Po latach powraca grupa Snow Patrol, która postanowiła w końcu się zebrać i przypomnieć o sobie światu. Skłamię, jeśli stwierdzę, że czekałem na album "Wildness", ale skoro już się pojawił, to warto poświęcić mu trzy kwadranse, bo niesie ze sobą sporo przyjemnych dźwięków.
OCENA
Nie wiem dlaczego, ale ze wszystkich kapel indie rockowych to właśnie Snow Patrol zawsze mi najłatwiej "wchodził". Tajemnica tkwi zapewne w tym, że nie jestem nadmiernie wielkim fanem indie rocka jako gatunku. Natomiast Snow Patrol łączą w sobie bezpretensjonalność i lekkość, przyprawioną prostymi i ciekawymi kompozycjami z pogranicza alternatywy i art popu.
I taki jest też "Wildness", jeśli miałbym opisać go w słownej pigułce. O talencie muzycznym członków Snow Patrol świadczy choćby fakt, że podczas 7-letniej przerwy pomiędzy ich obecnym a poprzednim albumem pracowali oni z takimi gwiazdami, jak Taylor Swift czy Ed Sheeran.
Album zaczyna się trochę w klimatach Neila Younga i Simona & Garfunkela.
Life on Earth wita nas delikatnymi dźwiękami gitary akustycznej, świetną linią melodyjną i spokojnym rytmem z delikatną obecnością pianina. Potem w refrenie pojawia się już zupełnie inna skala – kapitalny, mocny gitarowy riff, zwarta sekcja rytmiczna i świetnie kontrolowana dynamika. Otwarcie to dość imponujące i z pewnością zachęcające do reszty.
Niestety "Wildness" nie całe jest tak udane. To nie jest jedna z tych płyt, na których właściwie każdy kawałek ma coś ciekawego do zaoferowania. Heal Me, Empress czy Soon są dość bezbarwne na tle reszty. A Dark Switch ma ciekawe pomysły, ale gdzieś giną one w trochę mętnej całości. Na szczęście później Snow Patrol wracają do formy.
What If This Is All the Love You Ever Get? (szkoda, że nie wymyślili jeszcze dłuższego tytułu) spokojnie mógłby znaleźć się w repertuarze Eda Sheerana. To piękna, oszczędna ballada na fortepian, która zmiękczy niejedno serce. Szczególnie, gdy dodatkowo postanowimy obejrzeć klip do tego utworu z Garym Lightbodym, który samotnie przemierza bezkres oceanu na tratwie z fortepianem.
A Youth Written in Fire pokazuje, jak powinien brzmieć nowoczesny indie rock. Utwór ma w sobie tyleż samo dramaturgii, co interesujących motywów, które garściami czerpią z popu i electro. Po raz kolejny grupa przyciąga uwagę aranżami na wysokim poziomie, przemyślaną sekcją rytmiczną (bębny znakomicie pracują!).
Wild Horses niesie ze sobą echa Fleetwood Mac z czasów albumu "Tango in the Night" oraz pierwszych płyt solowych Petera Gabriela. Kapitalne aranże, znakomita rytmika i świetny wokal Lightbody’ego czyni z tego kawałka istny stadionowy hymn, który z pewnością zachwyci fanów grupy i z miejsca znajdzie się pośród ich ulubionych kawałków Snow Patrol.
Life and Death poruszył mnie najbardziej.
Gdybym miał wybrać jeden utwór, który najlepiej uwidacznia talent do kompozycji i niebanalnych aranży, jak również niesamowite wyczucie melodii oraz umiejętne stopniowanie dramaturgii, to byłby to właśnie Life and Death.
Piękny i przejmujący. Chwilami delikatny, chwilami drapieżny, z piekielnie melodyjnym refrenem. Brawurowe zakończenie krążka.
"Wildness" jest trochę nierówny. Gdyby wyłuskać z niego te najlepsze kawałki, to okazałoby się, że trzeba by wyrzucić z 30% materiału, a wtedy byłaby to EP-ka. Czasem chyba jednak lepiej wydać EP-kę, niż silić się na pełnoprawny album, gdy nie ma się w 100% dobrego materiału. Ale z drugiej strony, gdyby przyjąć takie podejście, to większość wykonawców wydawałaby same EP-ki.
Biorąc pod uwagę to, że nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, to nowy album Snow Patrol przyjemnie mnie zaskoczył, tym bardziej, że takie powroty po długiej nieobecności (7 lat w branży muzycznej to niemalże epoka) bywają ryzykowne i czasem przynoszą niezbyt fortunne zmiany. Snow Patrol tymczasem pozostali sobą, ale przy okazji się rozwinęli, bo ich najnowsza płyta, choć nieidealna, jest ich jak na razie najbardziej ambitnym muzycznie dokonaniem. Z pewnością jeszcze parę razy do niej wrócę.