REKLAMA

9 powodów, które dowodzą, że Royal Blood są nadzieją współczesnego rocka

Znacie Royal Blood? Jeśli nie, to pozwólcie, że niedługo przed premierą ich drugiej płyty przedstawię wam zespół, który przywraca dobre imię współczesnej muzyce rockowej.

Royal Blood
REKLAMA
REKLAMA

1. Rewelacyjny debiut

Okładka debiutanckiej płyty Royal Blood

Pierwszą płytą Royal Blood dość konkretnie i z przytupem przedstawili się światu. To bodajże najlepszy rockowy debiut przynajmniej od czasu pierwszego albumu The White Stripes. Już pierwszy kawałek Out of the Black nie patyczkuje się ze słuchaczem, tylko zwala z fotela swoim powerem, świeżością i muzyczną nonszalancją.

2. Soczyste i miażdżące riffy

W dobie rocka, który coraz bardziej przypomina pop oraz totalnie niewyrazistych zespołów oscylujących wokół mainstreamu, Royal Blood solidnie zaznaczyli swoją obecność, serwując nam konkretne i mocne riffy. Praktycznie każdy ich utwór oparty jest przede wszystkim nie ma melodii ale rytmice riffów, które uderzają słuchacza niemalże od pierwszych taktów. Już dawno (chyba od czasów debiutu Rage Against the Machine) nie dostaliśmy takiej mocnej dawki ciekawie skomponowanych riffów, w tym przypadku o tyle interesujących, że granych na gitarze basowej (z wykorzystaniem całej gamy ciekawych efektów gitarowych i przesterów), które nadają im specyficznego, jedynego w swoim rodzaju brzmienia.

3. Esencja rocka

Wprawdzie daleki jestem od twierdzenia "rock umarł", ale faktem jest, że daleko nam do wspaniałej ery lat 70. Royal Blood na szczęście wyraźnie do niej nawiązuje jednocześnie czerpiąc też z wpływów bluesa czy garage rocka i nadając całości współczesnego sznytu. Jeśli więc zmęczeni jesteście przekombinowanymi mieszankami gitarowego grania z elektroniką czy innymi dubstepami, to Royal Blood serwuje wam to, na co czekaliście - nowoczesne brzmienie zakorzenione w starej, dobrej tradycji ciężkiego grania.

4. Zachwycili samego Jimmy’ego Page’a

Nie ma chyba rockowego zespołu, który nie szukałby akceptacji w branży, a już tym bardziej nie marzyłby aby zostać zauważonym przez gigantów. Jako, że w muzyce rockowej nie ma właściwie nikogo ponad Led Zeppelin, to można się tylko domyśleć jak Royal Blood musieli zareagować na słowa pochwały i uznania z ust samego Jimmy’ego Page’a, który w pewnym momencie stał się wręcz ambasadorem grupy. A dla nas, słuchaczy jest to też swoisty certyfikat jakości zespołu.

5. Kapitalna sekcja rytmiczna

Dziś mało który zespół, nie tylko rockowy, poświęca tyle uwagi niebanalnej rytmice, jeśli już to bardziej skupiając się tylko na ciężarze brzmienia. Royal Blood=rytm. Zresztą, co innego można powiedzieć o zespole, który składa się praktycznie tylko z sekcji rytmicznej? Okazuje się, że to absolutnie wystarczy, by stworzyć pełne, głębokie, bogate i przestrzenne brzmienie.

6. Potęga występów na żywo

Dla każdego rockowego wykonawcy występy na żywo to ostateczny sprawdzian. Royal Blood zdali go celująco. Grupa ta, to koronny przykład, że nie liczy się ilość, ale pomysł i jakość. Pozornie, Royal Blood na scenie prezentuje się bardzo skromnie, wręcz kameralnie, ale już w trakcie pierwszego kawałka z setlisty przekonujemy się, że dwóch muzyków, basista i perkusista wystarczą, by stworzyć potężną ścianę dźwięku, przy okazji robiąc znakomite, pełne energii i adrenaliny show.

7. Nagrody, nagrody

Niby wiadomo, że na dobrą sprawę nagrody o niczym nie świadczą i tak poza tym, to czysto branżowe wyróżnienie, ale gdy debiutujący zespół zdobywa serię najważniejszych wyróżnień rockowego światka ciężko to zlekceważyć. Royal Blood już w tej chwili mają na koncie m.in. Nagrodę NME dla "Najlepszego nowego zespołu" oraz "Najlepszych wykonawców na żywo"; Brit Award z 2015 roku w kategorii "Najlepszy Brytyjski zespół" oraz Kerrang! Awards dla "Najlepszych debiutantów".

8. Siła duetu

Najlepsze w Royal Blood jest to, że za tym całym potężnym brzmieniem stoją zaledwie dwie osoby. Mike Kerr na basie i wokalu oraz Ben Thatcher na perkusji. I tyle. Panowie poznali się jeszcze jako nastolatkowie, uformowali Royal Blood w 2013 roku i od samego początku mogli liczyć na wsparcie od nie byle kogo, bo samych Arctic Monkeys. A potem już machina sama się rozpędziła.

9. Kapitalnie zapowiadająca się druga płyta

REKLAMA

Drugi album to dla większości zespołów największy sprawdzian, z którym mało kto daje sobie radę. Tymczasem dwa opublikowane niedawno utwory zapowiadające płytę "Hod Did We Get So Dark?" dają nadzieję, że będzie to równie dobry (może nawet lepszy?) krążek. Da nam to czego oczekujemy, bo stanowi (oby) kontynuację brzmienia z debiutu, jak i również  delikatną ewolucję w kierunku funkowych zabaw z rytmiką. Jak dla mnie taki Lights Out ma nawet potencjał na zostanie typowym przebojem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA