Trzy lata czekaliśmy na powrót dwójki charyzmatycznych detektywów, ale nasza cierpliwość została wreszcie nagrodzona. Pierwszy odcinek czwartej miniserii "Sherlock" od angielskiej stacji BBC zadebiutował zgodnie z zapowiedziami pierwszego stycznia. Tęskniliście?
W tekście pojawiają się spoilery z pierwszego odcinka czwartej serii serialu "Sherlock".
"Sherlock" od BBC to serial-fenomen. Mało która produkcja telewizyjna, biorąc na tapet tak wyświechtany motyw jak maglowane już na dziesiątki sposobów przygody legendarnego fikcyjnego detektywa, potrafi przyciągnąć przed ekrany tak wielu fanów, którzy są gotowi czekać latami na kolejny odcinek.
Aż trzy lata minęły od kiedy "Sherlock", grany przez fenomenalnego Benedicta Cumberbatcha, po raz kolejny zaszokował w jednej z ostatnich scen finałowego odcinka sezonu. Wtedy z zimną krwią zastrzelił swojego adwersarza, przez co musiał w obawie przez reperkusjami opuścić Anglię.
Jak wiemy z zeszłorocznego odcinka specjalnego, który przewrotnie nawiązał do współczesnych wydarzeń - choć wcześniej przez półtorej godziny pokazywał nam parę głównych bohaterów w realiach wiktoriańskiej Anglii - Sherlock Holmes po króciutkim wygnaniu wraca do Zjednoczonego Królestwa.
Czwarta seria "Sherlocka" zaczyna od powrotu do status quo z małym twistem.
Sherlock wraca do swojej pracy i rozwiązuje kolejne sprawy jak gdyby nigdy nic. oczekując zemsty Moriarty'ego zza grobu. Jego partner i przyjaciel, John Watson (Martin Freeman), został w międzyczasie... ojcem. Przez pierwsze pół godziny obserwujemy zabawne scenki pełne gagów i klasycznej zabawy formą w wykonaniu Marka Gatissa i Stevena Moffata, twórców serialu.
Sherlock znów bardzo nawija tak szybko, że ledwo można za nim nadążyć i popisuje się swoim genialnym umysłem, nonszalancko przedstawiając obecnym w jego towarzystwie ludziom rozwiązania zagadek. Twórcy powoli wprowadzają nas w sielankowy klimat i usypiają czujność widza zanim zaserwują noworoczną bombę. To otwarcie było zresztą najlepszą częścią początku nowej serii.
Niestety, kolejna godzina "Sherlocka" okazała się małym rozczarowaniem.
W drugim akcie opowieści klimat się zagęszcza, a serial o błyskotliwym detektywie zaczyna niebezpiecznie przypominać film akcji i przygody Jamesa Bonda. Trzeci półgodzinny akt wieńczący historię Mary Watson to z kolei kolejne przetasowanie na szachownicy pełnej bohaterów, przez które Holmes i Watson oddalają się od siebie jak nigdy wcześniej.
Odcinek oczywiście sam w sobie nie jest zły, ale rozczarowanie potęguje fakt, że pierwsze dwie serie "Sherlocka zawiesiły" poprzeczkę cholernie wysoko. Twórcy Sherlocka daleko odeszli jednak od początkowej formuły, która polegała na opowiadaniu we współczesnych realiach raz jeszcze przygód Sherlocka autorstwa Sir Conana Doyle'a.
W pierwszym odcinku czwartej serii sprawa tygodnia kończy się, zanim na dobre się zaczęła.
Miałem nadzieję na nowe, zawiłe śledztwo, będące motywem przewodnim opowieści lub chociaż lekkie rzucenie światła na sprawę Moriarty'ego. Zamiast tego praktycznie cały pierwszy odcinek (z zaledwie trzech, które zostaną wyemitowane w ramach czwartej serii!) o tytule "The Six Thatchers" skupił się tak naprawdę na pożegnaniu postaci Mary Watson.
Pierwsza zagadka dawała nadzieję na fajną intrygę. W tle przewinął się nawet Tybet, a zwłoki ukryte przez tydzień w samochodzie budziły wiele wątpliwości. Sherlock pokazał jednak, że nie bez powodu zwrócono się do niego z prośbą o rozwikłanie sprawy, bo poradził sobie z nią w trymiga, ale przy okazji... zwietrzył inną, tę właściwą.
Nowy odcinek nawiązuje do opowiadania Doyle'a skupiającego się na figurkach Napoleona, którego w nowej interpretacji zastąpiła Margaret Thatcher.
Clou sprawy dotyczy tajemniczego niszczenia przez nieznanego sprawcę figurek premier Wielkiej Brytanii z lat 80. ubiegłego wieku. Sherlock z początku myśli, że związane jest to z Moriarty'm, ale to tylko fałszywy trop. Prawda jest znacznie bliżej domu, a krótkie śledztwo doprowadza Sherlocka do Mary Watson, której przeszłość nie daje spokoju.
Przyznam, że to mnie nieco rozczarowało. Amanda Abbington świetnie wypadła w roli partnerki Watsona, ale Sherlocka ogląda się najlepiej wtedy, gdy obserwujemy duo głównych bohaterów, rozwiązujących nietypowe zagadki. W czwartym sezonie zagadkę rozwiązano w pierwszym akcie, by przejść do intrygi niczym z filmu szpiegowskiego.
Postaci i ich relacje stały się tutaj chyba istotniejsze niż fabuła, a w dodatku dorzucono nieco za dużo klisz niepasujących do klimatu "Sherlocka", jakiego znaliśmy do tej pory. Żywię jednak nadzieję, że otwarcie nowego sezonu pozwoli "Sherlockowi" powrócić na dwa ostatnie odcinki do czasów świetności, w czym może pomóc permanentne pozbycie się jednej postaci.
Najpierw będziemy oczywiście świadkami dramy pomiędzy Sherlockiem i Watsonem. Doktor obwinia przyjaciela za niedotrzymanie obietnicy i to ogromne nieszczęście, jakie go spotkało. Podoba mi się to, że wbrew wszystkiemu sam Sherlock się zmienił, a chociaż jest funkcjonującym socjopatą, to zrozumiał swój błąd.
Sherlock wie, że to jego pycha była przyczyną tragedii.
Mam mimo wszystko nadzieję, że relację obu panów uda się szybko połatać, a serial wróci teraz na dobre tory. Nie oszukujmy się zresztą - fani czekają od trzech lat na to, by rozwiązać zagadkę zemsty Moriraty'ego i liczę na to, że jesteśmy już u kresu tej podróży.
Byle tylko Mark Gatiss i Steven Moffat nie przeciągnęli struny, wodząc nas za nos w sprawie Moriarty'ego. Mam wrażenie, że twórcy Sherlocka drwią wręcz z widzów tak samo, jak zmarłe (?) nemesis Holmesa drwi z niego, pytając ze zhackowanych ekranów "Miss me?".