Są takie seriale, do których wracamy. Mijają lata, a my wciąż - mimo wielu nowości na rynku - nie potrafimy sobie odmówić obejrzenia jednego ich odcinka, trzech albo dziesięciu. To może od razu cały sezon?
Te powroty są różne - czasem, by przestać tęsknić wystarczy obejrzeć jeden odcinek, a czasem pół godziny przeradza się w swoisty maraton, czyli binge-watching. Trudno jednak rozstać się z niektórymi ulubionymi serialami i postaciami. Zwłaszcza, że zawsze możemy do nich zapukać, o każdej porze dnia i nocy.
Seriale, do których wracamy - najlepsze tytuły
Joanna Tracewicz
Gilmore Girls
W ten serial po prostu się wsiąka. Zabrzmi to pewnie niewiarygodnie i przerażająco, ale Kochane kłopoty, bo taki polski tytuł nosi ta produkcja, widziałam kilka razy. Tak, kilka razy całe osiem sezonów. A dodam, żeby było jeszcze straszniej, że każdy z nich ma ponad dwadzieścia odcinków liczących po 40 minut. Obłęd!
Ale od Gilmore Girls po prostu nie sposób się oderwać i po jednym odcinku chce się zobaczyć jeszcze jeden i jeden.
I co więcej - chce się ponownie wracać do tych samych bohaterów i przeżywać ich emocje na nowo. To przyjemny, sympatyczny, zabawny i wzruszający serial, opowiadający o życiu matki i córki, które łączy wyjątkowa więź. Mamy tu wszystko, czego potrzebujemy, aby spędzić odprężający i miły wieczór pod kocem z kubkiem herbaty w ręce - rozterki miłosne, pierwsze pocałunki, codzienne historie z małej, uroczej miejscowości i dowcipne kwestie. Stars Hollow to miejsce, którego nie chce się opuszczać.
Wakacje z duchami
Mam słabość do starych polskich seriali, również tych skierowanych do młodzieży. Wakacje z duchami to chyba moja ulubiona pozycja dla nastolatków, zaraz obok Podróży za jeden uśmiech (chociaż wolę film), Stawiam na Tolka Banana czy rodziny Leśniewskich. Za każdym razem, kiedy w telewizji ponownie emitują ten serial w reżyserii Stanisława Jędryki (uwielbiam jego produkcje!), który powstał na podstawie powieści Adama Bahdaja, nie umiem sobie odmówić seansu, zobaczenia choćby paru odcinków. Zabawne dialogi, świetne postacie, klimat wakacji i tajemnicze wydarzenia - wspaniale się to ogląda, nawet kiedy nie jest się już dzieckiem. Scenariusz znam chyba na pamięć!
Jędrzej Rakoczy
Jak poznałem waszą matkę
Przez dziewięć lat Ted i jego przyjaciele bawili nas, wzruszali, pozwalali utożsamiać się z ich przeżyciami. Gdy serial się skończył - i to w takim stylu - pozostała pustka, której nie mógł wypełnić żaden inny sitcom. Dlatego powroty do baru MacLarena są czymś naturalnym.Wcale nie musi to być oglądanie całości czy nawet jednego pełnego sezonu, ale wystarczy kilka odcinków, by znów wczuć się w klimat Nowego Jorku i jego sympatycznych mieszkańców. Warto jeszcze raz obejrzeć relacje Teda z kobietami i jego dążenia do kolejnych życiowych celów, tym razem z perspektywy finału serialu.
Miodowe lata
Nie wierzę, by znalazł się ktokolwiek, komu ten serial może się nie podobać. Mimo upływu prawie 20 lat od premiery żadna polska produkcja komediowa nie zbliżyła się do poziomu nawet tych najsłabszych odcinków tej serii. Gdy w telewizji nadawane są perypetie Karola Krawczyka i Tadzia Norka, to praktycznie nic nie jest w stanie zmusić mnie do zmiany kanału. Nie zmienia tego fakt, że poszczególne historie znam niemal na pamięć. Do tego za każdym razem kłótnie przyjaciół i ich zwariowane pomysły bawią mnie do łez. Epizody po wyprowadzce obu małżeństw z Woli już nie trzymają poziomu oryginału, ale to wciąż przednia komedia.
Hubert Taler
Breaking Bad
Serial zacząłem oglądać z dużym opóźnieniem - nie ciągnęło mnie do niego, bo z opisów wynikało, że może być to kolejny serial gloryfikujący narkotyki. Jakże się myliłem! Pierwsze cztery sezony obejrzałem za jednym zamachem i tym sposobem dogoniłem wtedy emisję w amerykańskiej telewizji. Gdy czekałem na finał piątego sezonu, obejrzałem jeszcze raz wszystko od początku.
Od tamtego czasu serial widziałem niezliczoną ilość razy.
To serial-przypowieść, w którym każdy szczegół ma znaczenie, a rzecz zajawiona w jednym odcinku może pokazać swoje prawdziwe oblicze po kilku sezonach. Zaludniony antybohaterami, których nie sposób polubić. Gdy tylko poczujemy do kogoś sympatię, ten robi coś tak okropnego, że czujemy doń obrzydzenie. Podróż Waltera White’a od zwykłego nauczyciela dorabiającego w myjni, do niszczącego wszystko dookoła gangstera to jazda bez trzymanki. Polecam każdemu jako apogeum tego czym może być telewizja.
The Office
Zarówno wersja brytyjska (pierwowzór) jak i amerykańska to dla mnie klasyki. Historia ludzi pracujących w prowincjonalnym oddziale firmy sprzedającej papier ukazana jest w formie mockumentary - towarzyszymy rzekomo ekipie mającej zrobić na ich temat reportaż. Co jakiś czas widzimy znany z reality shows moment z "gadającą głową", gdy jeden z bohaterów komentuje wydarzenia. W oryginale stworzony przez genialnego komika Ricky’ego Gervais serial to kwintesencja ciężkiego, trudnego do wytrzymania humoru. Główne postacie szefów (w angielskim serialu grany prze Gervaisa David Brent, a w wersji amerykańskiej portretowany przez Davida Carella Michael Scott) to goście myślący, że mają poczucie humoru i dystans, a w rzeczywistości pozbawieni jakiejkolwiek empatii. Oglądanie ich gaf i zakłamania jest wręcz bolesne - a równocześnie chce się więcej. Serial amerykański w końcowych sezonach miał słabsze momenty - a mimo to zdarza mi się usiąść i obejrzeć ulubione odcinki na nowo. Czasami przeciąga się to na sezon lub dwa…
Seinfeld
Serial o niczym - tak mówi o nim sam Jerry Seinfeld, i to prawda. To był pierwszy taki serial (znany w Polsce jako Kroniki Seinfelda). Komik grał tam fikcyjną wersję samego siebie, a partnerowała mu trójka wyjątkowo utalentowanych aktorów: Julia Louis-Dreyfus, Michael Richards oraz Jason Alexander. Serial stworzył ogromną liczbę powracających motywów i powiedzonek. Każdy odcinek rozpoczynał się i kończył fragmentem występu Jerry’ego (który w serialu również był komikiem), luźno związanego z tematem odcinka. Krótkie, treściwe odcinki wciągają jak bagno - serial doskonale się ogląda w dużych dawkach. Cyniczne i sarkastyczne poczucie humoru Seinfelda to komizm, jakiego próżno szukać we współczesnych sitcomach.
Konrad Chwast
Rodzina Soprano
Obejrzałem ten serial co najmniej dwukrotnie. Obok tego, że przyciąga mnie gangsterska fabuła, to chyba nie widziałem drugiego serialu, który za każdym razem pozwalał mi odkrywać na nowo rzeczy, których nie dostrzegałem wcześniej. Wielka w tym zasługa niesamowitego scenariusza, który wygląda tak, jakby rozwój postaci był przemyślany już na etapie powstawania odcinka pilotażowego. To zapewne nie jest prawda, ale patrząc np. na to, jak dzieci wchodzą w role rodziców, to wręcz czuje się prawdziwe emocje. W role, które - dodajmy - same potępiały. Ponadto serial jest tak dojrzały, że dopiero po latach, gdy znajdujemy się w sytuacjach, które przypominają fabularne perypetie bohaterów, rozumiemy, jak trudną pracę wykonali filmowcy.
Simpsonowie
Ten serial jest ze mną już ponad 20 lat i nie mogę się z nim rozstać. Mimo tego, że miał bardzo wiele wyjątkowo słabych sezonów i odcinków, to czasem, gdy w telewizji zobaczę jednego z mieszkańców Springfield, to nie potrafię zmienić kanału. Simpsonowie to prawdziwy fenomen. Na pozór to serial familijny, który swobodną formą może utrzymać przed telewizorem całą rodzinę. Klucz do sukcesu polega jednak na tym, że często infantylna fabuła kryje w sobie całą masę smaczków, którą zrozumie dopiero osoba dorosła. Jest to również serial wyjątkowo erudycyjny, który sypie nawiązaniami do innych dzieł popkultury jak z rękawa. A Treehouse of Horror to już w ogóle mistrzostwo, ale tylko dla prawdziwych smakoszy absurdu.
Głowa rodziny
Serial ten zapewne lepiej znacie pod jego anglojęzycznym tytułem, jakim jest Family Guy. I od razu zaznaczę: z przyjemnością wracam głównie do jego starszych odcinków. Te nowe sezony są zbyt prostackie i ordynarne. Ale pierwsze kilka z nich to jedna z najlepszych telewizyjnych kreskówek dla dorosłych, jakie kiedykolwiek się pojawiły. Mnóstwo absurdalnego, dobrego humoru, który balansuje na granicy dobrego smaku, ale nigdy jej nie przekracza. To cudowna satyra na amerykańską rzeczywistość i show-biznes. Żarty się nie starzeją. Głowę rodziny można oglądać w sposób losowy: wybierając dowolny odcinek z dowolnego sezonu i nie przejmować się, że stanowi on jakąś mniejszą część większej całości.
Cosmos: A Spacetime Odyssey
Podobno nie liczy się sama historia, a sposób w jaki jest opowiadana. Ciężko mi się nie zgodzić, skoro tak chętnie wracam do tego serialu, mimo iż jako pasjonat tematu, podstawy astronomii znam całkiem nieźle. Neil deGrasse Tyson ma wyjątkową zdolność do ciekawego opowiadania o gwiazdach, podobnie jak Carl Sagan, na którym się wzoruje. Serial ten to jednak coś więcej, niż tylko zdolny narrator. Na tę produkcję nie szczędzono budżetu, dzięki czemu można się z niej nie tylko dowiedzieć czegoś ciekawego o otaczającym nas wszechświecie, ale również i podziwiać jego piękno. Wspaniałe zdjęcia, jeszcze lepsze cyfrowe efekty specjalne i charyzmatyczny prowadzący, który za rączkę prowadzi nas przez tajemnice naszej galaktyki i całego kosmosu… temu serialowi nic nie brakuje, by wielokrotnie do niego wracać.