Ból złamanego serca. Sam Smith i jego nowa płyta The Thrill of It All – recenzja Spider’s Web
Po trzech latach od głośnego debiutu powraca Sam Smith, by ponownie wzruszać nas do łez.
OCENA
Kariera Sama Smitha należy do jednych z najgłośniejszych - obok m.in. Adele i Eda Sheerana - w XXI wieku. Pojawił się znienacka na przełomie 2013 i 2014 roku i z miejsca podbił serca wrażliwych słuchaczy na całym świecie. Jego ciekawa, imponująca technicznie i naładowana smutkiem barwa głosu stanowiła ukojenie dla wszystkich tych, którzy cierpieli w życiu z różnych powodów. Oczywiście Sam Smith, jak przystało na reprezentanta muzyki soul, śpiewa głównie o miłości i złamanych sercach, ale każdy z jego muzyki może wyjąć dla siebie to, co chce.
Smith na pewno nie należy do muzyków, których świat nie docenia. Od kiedy wyznał, że jest homoseksualistą, z całego świata spływają do niego jeszcze większe głosy uwielbienia od ludzi, dla których jest punktem odniesienia.
Sam stał się reprezentantem, ambasodorem i głosem tych, którzy zawsze czuli się odrzuceni, nieakceptowani, niepasujący do reszty i nadwrażliwi.
Tajemnica jego sukcesu bierze się też oczywiście z gatunku muzyki, jaki śpiewa. Soul, trochę zapomniany przez pokolenie przełomu XX i XXI wieku, to muzyka cierpienia. Jej wykonawcy nie śpiewają o żadnych abstrakcjach, trzymają się blisko ziemi, muzycznie i lirycznie opisują swój smutek.
Smith obdarzony jest idealnym głosem, który ów smutek wyraża. Do tego znakomicie nim operuje, nietrudno się dziwić, że stał się dla wielu głosem pokolenia. Jego utwory mają setki milionów odtworzeń na YouTube’ie, koncerty wyprzedają się w mig. Również sama branża nie szczędzi mu pochwał – ma na koncie zarówno nagrody Grammy jak i nawet Oscara (za piosenkę Writings on the Wall napisaną na potrzeby filmu "Spectre").
"The Thrill of It All" to pokłosie rozstania, jakie przeżył Sam Smith jakiś czas temu. Rozstania, które, jak widać, odcisnęło na nim potężne piętno.
Otwierający płytę Too Good At Goodbyes brzmi, jakby Sam praktycznie wypłakiwał się nam w ramię.
Oszczędne aranże, kameralna atmosfera w zwrotkach (w refrenie pojawia się więcej przestrzeni z wykorzystaniem chóru gospel) i przepiękna melodia potrafią szczerze poruszyć i chwycić za serce.
Smith mistrzowsko operuje wokalem, przechodząc nierzadko z niższych do wyższych rejestrów, z maestrią zarządzając emocjami, swoimi i słuchacza.
Ze względu na swój charakter i poetykę, utwory na "Thrill of It All" utrzymane są w wolnym lub co najwyżej średnim tempie.
Plusem tej płyty są naprawdę piękne melodie i świetne teksty. Minusem jest fakt, że Smith swoją uwagę skupił na atmosferze i tekstach, a zaniedbał trochę aranżacje.
Mamy tu ze dwa-trzy schematy, na których oparte są zawarte na albumie utwory. Albo słuchamy Sama Smitha, który łka na tle skromnych i delikatnych dźwięków fortepianu, albo w otoczeniu instrumentów smyczkowych i chóru gospel. Gdzieś tak w połowie odsłuchu ma się wrażenie, że "Thrill of It All" staje się wtórne i powtarza samo siebie.
Kilka pojedynczych utworów, jak np. Midnight Train, HIM czy Baby, You Make Me Crazy brzmi znakomicie, ale jako całość Smith ewidentnie, znowu, za bardzo dał się ponieść emocjom. Niby trochę tego się od niego oczekuje. Sądzę, że oddani fani będą w pełni usatysfakcjonowani tym albumem, ale wydaje mi się, że większa rozpiętość aranżacyjna wyszłaby "The Thrill of It All" tylko na lepsze.