REKLAMA

Starbomb i Ninja Sex Party – muzyka dla Twoich nerdowskich uszu

Gdybyście pewnego dnia poczuli się znudzeni poważnymi tekstami o życiu i przemijaniu, a jednocześnie mieli dość mainstreamowych gwiazd i alternatywnego smęcenia, to istnieje dla was alternatywa. A właściwie to dwie – Starbomb i Ninja Sex Party, projekty muzyczne, które w ironiczny sposób robią piosenki o tym, co bliskie sercu każdemu nerda.

Starbomb i Ninja Sex Party – muzyka dla Twoich nerdowskich uszu
REKLAMA

Jeżeli „internety” wam nie straszne i doskonale znacie content z CollegeHumor czy kanału Jon Tron, prawdopodobnie wiecie o czym tutaj będzie mowa. Starbomb jest zespołem, który zapoczątkowali komicy, dwaj członkowie Ninja Sex Party – Danny Sexbang (Leigh Daniel Avidan) oraz Ninja Brian (Brian Wecht). Panowie połączyli siły ze znanym w YouTubowym środowisku „Egoraptorem”, tj. Arin Hansonem, animatorem współpracującym m.in. ze słynnym YouTuberem Jon Tronem przy projekcie „Game Grumps”. Wynikiem kooperacji było stworzenie humorystycznych piosenek, z tekstami inspirowanymi popularnymi grami wideo (jak „Super Mario Bros.”, „Street Fighter” czy „Sonic”).

REKLAMA

W nerdowskich internetowych kręgach o Starbomb było głośno od dawna, hype sam się nakręcał, a fani grupy czekali z wielką niecierpliwością na krążek. A wszystko dzięki temu, że projekt był w sumie jedną wielką tajemnicą, oprócz nazwy nie podano żadnej innej informacji. Pod koniec minionego roku sekret został ujawniony, 17 grudnia 2013 ukazał się longplay „Starbomb”. Krążek okazał się mieszanką epickości, lekkości, absurdalnego humoru okraszonego odpowiednią dawką wulgaryzmów i wielu życiowych (także gameplayowych) prawd, które zna każdy gracz.

„Starbomb” nie jest jednak pierwszą próbą połączenia talentów członków Ninja Sex Party i Egoraptora. Współpraca zdarzy się już wcześniej, chociażby przy okazji stworzenia klipu do Dinosaur Laser Fight, singla z „NSFW”, wydanego w 2011 roku przez Ninja Sex Party. Nic dziwnego więc, że „Starbomb” jest albumem skrojonym idealnie na miarę potencjalnego, specyficznego słuchacza. A to mniej więcej sprowadza się do niedorzeczności i seksualności wylewającej się ze słów, co w połączeniu ze znanymi bohaterami gier daje bardzo interesujący efekt, odmóżdżający.

Nikt chyba nie spodziewał się zresztą, że mogło być inaczej. Piosenki o Luigi i Mario konkurującym o rękę (albo narząd rodny) Księżniczki Peach, czy Ryu obijający mordę Kena wyrafinowanymi rymami muszą być dziwne i dlatego płyta nie jest dla każdego. Ba, nawet nielicznym może się spodobać. Nie mając pojęcia o tym kim jest Link, ciężko będzie zrozumieć dlaczego w utworze It’s Dangerous To Go Alone jakiś starszy facet chce, aby Link wziął jego „mały miecz” w „niebezpieczną podróż”. Brzmi ohydnie? No to poczekajcie na kawałek o seksie z Kirbym - małym, różowym, wiecznie połykającym "cosiu". W pewnych miejscach zbyt bujna wyobraźnia może być… uciążliwa.

Nie sposób jednak zarzucić Starbomb amatorskiego podejścia, kawałki brzmią bardzo dobrze. Podkład jest dopieszczony, przemyślany i łatwo wpada w ucho. Przypominać to może trochę dokonania Lonely Island, którzy – mimo kiczowatych tekstów – tworzą beaty na poziomie największych gwiazd popu/hip-hopu/r&b.

REKLAMA

W razie gdyby jednak “Starbomb” okazał się za ciężki dla was, chwilę oddechu mogą przynieść płyty Ninja Sex Party. Co prawda równie dziwne, pokręcone i nie stroniące od seksu oraz wulgarności, ale przynajmniej podczas słuchania nie potrzebujecie wiedzy o kultowych grach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA