Najważniejsza książka Gwiezdnych Wojen przypomina fan-fiction gimnazjalisty
„Star Wars: Aftermath” to najważniejsza książka w nowej historii Gwiezdnych Wojen. To za sprawą tej powieści dowiemy się, co stało się po wydarzeniach ze starej trylogii. Miałem już okazję przeczytać kilka fragmentów i nie pozostało mi nic innego, jak załamać ręce.
Jeżeli myśleliście, że śmierć Palpatine’a oznacza natychmiastowy rozpad Imperium, byliście w błędzie. Wojna trwa nadal. Właściwie, to nigdy się nie skończyła. Od czasu wybuchu Wojen Klonów przez odległą galaktykę przetaczają się nieustanne bitwy. Zmieniają się jedynie flagi i proporcje. Jak mogliśmy zobaczyć na zwiastunach „Star Wars: Episode VII – The Force Awakens”, Imperium trwa nadal, pomimo śmiertelnego ciosu zadanego w „Powrocie Jedi”.
O tym, co wydarzyło się między VI i VII epizodem kosmicznej opery, ma opowiadać książka „Star Wars: Aftermath”.
Publikacja będzie czymś na kształt pomostu między starą trylogią oraz tą produkowaną przez Disney’a. To właśnie w „Star Wars: Afermath” dowiemy się, co Luke, Leia, Han Solo i inni weterani Rebelii zrobili zaraz po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Możemy przypuszczać, że pokojowe oddanie władzy z jednych rąk w drugie nigdy nie było realne. Konflikt trwa nadal i to właśnie wokół niego będzie orbitować akcja „The Force Awakens”.
Nie trzeba być wielkim fanem Gwiezdnych Wojen, aby rozumieć, jak ważne dla fikcyjnego uniwersum jest nadchodzące „Star Wars: Aftermath”. Ostrzę sobie zęby na tę publikację już od dłuższego czasu i do wczoraj byłem przekonany, że pochłonę ebooka w dniu premiery, nawet w języku angielskim. Dzisiaj nie jestem tego już taki pewien. Do sieci trafiły pierwsze fragmenty książki, zdaje się mające zachęcić fanów do kupna. U mnie wywołały efekt odwrotny od zamierzonego.
„Star Wars: Aftermath” zostało fatalnie napisane. Styl autora tej publikacji kojarzy mi się kunsztem gimnazjalisty, który pisze własne opowiadania na internetowym forum.
Zdaje sobie sprawę, że to mocne porównanie. Jeżeli jednak mam zamiar wydać swoje własne pieniądze na produkt, mam prawo oceniać jego próbkę. Ta jest z kolei fatalna. Oto mój ulubiony fragment z nadchodzącego „Star Wars: Aftermath”:
„The pilot, Wedge Antilles, once Red Leader and now—well, now something else, a role without a formal title, as yet, because things are so new, so different, so wildly up in the air—sits there and takes a moment.
It’s nice up here. Quiet.
No TIE fighters. No blasts across the bow of his X-wing. No X-wing, in fact, and though he loves flying one, it’s nice to be out. No Death Star—and here, Wedge shudders, because he helped take down two of those things. Some days that fills him with pride. Other days it’s something else, something worse. Like he’s drawn back to it. The fight still going on all around him. But that isn’t today.
Today, it’s quiet.
Wedge likes the quiet.”
Powtórzenia. Mnóstwo powtórzeń. Masa powtórzeń. Narracja prowadzona z perspektywy wszechwiedzącej trzeciej osoby, która posiada elementy osoby pierwszej – odczucia, nawet własne spostrzeżenia i cyniczne komentarze. Do tego patetyczno-filozoficzny ton i wszechobecne nadęcie – przebrnąłem przez pierwsze pięć podrozdziałów i jestem niesamowicie rozczarowany.
Oczekiwałem więcej po autorze. Zostałem więc przez niego uznany za rasowego hejtera.
Chuck Wendig, autor zbliżającego się „Star Wars: Aftermath”, jest świadom krytycznych komentarzy podobnych do mojego. Pisarz ma na nie sposób – udawać, że nie istnieją. Kiedy do premiery jego dzieła pozostało tak mało czasu, w zasadzie nie ma innej możliwości. Ze względu na niską jakość fragmentów opublikowanych w sieci, Chuck doszedł do wniosku, że przestaje czytać internetowe komentarze.
Dziwi mnie tylko, że Disney pozwolił, aby tak ważna pozycja trafiła w ręce Wendiga. Mało znany w Polsce autor odpowiada za naprawdę istotną publikację, na którą czekają miłośnicy Gwiezdnych Wojen z całego świata. Dotychczas włodarze licencji Star Wars wykonywali same dobre ruchy, co by jedynie wspomnieć o kapitalnej serii komiksów „Darth Vader” czy „Lando”, a także przynajmniej dobrych książkach, które wciąż czekają na polski przekład.
Jestem rozczarowany. „Star Wars: Aftermath” przeczytam z poczucia geek-obowiązku. Nie potrafię jednak wyjść ze zdumienia, że tak ważne projekty oddawane są w ręce osób, które mogą nie podołać zadaniu. Gdzie te czasy, w których za pisanie o Gwiezdnych Wojnach brał się sam R. A. Salvatore?
Tutaj znajdziecie wszystkie dotychczas opublikowane fragmenty „Star Wars: Aftermath”.