REKLAMA

Serialowy stand-up się nie sprawdza. "Mulaney", recenzja sPlay

Problem z komediami może być tylko jeden - te albo śmieszą, albo nie. Jeżeli wchodzi w grę drugi wariant, to oznacza to, że serial czy film jest do niczego. Nie bez powodu mówi się, że komedia to najtrudniejsza forma do napisania, ale gdy za scenariusz ma się brać człowiek odpowiedzialny za żarty do "Saturday Night Live", to można już czegoś konkretnego po nim oczekiwać. Niestety "Mulaney" – bo o nim mowa – może pisze dobre żarty dla kogoś, ale dla samego siebie już niekoniecznie.

Serialowy stand-up się nie sprawdza. „Mulaney”, recenzja sPlay
REKLAMA

John Mulaney to znany w USA komik, który pewnego dnia zapragnął opowiedzieć ludziom (w jego mniemaniu w zabawny sposób) historię swojego życia z całkiem sporą domieszką fantazji. Fabuła "Mulaney" to po prostu pokazanie jego relacji z dwójką przyjaciół, z którymi wynajmuje mieszkanie oraz ukazanie drogi kariery, od podrzędnego pisarza pracującego u już znanego komika, do wskoczenia samodzielnie na scenę i opowiadania własnych dowcipów.

REKLAMA
mulaney recenzja

Akcja dzieje się w Nowym Jorku, przyjaciele Mulaneya to Jane (Nasim Pedrad znana z SNL) oraz Motif (Seaton Smith). Szefem przyszłego stand-upowca jest za to Lou Cannon (Martin Short), który swojego podwładnego ma kompletnie w nosie, a całą uwagę chce skupić na sobie. Dookoła kręcą się jeszcze znajomy paczki Mulaneya, Andre (Zack Pearlman) i sąsiad Oscar (Elliott Gould) z naprzeciwka, ale ich wpływ na fabułę jest znikomy.

mulaney serial
REKLAMA

W zasadzie można by się zastanowić, czy ktokolwiek ma tutaj wpływ na fabułę, bo ta płynie sobie po prostu niezależnie od postaci. Te natomiast wydają się tak odczłowieczone, jak to tylko możliwe. Jedynie Martin Short potrafi pokazać, że jest człowiekiem (chociaż nie ma wybitnej roli do odegrania), a reszta obsady zachowuje się, jakby miała włożony kij w pewną część ciała. John Mulaney jest całkiem niezły w stand-upowych przerywnikach rodem z „Seinfelda” (które pozwalają odpocząć od nudnej historii), ale kompletnie nie sprawdza się jako aktor. Naturalność dialogów, sposób poruszania się i mówienia można porównać jedynie z tańcem robotów.

Ale to i tak nic, biorąc pod uwagę drewniane żarty o zazdrosnej i prześladującej swojego eks Jane albo o Motifie, który wymyślił (niedokończony) żart i stał się znany na cały Nowy Jork. Występują również gagi dotyczące badania prostaty, ale tych już się tyle naoglądałem, że pokazanie setny raz faceta wypinającego się na leżance jakoś mnie bawi. Zrobienie dobrej komedii to naprawdę trudna sprawa, dlatego mam nadzieję, że "Mulaney" z czasem się rozkręci i pokaże co potrafi. Póki co serial nie ma szans z wielkimi rybami z ramówek innych stacji.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA