REKLAMA

Recenzja - Age of Pirates: Caribbean Tales

Dzień 88
Dziennik pokładowy

Rozrywka Blog
REKLAMA

Załoga z nudów zaczęła dłubać szablami w nosach (żeby tylko własnych! Powiedzmy sobie szczerze - po przybiciu do portu koniecznie muszę biec ile sił do chirurga. Pierwszy sprawdza ile krwi może stracić człowiek i przeżyć). Natrafiliśmy na dwie grupy piratów, które jednak rozbiliśmy w perzynę w kilka minut. Uciekliśmy przed huraganem, przyjęliśmy misję od jednego z klonów (pełno ich tutaj) w bliżej niezidentyfikowanym porcie - słowem - moi ludzie zaraz zaziewają mnie na śmierć. A że nikt nie opatentował jeszcze pasty do zębów - mogę mieć jeszcze większe problemy z utrzymaniem równowagi. Piracki chuch ma to do siebie, że raczej nie pachnie lawendą, a szkoda.

REKLAMA

Widziałeś już Skrzynię Umarlaka? Sądząc po ilości sprzedanych biletów (i doliczając alternatywne i mniej legalne dojścia do obrazu) jest to wielce prawdopodobne. Czy gdy Jack i spółka przeżywali kolejne przygody, toczyli wielkie bitwy, pojedynkowali się na śmierć i życie nie obudziła się w tobie awanturnicza żyłka? Age of Pirates o podtytule Opowieści z Karaibów (programiści, zanotować - oto jak zgrabnie nawiązać do kinowego hitu tak, aby gra wyglądała jak na licencji, a zarazem nią nie była) pozwala ci spełnić choć część tych marzeń. A że polska edycja (kinowa) kosztuje marne grosze - pokusa w moim przynajmniej wypadku okazała się nie do odparcia.

Żeby jednak nie było za łatwo - po instalacji i uruchomieniu oraz… hmm… zabawach z suwakami (odpowiadających za, przykładowo, rozwój kolonii, do których trafiamy, czy ilość statków pływających po wodach Karaibów) i wybraniu płci bohatera (niestety - na więcej swobody w kreacji kierowanego przez nas wilka morskiego nam nie pozwolono, a szkoda) oraz kraju który zamierzamy początkowo wesprzeć swymi talentami, a więc również portu w którym rozpoczynamy zabawę, tajemniczy jegomość wręcza nam połowę mapy wysłanej rzekomo przez naszego ojca. Jest to o tyle dziwne, że staruszek kopnął z półobrotu w kalendarz już jakiś czas temu. Sprawa, w istocie, frapująca, ale, jak się okazuje, główny wątek jest krótki niczym spódniczka Frytki, interesujący jak schnąca na ścianie farba i sprawia wrażenie wepchniętego nieco na siłę. Ba - ponieważ nie otrzymujemy żadnej informacji gdzie należy szukać drugiej połowy mapy - w ogóle nie wiadomo jak doprowadzić go do końca. Choć przy odrobinie szczęścia jednak natrafiamy na właściwy trop i…

Po co jednak strzępię język - fabuła nie jest mocną stroną Age of Pirates. Początkowo gra odpycha. Brak jakiegokolwiek samouczka teoretycznie mają nam rekompensować klony (nie obraziłbym się, gdyby programiści dodali kilka modeli postaci) szlajające się po porcie z wykrzyknikami nad głową, rozpaczliwie próbujące opisać nam poszczególne aspekty gry. Niestety - sporo tego i laik wydrapie sobie chyba dziury w bujnej czuprynie, próbując się nagłowić o co właściwie tutaj chodzi. Ale mniejsza. Po przygotowaniu naszego okrętu (a raczej: okręciku), zwerbowaniu załogi i kilku oficerów (którzy wspomagają nas swoimi talentami w poszczególnych dziedzinach, lub walczą u boku, a że nie padają jak muchy mogą stanowić niezłe wsparcie podczas abordażu, czy walki o fort) wyruszamy na poszukiwanie przygody.

O ile trudno nie docenić swobody, to jednak okazuje się, że na Karaibach szybko robi się straszliwie… nudno. O ile początek naszych przygód należy do zdarzeń z gatunku ekscytujących, każda walka to wyzwanie, bo przeciw nam staje lepiej wyszkolona załoga w statku o kilka klas lepszym, to później doskwiera nam, zwyczajnie, monotonia. Raz musimy przewieźć kogoś z portu A, do portu B, innym razem - pojmać niewolników, czy wypłynąć po kogoś i przetransportować go do portu z którego otrzymaliśmy zadanie. W tak zwanym międzyczasie całkiem możliwe jest natrafienie na wrogi statek (zależnie od tego z kim utrzymujesz jakie stosunki - mogą to być piraci, Hiszpania, Anglia, Francja, czy Portugalia). Czasem napadamy na statki, innym - forty. Werbujemy załogę, ustanawiamy kapitanów, którzy kierują przynależącymi do nas okrętami. Ot - cała filozofia.

Gra zasadniczo rozgrywa się na kilku różnych płaszczyznach.- w kolonii/podczas bitwy przejmujemy kontrolę nad naszym dzielnym herosem, rozmawiamy, i walczymy wykorzystując szablę i broń palną. Na morzu toczymy bitwy morskie, uciekamy przed trąbą powietrzną i żeglujemy w mniej lub bardziej znane terytoria. Z kolei na mapie świata kierujemy miniaturką naszego okrętu. Właśnie stamtąd szybko i przyjemnie można dostać się w dowolne miejsce na wirtualnych Karaibach.

Walka na lądzie nie należy do szczególnie pasjonujących. Za pomocą dość rozbudowanej klawiszologii okładamy wrogich wojowników szablą (od czasu do czasu strzelając weń), jednocześnie kontrolując wskaźnik zmęczenia naszego herosa. Gdy zjedzie do zera - atak nie będzie możliwy, zaś nasze alter ego zostanie złapane z przysłowiową ręką w nocniku, co może się skończyć odesłaniem do macierzystego portu w płóciennych workach. Po ubiciu kilkunastu pionków przychodzi czas na walkę w cztery oczy z bossem, który dysponuje znacznie większą odpornością i zapasem zdrowia.

REKLAMA

Muzyka jest całkiem niezła, choć motywy dość często się powtarzają. Grafika z jednej strony potrafi zauroczyć (bo jak tu nie zrobić maślanych oczu podczas zachodu słońca, gdy nasz okręt mknie w nieznane?), ale daleko jej do czołówki.

Dziwić może stosunkowo niska ocena. Powiem tak - jeśli masz wolne 3 dyszki, trochę czasu i samozaparcia, bo początkowa faza gry potrafi nieźle zajść za skórę, a Akella za Sea Dogs ma w twoim pokoju prywatny ołtarzyk - nie wahaj się zakupić gry. Z pewnością zapewni Ci ona kilkanaście godzin rozrywki na przyzwoitym poziomie. Jeżeli jednak jesteś w stanie wyłożyć nieco więcej - przy dopłacie dwudziestu złotych możesz zakupić o kilka klas lepsze Pirates. I nie dla fanatyków, ale dla przeciętnych graczy - takie rozwiązanie okaże się strzałem w dziesiątkę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA