„Rodzeństwo Willoughby” to udana pełnometrażowa animacja Netfliksa o dzieciakach, które postanowiły pozbyć się rodziców
„Rodzeństwo Willoughby” to nowa pełnometrażowa animacja od Netfliksa, której sprawnie udało połączyć się humor z dość pozytywnym, rodzinnym przesłaniem. Nie jestem jednak pewien, do kogo ta animacja jest skierowana.
OCENA
Rodzina Willoughby odznacza się dwoma zasadniczymi cechami: jej członkowie zwykle osiągali w życiu wspaniałe rzeczy i... mieli sumiaste, rude wąsiska. W tej rodzinie dorasta czwórka dzieciaków: bliźniaki, mają to samo imię (Barnaby) i dzielą jeden wspólny sweter, jest rezolutna i psotna Jane, a także sprawiający kłopoty Tim. Ich rodzice, mówiąc najdelikatniej, nie przepadają za swoimi pociechami. Nie dokarmiają ich, a za próbę zdobycia jedzenia otrzymują kary. Tim regularnie zamykany jest w komórce na węgiel. Dzieciakom brakuje wszystkiego, a zwłaszcza miłości.
Myślicie, że ironizuje? Mylicie się, taki właśnie jest ten serial.
W pewnym momencie dzieci mają dość. Pod ich progiem ktoś zostawia niemowlaka, gdy ich rodzice dowiadują się o tym, wyrzucają je z domu, myśląc, że maluch należy do jednej z ich latorośli. W tym momencie tytułowe rodzeństwo postanawia wysłać swoich rodziców w niebezpieczną podróż, gdzie ci mają zginąć.
„Rodzeństwo Willoughby” to udana czarna komedia. Pełna naprawdę fantastycznych wizualnych żartów, dowcipów dość ostrych, często trochę przyciężkawych, zawsze jednak ratowanych przez uroczą animację. Byłem zaskoczony, że w zasadzie przez cały seans uśmiechałem się to do bohaterów, to do pomysłowych rozwiązań i naprawdę fenomenalnych obrazków. Dość powiedzieć, że uważny widz znajdzie tu nie tylko niezłą zabawę, chociaż poczucie humoru, jak wiemy, jest rzeczą względną, ale też całkiem dużo bardzo subtelnych nawiązań do kultury, nie tylko masowej.
Narratorem tej opowieści jest kot.
Kot zaglądający w okna mieszkańców i obserwujący ich przewiny. Trochę jak w staruteńskiej francuskiej powieści „Diabeł Kulawy”. Ów narrator zdradza trochę cech diabła z powieści, który wcielił się właśnie w dachowego czworonoga. Jest złośliwy, zgryźliwy, ale też dość uczciwy. W angielskiej wersji animacji zagrał go komik Ricky Gervais i chociaż ten nie ma idealnego głosu, aby przewodzić opowieści, to do lekko złośliwego, zgryźliwego kota pasuje doskonale.
Jedyny problem, jakie mam z „Rodzeństwem Willoughby” jest to, że nie wiem, do jakiego widza jest skierowany. Z jednej strony to przyjemna opowieść rodzinna, o całkiem niezłym przesłaniu, pełna braterskiej i siostrzanej miłości. Z drugiej jednak żarty, styl i wiele spraw pozostawionych w domyśle, ale łatwych do zdekodowania nawet dla młodszych widzów, wydaje mi się nieodpowiednie dla dzieci.
Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się iść jedną obraną ścieżką, umieszczając swój film gdzieś pomiędzy rodziną straszniejszą od Adamsów, bo pozbawioną miłości, a ciepłą historią o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie.
„Rodzeństwo Willoughby” to bardzo udana produkcja Netfliksa.
Zawadiacko prowadzona fabuła ugina się niekiedy od naprędce przeprowadzanych wątków, widać to zwłaszcza w ostatniej części filmu. Nie zawsze udały się też dość odważne scenariuszowe decyzje, aby środek ciężkości opowieści przenosić z rodzeństwa na opiekującą się nimi nianię. Ja nie traktuję tego jednak jako stu procentową wadę, bo dzięki temu „Rodzeństwo Willoughby” utrzymuje świeżość i potrafi przełamać konwencję opowieści familijnej.
Dzisiaj, gdy potrzebujemy historii o rodzinie, która jest w stanie przetrwać trudne czasy „Rodzeństwo Willoughby” staje trochę w poprzek temu, co chcielibyśmy usłyszeć i zobaczyć. Nie ma w tym nic złego, bo finał jest w gruncie optymistyczny. Ta przewrotność jest największą wadą i zaletą „Rodzeństwo Willoughby”.