Ćmy na monitorze! Nie-cierpię-nienawidzę! Nie jestem zwolennikiem ciągłego upijania się z najgłupszego powodu, ot choćby, dlatego że są wakacje i trzeba się bawić. Lubię imprezować okazyjnie - powiedzmy imprezka przy ognisku nad jeziorkiem, czy już od biedy nad jakąś czystą rzeką z limitowaną ilością piwa. I z gromadką najlepszych znajomych w liczbie co najmniej dwudziestu osób. W innym wypadku letnie wieczory przychodzi mi spędzać w domu przed ekranem monitora, bo jako nocny marek nie jestem w stanie klepnąć się do łóżka wcześniej niż o godzinie 00.00. W letnie noce panuje letnia pogoda, dlatego okna w pokoju mam otwarte 24/7. I to mnie naraża na te piekielne owady, których zdolność do podnoszenia adrenaliny jest odwrotnie proporcjonalna do ich stanu umysłowego i rozmiarów.
Jak to możliwe, że podczas jednej nocnej sesji spędzonej przy kompie, powiedzmy do 3, 4 nad ranem ekran mojego CRT'eka jest zmacany do granic możliwości - w przypadku zbrodni byłoby mnóstwo odcisków palców i niezidentyfikowanych substancji. Budząc się nad ranem mogę sobie w pełnym świetle obejrzeć ubite trofea leżące zmiażdżone tuż pod monitorem bądź rozmazane na jego ekranie oraz obudowie. Pozostaje mi udać się do toalety po papierowe ręczniki - jeden namoczony, drugi suchy. W przypadku niedoboru takiego materiału przecieram monitor papierem toaletowym. Najlepsza metoda czyszczenia monitora nie pozostawiająca smug (najpierw na mokro, potem suchutkim papierem). Ale ileż to można, skoro kolejnej nocy kolejne bezmyślne owady będą przysiadać na moim ekranie.
Siada ćma. Staram się zrobić cokolwiek byle tylko w ogóle nie dotknąć 17-calowej bryły szkła. I za nic się nie udaje. Pstrykam, pstrykam, ale nie mogę trafić. Poza tym bezmózgi owad nawet jeśli oberwie z paznokcia po chwili wraca na emanujący światłem obiekt. Dmucham, ale kretynka trzepocze swymi skrzydłami i odlatuje 5 cm dalej. Nie do wytrzymania. Skrzydła ćmy pokryte są drobniutkimi pyłkami, które pozostawiają śliczne ślady na wszystkim. Moja jasnozielona tapeta jest w kilkunastu miejscach przyozdobiona takimi kleksami. Dodatkowo kilka śladów na firankach i pościeli łóżka. Najlepsze wrażenia gwarantuje jednak ćma sporej wielkości, która jest w stanie przykryć głowę bohatera GTA: SA (tak dla przykładu). Człowiek stara się taką złapać za skrzydła i torturować na biurku. Ot, dla przykładu przycisnąć do halogenowej żarówki, która jak wiadomo nagrzewa się do wyjątkowych temperatur i krzyknąć "nażryj się dziwko!" :D ...
Ooo, właśnie usiadła mi jedna na monitorze. Jest taka niewinna, a mimo to mam ochotę ja zatrzasnąć. Spróbujmy relacji live:
2:33:12: Dmucham w owada, odlatuje z ekranu.
2:33:12: Za chwilę siada jakaś mała niezidentyfikowana bliżej muszka, o której za chwilę.
2:34:53: Mała muszka rozgnieciona, wyjątkowo artystyczny odcisk palca w miejscu drugiego akapitu niniejszego tekstu. Ćma nie wraca.
Zanim wróci zajmijmy się ową małą muszką. Jej rozmiary sprawiają, że nie jest tak denerwująca jak główny temat dzisiejszej porcji bzdur, ale mimo wszystko frustruje. Jej właściwością jest wyjątkowa przylepność. Można na nią dmuchać z odległości 1 centymetra od monitora, tak mocno, że ust pryska ślina, która czyni kolejne zabrudzenia na screenie, a mimo to ta mała zdzira wciąż się tam trzyma, nie pozostaje nic innego jak ją rozgnieść. Wróćmy do relacji:
2:38:15: W polu widzenia pojawiają się dwa nowe owady długości jednego milimetra, które z trudem ignoruję. Obecność ćmy rejestruje na obudowie tuż przy świetle ekranu. Idealne miejsce na tragiczną śmierć.
2:40:40: Próba zabicia nieudana. Ćma spostrzegła nadchodzące niebezpieczeństwo i udała się na z góry upatrzoną pozycję, czyli z powrotem na ekran! Szlag by ją trafił!
2:41:50: Kolejny plan morderstwa doskonałego okazał się mieć niewybaczalne luki. Cel uderzony tępym narzędziem w postaci zeszytu przeżył i udał się na stojący obok CRT'eka speaker. Tam został ostatecznie spacyfikowany.
2:42:30: Nadchodzi kolejna niczego nieświadoma ofiara, choć to prawdopodobnie zwiadowca, bo po krótkim przysiadzie odleciał w bliżej niezidentyfikowane miejsce.
Mógłbym prowadzić to do białego rana, gdzieś do godziny 6 rano, gdzie w świetle dnia dostrzegłbym całą armię na firankach, ścianach, meblach i suficie. To zadziwiające jak bezradny jest człowiek, wobec czegoś tak brzydkiego. Jednakże w pewnych wypadkach takie zdarzenie jest dla mnie momentem polowania. I nie tylko moim. Mam w pokoju mini hodowlę egzotycznych spidermanów - dokładniej mówiąc ptaszników*. Ćmy dla gatunków nadrzewnych to nienajgorszy przysmak, ale co z tego, skoro jeden posiłek złożony z powiedzmy trupiej główki (największej ćmy w Polsce) jest wielkości młodego ptasznika, a posiłek takich gabarytów uzupełnia jego zapotrzebowanie na pokarm na okres nawet miesiąca. Tymczasem te zasyfiałe, włochate, znienawidzone przeze mnie wypierdki motyla wlatują przez uchylone okna całymi legionami noc w noc. Pozostaje mi kontynuować nieskończoną misję tworzenia romantycznych glutów na monitorze. Szlag.
Ja nie wiem, firmy produkujące monitory powinny kiedyś o tym pomyśleć. Technika posuwa się naprzód z zadziwiającą szybkością. Kiedyś ekran dotykowy pojawiał się tylko w co bogatszych instytucjach, a i był to sprzęcior mający ograniczone możliwości i pozwalał tylko na obsługę palcem kilku przycisków umieszczonych w ściśle ustalonych miejscach. Dziś takie coś upchnięto w urządzeniu wielkości schabowego kotleta przez sprytnych Japończyków. Urządzonko służy do rozrywki, jest wcale nie takie drogie, a jego możliwości ograniczane są właściwie tylko przez inwencję twórców gier na toto. Jakby się ktoś nie domyślił to mowa tu o Nintendo Dual Screen. Pewnie domyślacie się do czego dążę pisząc ten akapit. W pracowniach kasiastych firm dotykowe ekrany są w fazie eksperymentów. Gdy jedna z takich film wypuści do sieci krótki filmik prezentujący zaledwie zalążek możliwości takich cudeniek, szczeny ludziom na kolana opadają. Dotknięcie palca na takim ekranie to niemalże dotknięcie czarodziejskiej różdżki.
A dążę tutaj do tego, aby ktoś spróbował zrobić coś odwrotnego. Niekoniecznie musi być to ekran dotykowy. Gdybym mógł sobie elegancko kursorem myszy ucelować natrętnego owada i za kliknięciem myszy kopnąć go prądem, ale żywcem spalić, życie byłoby piękne. Gdybym mógł przytrzymać LPM i przeciągać dowoli po powierzchni ekranu, obijać o obudowę. Albo wsadzić na pole minowe w Saperze. Oblać farbą w programie Paint... Eeee... Nieważne. Taki poziom zaawansowania technologicznego pewnie nigdy nie będzie możliwy do opatentowania nawet przez mądre japońskie głowy.
Jeśli dotrwałeś aż dotąd wypada Ci tylko pogratulować. Prawdopodobnie masz pełną świadomość, tego, że czytasz jeden z bardziej żenujących tekstów w historii, który z akapitu na akapit staje się coraz mniej śmieszny, bo przecież coś takiego nie może być poważne. Żeby utrzymać równowagę napiszę Ci jeszcze naukową poradę: nigdy nie używaj odstraszaczy w aerozolu. Nigdy na ekranie monitora. Przekonałem się o tym, gdy chmara debilnych much wpadła mi do pokoju przez otwarte na oścież okna. Owady te, jak powszechnie wiadomo, nie wiedzą nic o szkle i nie potrafią go odróżnić od powietrza, dlatego w całej swej głupocie bez opamiętania tłuką się o szyby i zastanawiają się (zakładając, że potrafią się zastanawiać) dlaczego przestrzeń jest tu tak gęsta. Urządziłem im holocaust spryskując szyby morderczym Raidem. Powstałe smugi nie dawały się zmyć żadnymi dostępnymi środkami, ślady po nich były widoczne przez okres kilku miesięcy. Cieszę się, że nigdy nie wpadłem na zwyrodniały, a do tego genialny w swej postaci pomysł spryskania Raidem screena monitora….
Gwoli ścisłości mam nadzieję, że nie podchwyciłeś pomysłów na torturowanie tych nocnych motylków. Jeśli nie potrafisz rozpoznać ironii nawet jeśli wyjdzie z krzaków i ugryzie Cię w d*pę, to informuję Cię, że była to ironia, jak prawie cały zresztą powyższy tekst. Musiałem to napisać, aby nie zostać osądzony o propagowanie przemocy i zachęcanie do torturowania zwierząt. Tak naprawdę humanitarnie i bardzo powoli rozgniatam ćmy w zasięgu ręki, czasem się jeszcze trzepoczą, ale nie daje rady ich dobić, mam takie miętkie serce, hehe. Genialna idea to darowanie nieszczęsnemu owadowi życia. Sztuka polega na tym, aby odnaleźć DOKŁADNIE TĄ SAMĄ ćmę o poranku i zamordowanie czymkolwiek, byle szybko, ale koniecznie musisz patrzeć w jej oczy. Niekoniecznie po to, aby zobaczyć w nich strach. Chodzi o to, aby przypomniała sobie, że to Ciebie wczoraj wyprowadziła z równowagi. Tak śmierć będzie symbolem zemsty.
Istnieje też inny alternatywny scenariusz o bardzo holiłódzkim (hollywoodzkim?) charakterze. Przywiązujesz pacjentkę do krzesła, walisz jaskrawą żarówą po oczach i regularnie obijasz. Za każdym uderzeniem stawiasz pytanie: "Gdzie jest Dżony?". Nie reaguj na "Nie wiem o czym mówisz! Nie znam żadnego Dżonego!". Gdybyś trafił na jakiś though okaz, który splunie Ci w oko nie daj się sprowokować. W przypadku samic pozostawaj niewzruszony na zalotne odpowiedzi typu: "Zrobię co zechcesz, tylko mnie wypuść". Po kilku pytaniach powiedz "Wprowadźcie go" i wówczas wolną ręką pokaż jej słoik z zamkniętą w środku losowo wybraną ćmą, najlepiej podobną do tej związanej. Aby nadać sytuacji nieco napięcia i dramatyzmu powinieneś z pełną premedytacją przeładować Raid i przyłożyć do dziury w zakrętce. Reakcja powinna być w stylu: "Dżony jest na firance! Dżony jest na firance!". Niestety w tej chwili się zmieszałem i nie wiedziałem co robić, dlatego dalszą część scenariusza ułóż sobie sam, możesz nam ją podesłać na redakcyjną skrzynkę.
W zasadzie chciałem w tym tekście napisać o jeszcze jednej zgoła odmiennej rzeczy, ale wydaje mi się, że przekroczyłem dopuszczalną ilość idiotyzmów w jednym tekście, dlatego na ten numer się z wami pożegnam, a swe fascynujące spostrzeżenia wklepię w kolejny numer Playbacku. So, see you.
____________
*Musiałem się wam pochwalić jaki to jestem hardkorowy i jakie mam eXtremalne zainteresowania.