Jeśli nie jesteście komiksowymi geekami, to pewnie nie słyszeliście wcześniej ani o Shang-Chi, ani o legendzie dziesięciu pierścieni. A to właśnie za jego sprawą Destin Daniel Cretton wprowadza do MCU świeżą krew, wreszcie wzbudzając we mnie prawdziwą ekscytację 4. fazą uniwersum.
OCENA
Wyobrażacie sobie, że wasz ojciec jest obrzydliwie bogaty i ma pod sobą całe imperium, ale jest tak wkurzający, że rzucacie to wszystko, aby wieść żywot parkingowego w San Francisco? Nie? Tylko dlatego, że przyszliście na świat jako syn Wenwu - despotycznego i żądnego władzy złoczyńcy z superbronią na rękach, który do mistrza Pai Mei z „Kill Billa” mógłby zwracać się per „młodzieńcze”. W takim wypadku o wiele lepszą perspektywą niż zostanie zabójcą na jego usługach, wydaje się ucieczka na drugi koniec świata i ciągłe imprezowanie z przyjaciółką Katy. Shang-Chi korzysta z uroków przeciętności, ale w końcu dopada go cień przeszłości i kleszcze przeznaczenia.
Nie bójcie się jednak tych podniosłych słów. Kevin Feige nie upadł jeszcze na głowę, aby szukając nowych rozwiązań dla MCU, pójść w stronę szekspirowskich dramatów. Owszem, Wenwu jest tu postacią tragiczną, którą samotność po śmierci ukochanej żony doprowadza do szaleństwa, a Shang-Chi nie może narzekać na brak emocjonalnych rozterek, ale nie ma tu hamletowskich monologów. Film napędza logika hollywoodzkiego blockbustera. Melodramat rodzinny zmienia się w pełne akcji widowisko, gdzie wszelkie różnice zdań rozwiązuje się twardą pięścią, ostrym mieczem albo magicznymi pierścieniami.
Niepozorna zaczepka w autobusie musi zmienić się w jatkę, spotkanie z dawno niewidzianą siostrą odbywa się na arenie, a tłumaczenie się ze swojego zniknięcia przerywa atak ninja-zabójców.
Atrakcji tu nie brakuje. Bohaterowie naparzają się gdzie tylko mogą, a twórcy dbają, aby było coraz bardziej widowiskowo. Atak typa z maczetą zamiast ręki w rozpędzonym pojeździe? Proszę bardzo. Mordobicie na chwiejącym się rusztowaniu? Jest. Wojna z mitycznym stworzeniem w fantastycznej krainie? Obecna.
Chociaż z początku twórcy zdają się inspirować akcyjniakami w stylu „Raid”, to bardziej zapatrzeni są w tradycję kina wuxia. „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni” nie ma wiele wspólnego z superbohaterskimi naparzankami, do jakich przyzwyczaiło nas MCU. Bliżej mu do „Gospody Smocze Wrota”. Bohaterowie posługują się mieszanymi sztukami walki, które w ich wykonaniu łączą się w tanecznej harmonii. Przypominają raczej mordercze choreografie w stylu „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” niż nawalanki Kapitana Ameryki i jego ferajny.
Ten film mało ma w sobie z MCU. Właściwie sceny wskazujące na przynależność do franczyzy można policzyć na palcach jednej ręki. Zamiast w mitologii Marvela twórcy pozwalają nam zatopić się w orientalizmie podanym z prostotą nowoczesnego świata. Wschodnie tradycje łączą się z zachodnią wrażliwością. Gdzieś w tle pobrzmiewają echa disneyowskiej „Mulan”, a Destin Daniel Cretton chociażby w wątku Xialing namawia do przełamywania skostniałych konwenansów społecznych. Poza tym, nie chcąc przeciążać widzów niezrozumiałymi kontekstami, peroruje o jedności z przyrodą, spokoju ducha, czystym sercu, etcetera, wiecie, o co chodzi. Tyleż to naiwne, co urocze, więc możemy spokojnie rozsiąść się w fotelu, aby podziwiać przepiękne pejzaże i rozkoszować się istną orgią efektów specjalnych.
Bo chociaż twórcy „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni” próbują nas mamić oryginalnością, tak naprawdę robią to, do czego MCU już nas przyzwyczaiło.
Ten film to nic innego jak rozszerzenie oferty franczyzy o kolejny gatunek i kolejnego superbohatera. Wszystko działa tu według dobrze nam znanej retoryki. Na każdą chwilę ekranowej nudy Cretton ma przygotowany suchy żart. Za dużo się dzieje? Katy już zamierza rozładować atmosferę dziecinnym zachowaniem. To wszystko wciąż jednak działa, a nawet po nijakiej „Czarnej Wdowie” dostało zastrzyk nowej energii. Brawami witam Shang-Chi w rodzinie kinowego Marvela i z niecierpliwością czekam na następne projekty 4. fazy uniwersum.
Premiera „Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni” 3 września 2021 roku.