REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

„Stranger Things” jest najbardziej przereklamowanym serialem Netfliksa, bo opowiada po raz trzeci tę samą historię

Nowy sezon „Stranger Things” w glorii chwale wylądował na platformie Netflix i bardzo prawdopodobne, że liczba oglądających znów będzie olbrzymia. I jest tylko jeden maleńki problem – to wciąż jest tak samo boleśnie przeciętny serial. Głównie dlatego, że po raz trzeci próbuje widzom wcisnąć tę samą historię.

05.07.2019
17:35
stranger things 3 ocena
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące 3. sezonu „Stranger Things”.

Popularność „Stranger Things” to sprawa, której nie należy nie doceniać. Dzieło braci Dufferów to obecnie serial, z którym utożsamia się Netfliksa. Trudno sobie wyobrazić użytkownika platformy VOD, który nigdy nie słyszałby o „Stranger Things”, a duża część na pewno próbowała go obejrzeć.

Premierowy sezon najzwyczajniej w świecie zmiótł widzów z nóg. Wokół produkcji wybuchło prawdziwe nostalgiczne szaleństwo. I mało kto przejmował się, że Dufferowie większość elementów fabularnych wzięli bezpośrednio z filmów „Duch” i „Goonies”, po czym wymieszali ją z kilkoma filmami Stevena Spielberga, niewiele dodając od siebie.

„Stranger Things” miało być prostym serialem opartym na nostalgii, więc widzowie byli w stanie wiele wybaczyć. Ale już przy 2. serii zaczęły się pojawiać pierwsze narzekania na brak pomysłu i przeciągniętą historię. Prawdziwym znakiem ostrzegawczym dla widzów powinien być jednak 3. sezon serialu, bo dzięki niemu jak na dłoni widać, że Dufferowie za każdym razem opowiadają tę samą historię i w ogóle nie poprawiają jej błędów.

Pierwszy problem widać już przy analizie uwielbianej przez widzów czwórki młodych bohaterów. Poza Dustinem żaden z nich nie robi przez trzy sezony nic wartego uwagi.

stranger things 3 ocena class="wp-image-301878"

W teorii fabuła kręci się właśnie wokół Mike, Lucasa, Willa i Dusty'ego. Tak przynajmniej jest sprzedawana widowni, ale nie trzeba skomplikowanej analizy, żeby zobaczyć kłopot scenarzystów jak na dłoni. Bracia Duffer nie bardzo potrafią przekształcić ich z obserwatorów w aktorów wydarzeń w Hawkins. Will Byers dwukrotnie jest katalizatorem rozpoczęcia fabuły, ale poza tym ma naprawdę mało do roboty. Nie będzie żadnym przekłamaniem stwierdzenie, że najwięcej zrobił pod rozkazami Łupieżcy Umysłów, gdy wciągnął pracowników laboratorium w zasadzkę. W 3. sezonie twórcy odstawiają go na boczny tor, przez co cały wkład Willa w nową opowieść zamknął się w jednej nieudanej rozgrywki „Dungeons and Dragons” oraz powtarzania, że Łupieżca Umysłów powrócił (co widzowie już wiedzieli).

Z Lucasem i Mikiem jest kłopot o tyle, że twórcy nawet nie próbowali ich wykorzystać w roli innej niż partnera dla bohaterki. Lucas bez Max istnieje tylko jako przyczynek do żartów, a cały story arc Mike'a kręci się wokół Jedenastki. Tym mocniej widać to, gdy zobaczymy, jak wiele Dustin zrobił odkąd odłączył się od grupy. Jego przyjaźń ze Stevem nie tylko spodobała się widzom, ale ma też wpływ na wydarzenia w Hawkins. Podobnie jak opieka nad Dartem, związek z Susie czy wyprawa do podziemnego kompleksu Rosjan.

Każdy sezon „Stranger Things” jest podzielony na trzy główne wątki, tak samo się zaczyna i kończy oraz ma identycznych antagonistów.

Można je dosyć łatwo opisać: Joyce i Hopper, Jonathana i Nancy oraz dzieciaki. W 2. i 3. sezonie ze względu na zwiększającą się liczbę bohaterów drugoplanowych „dzieciaki” podzieliły się na dwie podgrupy – oryginalną oraz Steve'a i Dustina. Te same wątki między sezonami różnią się drobnymi szczegółami i objętością, ale w swej podstawie są niezmienne. W premierowej serii oczywiście połączenie bohaterów musiało zająć nieco dłużej, bo jeszcze ich nie znaliśmy. Ale oprócz tego możemy założyć, że serial zacznie się od dziwnego zdarzenia powiązanego z laboratorium, które zakłóci spokój mieszkańców Hawkins, a na koniec powróci do względnego status quo.

stranger things 3 ocena class="wp-image-301887"

Wypada powiedzieć kilka słów o wrogach naszych bohaterów. Skrytykować braci Duffer, że nie mają na nich żadnego pomysłu, to tak jakby nic nie powiedzieć. Mamy antagonistę nadnaturalnego i ludzkiego (źli naukowcy wspierani przez rząd lub armię). Posiadanie powracających przeciwników to jeszcze nic złego, ale po 3. sezonach nadal nie wiemy nic o Łupieżcy Umysłów i jego planach. Kim lub czym jest? Czemu pojawia się tylko w Hawkins? Jak powstał on i jego potwory? Nadal nie mamy też pojęcia, czego chciał Brenner ani po co Sowietom otwarcie przejścia. Źli w „Stranger Things” są źli, bo są źli. To trzykrotne powtórzenie znalazło się w zdaniu nie bez powodu, bo naprawdę najlepiej pokazuje ograniczenie wizji scenarzystów serialu Netfliksa.

Twórcy „Stranger Things” są tak bardzo zajęci wspominaniem dawnych (i zdecydowanie lepszych od swojego) dzieł, że ignorują nawet te nieliczne oryginalne pomysły, które im się zdarzają.

Tajemnicą poliszynela od dawna było, że lokowanie produktu w „Stranger Things” to zjawisko na porządku dziennym. Dufferowie wspominali chętnie nie tylko dawne dzieła, ale też marki. Przerażająco sztuczna scena z New Coke i „Coś” Carpentera w 3. sezonie pokazała jednak boleśnie, że nawet ten autentyczny czar nostalgii i miłość do minionej epoki przemijają. Nawet ten element „Stranger Things” wydaje się coraz bardziej wymuszony.

Wszystkie te wymienione elementy mogłyby jeszcze składać się na serial średni, ale budzący miejscami interesujący, ale pod jednym warunkiem. Dufferowie musieliby odważniej wdrażać swoje pomysły. Odcinek 2. sezonu poświęcony w całości relacji Jedenastki z Ósemką został przeprowadzony zupełnie bez scenopisarskiej gracji. Dlatego wydawał się totalnie nie przystawać do reszty i odrzucił wielu widzów. Ale na poziomie pomysłu miał szansę doprowadzić do czegoś ciekawego, mógł poprowadzić twórców w ciekawą stronę oraz pomóc zadać aktualne pytania o granice samoobrony, sens zemsty i odpowiedzialność w korzystaniu z własnej mocy. Ten ostatni wątek był delikatnie sugerowany w 1. i 2. sezonie, ale najnowsze odcinki porzucają go kompletnie.

Jedenastka ma wszystkie cechy, żeby stać się fenomenalną bohaterką, ale znacznie łatwiej ja traktować jako przenośne deus ex machina.

Liczba sytuacji, w której bohaterowie „Stranger Things” są w tarapatach, ale w ostatniej chwili skórę ratują im moce Nastki jest naprawdę zatrważająca. Gdyby ktoś chciał zrobić pijacką grę w oparciu o ten motyw, to raczej nie dotrwałby w stanie trzeźwości do końca. Niestety, moce dziewczyny są zbyt kuszące dla Dufferów. Każdy scenariuszowy splot, każda niebezpieczna sytuacja może zostać błyskawicznie rozwiązana. Raz, że odbiera to supensu, a dwa że ogranicza charakterologiczny rozwój Jedenastki (bo sprowadza ją do pozycji chwytu stylistycznego) oraz bohaterów wokół niej. Nie bez powodu najciekawszymi bohaterami całej serii są Jonathan, Max, Dusty, Robin i Steve, którzy na przestrzeni dwudziestu pięciu odcinków mają z nią bardzo ograniczone kontakty.

A skoro o tym mowa, to problemem „Stranger Things” jest też relacja między Hopperem i przybraną córką. Nie dlatego, że Dufferowie prowadzą ją niedbale, ale po prostu jest jej za mało. W całym 3. sezonie (zapowiadanym jako niezwykle emocjonalny dla tej dwójki) Millie Bobby Brown i David Harbour mają razem dwie (!) sceny. Na takiej podstawie nie da się zbudować prawdziwych relacji.

Najlepiej o braku umiejętności budowania większej historii przez autorów serialu jest sposób, w jaki rozwiązują finałowe odcinki. Jak zwykle bohaterowie spotykają tuż przed finałem i tuż po nim rozchodzą na mniejsze grupki. Ale tym razem twórcy nie mieli nawet pomysłu jak ich wymieszać. Wszyscy pozostają w tych samych identycznych grupkach, co wcześniej. Tak jakby nie było między nimi członków tych samych rodzin, przyjaciół czy postaci, których wzajemne interakcje byłby interesujące.

REKLAMA

Koniec 3. sezonu sugeruje, że możemy się spodziewać pewnych zmian, ale osobiście nie mam nadziei na zmianę nastawienia Dufferów.

W nostalgii jako takiej nie ma nic złego, ale jeśli jedynym celem głośnego serialu ma być powtarzanie w kółko tej samej historii i przywoływanie innych dzieł, to czy nie lepiej po prosu sięgnąć po Kinga, Spielberga czy klasyczne horrory? Nie lepiej zagrać w „Dungeons and Dragons” i dać się ponieść wyobraźni znacznie bardziej niż twórcy „Stranger Things”? Bo naprawdę trudno uwierzyć, że poprowadzą tę historię na nowe szczyty. Dość powiedzieć, że zamieszczona po napisach końcowych scena sprawia wrażenie nie nowego otwarcia, a raczej przywołania nostalgii za... 1. sezonem. A jeśli zaczynasz tęsknić za własną tęsknotą, to ewidentnie jest coś nie tak.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA