„Rozczarowani” chętnie żartują z fantasy i science fiction. Dlaczego te gatunki są tak chętnie parodiowane?
„Rozczarowani” wrócili właśnie z nowymi odcinkami na platformę Netflix, więc widzowie otrzymali kolejną dawkę żartów z elfów, księżniczek, czarnoksiężników i... steampunku. Amerykańskie seriale komediowe uwielbiają na temat swoich żartów brać fantasty, science fiction i fanów obu gatunków. Dlaczego tak się dzieje?
Premierowy sezon „Rozczarowanych” na Netfliksie nie wzbudził tak pozytywnych reakcji wśród widzów i krytyków, jak zapewne chcieliby twórcy i szefowie platformy. Sam w analizie nowego serialu Matta Groeninga byłem daleki od zachwytów, choć dostrzegałem też kilka pozytywów. Zdecydowanie zabrakło mi jednak ciekawszego wykorzystania możliwości jakie daje fantasy. Taka słabość mimo wszystko mogła dziwić, bo twórca pokazał w „Futuramie”, że potrafi w oryginalny sposób przetwarzać klasyczne motywy science fiction.
Wydaje się zresztą, iż sam Groening (lub ktoś z jego współpracowników) zwrócił po czasie uwagę na ten problem. Dlatego w dwuminutowym zwiastunie 2. sezonu „Rozczarowanych” można było dostrzec więcej ciekawych motywów gatunkowych niż w całej poprzedniej serii. Na dokładne oceny nowego serialu Netfliksa przyjdzie jeszcze czas, ale w międzyczasie warto zastanowić się dlaczego Groening i wielu innych twórców seriali komediowych tak chętnie sięgają do motywów fantasy i science fiction. Satyryczne animacje, parodie, seriale dla młodszych odbiorców, a nawet sitcomy. Ameryka uwielbia śmiać się z szeroko pojętej fantastyki. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka i żaden nie występuje w całkowitym odosobnieniu od pozostałych.
Rozczarowani sezon 2 - dlaczego parodiowanie science fiction i fantasy jest takie łatwe?
Powód nr 1 - Ciemne strony sławy
Fani fantastyki lubią do dzisiaj utrzymywać siebie nawzajem w przekonaniu, że przebrzydły mainstream wciąż nie chce uznać ich za prawdziwą literaturę/kino/sztukę (niepotrzebne skreślić). Fakty mówią jednak coś zupełnie przeciwnego. Fantasy, horror, science fiction, steampunk i cyberpunk - wszystkie te gatunki cieszą się obecnie większą popularnością niż kiedykolwiek. Chętnie czytani są zarówno klasycy, jak i nowsi autorzy. Niemal każda nisza przed dwoma-trzema dekadami licząca garstkę fascynatów obecnie może się pochwalić setkami tysięcy fanów, którzy dzięki internetowi są w stanie na bieżąco wymieniać się doświadczeniami, a nawet tworzyć dla siebie nawzajem. Momentami trudno nadążyć za wszystkimi ogłaszanymi filmowymi i serialowymi adaptacjami. Do końca 2020 roku na ekrany trafią seriale na bazie m.in. „Wiedźmina”, „Fundacji” czy „Wojny światów” (pełna lista TUTAJ).
Ale większa popularność oznacza też większą podatność na ciosy. Twórczość zamknięta wewnątrz skonsolidowanego fandomu z czasem zaczyna bardziej wegetować niż żyć prawdziwym życiem, ale ten stan gwarantuje też bezpieczeństwo od krytyki, nowych interpretacji, kpin i parodii. Dlatego im bardziej znani światu stali się Stanisław Lem i H.P. Lovecraft, tym więcej zaczęto mówić o ich bardzo problematycznym stosunku odpowiednio do kobiet i osób o innym kolorze skóry. A komedia uwielbia żerować na tym, co popularne. Można wręcz z przymrużeniem oka powiedzieć, że dopóki „Simpsonowie” nie zażartują na twój temat, to nie jesteś prawdziwie sławny.
Powód nr 2 - Odłączyć dzieło od fana
Większe zainteresowanie szeroko pojętą fantastyką sprawiło też pośrednio, że po raz pierwszy skierowano jupitery na jej fanów. I w tym wypadku faktycznie mogą oni narzekać na niesprawiedliwe traktowanie. Zwłaszcza w pierwszych kilku latach. Było to doświadczenie do pewnego stopnia schizofreniczne, bo popkultura potrzebowała fantasy i science fiction do rozwoju, a co za tym idzie musiała też zachęcić wielbicieli tego typu rozrywki. Na samych nowych odbiorcach nie da się zarabiać olbrzymich pieniędzy, o czym przy okazji marki „Star Wars” boleśnie przekonał się Disney. Musiały więc powstać nie tylko nowe produkcje dla fanów, ale też o fanach. Ale w jaki sposób je zrobić, skoro wcześniej ich ignorowaliśmy lub tylko się z nich naśmiewaliśmy?
Finalnie Hollywood wpadło na rozwiązanie upiorne w swej prostocie. Zaczęli śmiać się z fandomu razem z fandomem. W taki sposób powstała „Teoria wielkiego podrywu”, która znaczną większość swoich dowcipów w pierwszych sezonach brała z rzekomego nieprzystawania nerdów i geeków do społeczeństwa. Do czego dorzucono masę stereotypów i mitów. Oczywiście nie każda tego typu sytuacja była przyjmowana przez fandom negatywnie. Uwielbiany przez widzów „South Park” odcinek „Make Love Not Warcraft” z jednej strony bezlitośnie kpił z graczy MMORPG, a z drugiej pokazał, że jego twórcy doskonale rozumieją powab tego świata. Ich żarty zostały więc przyjęte z rzadką w fandomie samokrytyką, a wysiłek włożony w stworzenie wiarygodnej opowieści doceniony.
Powód nr 3 - Bogaty i nietypowy świat, który pozwala na eksperymenty
Do twórców komediowych treści, również do parodystów również trafiają mocne strony fantastyki, które dostrzegają zwyczajni odbiorcy. Nawet najbardziej ugruntowane w realnej wiedzy naukowej science fiction pozwala na niesamowity, niepowtarzalny wgląd w przyszłość technologii i cywilizacji. Horror mówi nam wiele o podskórnych lękach człowieka, a fantasy to nie tyle eskapizm (co mu się często błędnie przypisuje), co raczej kolejny krok ewolucji mitów, legend i podań w coraz bardziej sekularyzowanym świecie.
Z tak pożytecznych elementów nie warto rezygnować i twórcy parodii doskonale to wiedzą. Animacja sama w sobie zapewnia dużą dozę wizualnej swobody, a co dopiero w zestawieniu z nadnaturalnym światem przedstawionym. Dobrym przykładem są tu właśnie dzieła Matta Groeninga. Science fiction w „Futuramie” zwiększało jej możliwości satyryczne. Dowcipy, które we współczesnej otoczce byłyby za słabe lub zbyt wprost, przeniesione daleko w przyszłość i poddane hiperbolizacji mogły wybrzmieć w pełni. Tylko, że „Rozczarowani” szli drogą najmniejszego oporu. Naśmiewali się z klasyki fantasy bez żadnego pomysłu. Nie próbowali ani wykorzystać jej jako kostiumu, ani w żaden sposób złamać zasad gatunku czy w oryginalny sposób go rozwinąć.
Powód nr 4 - Popkulturowe nawiązania to najbardziej banalne dowcipy, ale przecież bawią
Prawda jest też taka, że żarty-nawiązania do fantastyki stały się łatwe. To tematyka wdzięczna, powszechnie znana i lubiana, a przy tym budząca sporą dawkę nostalgii. Nawet najbardziej leniwi i odtwórczy scenarzyści są w stanie dzięki niej wzbudzić śmiech przynajmniej w części widowni. Nie jest to oczywiście wina fantasy czy science fiction, że stają się celem słabszych produkcji. Parodia jako taka nie jest ani wybitnym popisem artystycznym, ani kiczowatym szmatławcem. Wszystko zależy od kontekstu.
Serial „Archer” od samego początku bardzo mocno korzystał na naśladownictwie. Z początku chodziło przede wszystkim filmy o Jamesie Bondzie i klasykę kina akcji z Burtem Reynoldsem. Z czasem doszły do tego sezonu oparte na „Miami Vice”, kinie noir, serialach przygodowych z lat 80., a ostatnio tanim, telewizyjnym sci-fi. We wcześniejszych seriach „Archer” wykorzystywał popkulturową scenę, by opowiedzieć coś nowego i wartościowego. Teraz ubiera się w cudze ubrania, bo wie, że połączenie dwóch różnych stylów będzie względnie zabawne. I faktycznie takie jest. W czym też kryje się komediowy potencjał fantastyki.