Mówią o nim „Mozart współczesnej muzyki rozrywkowej”, choć tak naprawdę dla mainstreamu nie został jeszcze odkryty, mimo iż ma już… 50 lat. Steven Wilson właśnie wydał nowy singiel i zapowiedział album na 18 sierpnia tego roku.
Steven Wilson. Mistrz, muzyczny guru, wybitny multi-instrumentalista, wzięty producent, pracoholik - nie ma chyba określenia, które nie padłoby pod adresem Wilsona.
Czego się nie dotknął, przeobrażał w muzyczne arcydzieła. Porcupine Tree, No-Man, Blackfield - by wymienić tylko te najbardziej wyjątkowe. W Polsce ma status pół-boga. Wzdychają do niego nie tylko rozliczni fani tzw. rocka progresywnego, ale także cenieni polscy artyści, chociażby ci z Riverside.
Niektórzy nie mogą mu wybaczyć porzucenia Porcupine Tree. Zespołu absolutnie wyjątkowego, uważanego za najważniejszy akt ambitniejszego grania lat 90 i 00. Od kilku lat Steven Wilson stawia jednak na albumy solowe unikając jednoznacznej odpowiedzi na temat przyszłości legendarnej kapeli.
I choć trudno cokolwiek zarzucić pierwszym czterem solowym dziełom Wilsona, to niektórzy - w tym niżej podpisany - czują lekki niedosyt. Brakuje w nich magicznego pierwiastka, które w dziełach Porcupine Tree, czy no-man były wszechobecne.
Jest jednak wielka szansa na to, że to się zmieni na piątym albumie. Steven Wilson zapowiedział go na 18 sierpnia.
Z kolejnych muzycznych skrawków, które Steven Wilson udostępnia co kilka tygodni w swoich rozlicznych kontach w mediach społecznościowych, a w szczególności z nowego singla, który właśnie został udostępniony w dobrych serwisach streamingowych, wynika, że jest spora szansa na wielkie dzieło.
"Pariah" - singiel nagrany w duecie z izraelską wokalistką Ninet Tayeb zachwyca. Posłuchajcie zresztą sami. Polecam szczególnie tym, którzy Stevena Wilsona jeszcze nie znają. Zapewniam, że odkrywanie jego przepastnej twórczości dostarczy niezapomnianych emocji.
Tymczasem ja już wiem, co będę katował przez najbliższe tygodnie wyczekując kolejnych promocyjnych fragmentów z nowego albumu "To the Bone".