, lecz niektóre poziomy prezentują się pod tym względem lepiej. Skoro jesteśmy przy nich… Etapy dopracowano idealnie. Brnąć będziemy po otwartym terenie, ulicach, przeskakując niskie murki w Meksyku, między małymi budynkami czy też piętrami ogromnego wieżowca znajdującego się w tytułowym Vegas. Wszystko ociekające szczególikami, mieniące się kolorami i w niektórym przypadkach nadmiernym użyciem filtru powodującego rozmycie tekstur bądź zbyt ogromnego ich naświetlenia. Modele postaci są istnym majstersztykiem. Twarze wykonano pieczołowicie, dbając o to, by widać było nawet zarost. Ruchy gałek ocznych, poszczególnych części ciała, stoją na wysokim poziomie. Ciężko jest przyczepić się do jakiegoś elementu. Chyba jedyny mankament to postrzępione krawędzie. Niestety, często spotykamy je w grach konsolowych. Co dziwne, na PC również nie mamy możliwości ustawienia AA. Czyżby engine miał jakieś problemy?
Rainbow Six: Vegas w edycji PS3 jest dokładnie tą samą grą, którą widzieliśmy na konsoli X360, a także komputerach stacjonarnych. Szkoda… Niemniej jednak posiadaczom czarnulki należał się tak dobry tytuł, by wreszcie znakomity Resistance miał godnego przeciwnika. Najnowsze dzieło spod znaku Tom'a Clancy'ego warte jest polecenia. Mimo iż nie znajdziemy tutaj elementów typowo taktycznych, planowania dróg dla poszczególnych grup antyterrorystycznych czy też ustalania, by liczba zakładników nie została pomniejszona, to grywalność stoi na najwyższym poziomie. Szczególnie, gdy już wkroczymy do tytułowego Vegas. Graficznie nie jestem w stanie nic zarzucić. Produkt stworzono na Unreal Engine 3.0. Framerate trzyma poziom. Zdarzają się sporadycznie dropy przy dużych ilościach dymu czy wielu przeciwnikach, lecz gracz nie powinien zwracać na to szczególnej uwagi. Słowem, musicie zagrać, lecz miłośnicy starych gier spod znaku Rainbow Six raczej nie mają tu czego szukać.