Ile sztucznej krwi potrzeba do realizacji sceny? Te filmy wywołały panikę wśród widzów i władz
Ile sztucznej krwi potrzeba do realizacji jednej sceny? Czasami nawet 190 tys. litrów. I chociaż krwawy deszcz w „Martwym źle” jest efektowny, to nigdy nie wzbudził takich emocji, co wiele innych przepełnionych brutalnością filmów i strasznych horrorów.
W „Martwicy mózgu” krew leje się na wszystkie strony, różne części ciała odpadają, a my możemy rozpływać się w kolejnych brutalnych ekscesach. Jedną z najbardziej zapadających w pamięć scen jest ta, w której Lionel brutalnie rozprawia się z hordą zombie za pomocą kosiarki. Do jej realizacji zużytą rekordową ilość sztucznej krwi. Wykorzystano w niej bowiem aż 300 litrów cieczy (może to jednak być niedoszacowane). Przez długi okres był to więc najkrwawszy film w historii kina.
Mówi się, że w trakcie całej realizacji „Martwicy mózgu” wykorzystano około 38 tys. litrów sztucznej krwi. Peter Jackson mógł się szczycić tym rekordem, dopóki twórcy „Martwego zła” nie potrzebowali aż pięć razy więcej cieczy (ok. 190 tys. litrów) do (tylko jednej!) sceny krwawego deszczu. Każdy, kto widział film wie, że jest to bardzo efektowne. Krew leje się z nieba długo i intensywnie. I kąpanym w niej aktorom z pewnością nie było przyjemnie, ale przecież na planach brutalnych filmów jest to wpisane w ryzyko zawodowe. Nieraz trzeba się taplać w zwierzęcych jelitach, a czasami wychodzi to tak realistycznie, że ktoś uzna cię za martwego.
Realizm w przypadku brutalnych scen nie zawsze jest wymagany, aby wzbudzić panikę wśród widzów. Czasami wystarczy trafić na podatny grunt. A takiego w Stanach Zjednoczonych nie brakowało. Co chwilę pojawiają się kolejne paniki moralne nakręcane przez osoby z konserwatywnymi poglądami. Organizacje działające na rzecz przyzwoitości co chwilę ogłaszają (a przynajmniej ogłaszały) kolejne zagrożenia.
Więcej o krwawych horrorach poczytasz na Spider's Web:
Krwawe horrory - to przyszło od obrońców moralności
W 1956 roku Charles Keating założył Citizens for Decent Literature (CDL), która miała walczyć z pornografią. Stany Zjednoczone przeżywały wtedy jednak fascynację seksualnością i zbliżała się rewolucja obyczajowa. Walka była z góry przegrana. Dlatego członkowie organizacji postanowili znaleźć nowe zagrożenie. Pokazać do czego mogą doprowadzić materiały pornograficzne. Po filmowej transkrypcji aktu seksualnego kolejnym krokiem miała być rejestracja prawdziwego morderstwa. Gdzie tylko się dało wołali, że oto nadchodzą snuff films.
Ich pomysł postanowił zmonetyzować Allan Schackleton. Na początku lat 70. wykupił on prawa do „Slaughter” Michaela i Roberty Findlay - eksploatacyjna produkcja zrealizowana w Argentynie i bazująca na morderstwach popełnionych przez wyznawców Charlesa Mansona. Film trochę poleżał sobie na półce, ale kiedy producent przeczytał o plotkach dotyczących snuffów kręconych w Ameryce Południowej wpadł na genialny pomysł. Szybko rozpoczął kampanię promocyjną i zdecydował się dograć jedną tylko scenę oraz zmienić tytuł na „Snuff”.
Przygotowano świńskie flaki, owcze serca, lateksowe palce i jakieś 11 litrów sztucznej krwi, które zobaczymy w ostatniej scenie filmu. Każdy, kto widział, jak podniecona realizacją brutalnego filmu ekipa postanawia zamordować wcielającą się w główną rolę aktorkę (zupełnie inną, niż ta, która występuje we wcześniejszych sekwencjach), zauważy ściemę. Schackleton miał to w głębokim poważaniu. Chciał, żeby wokół jego filmu narastały kontrowersje, żeby ludzie protestowali przed kinami, więc w ramach promocji podkreślał, że to rzeczywiste zabójstwo. Dlatego trzeba było sprawdzić, czy tak jest naprawdę.
Na seanse wybrały się służby porządkowe wraz z ekspertami medycznymi. Lekarze oglądając ostatnią scenę kręcili nosem, mówiąc, że w trakcie jej realizacji nikt nie zginął. Jedyne co zostało zamordowane to dobry smak. Panika rozpoczęta przez CDL na tym się jednak nie skończyła. Cały czas krzyczano o zagrożeniach związanych z filmami snuff, przez co zbierała swoje pokłosie jeszcze przez wiele lat. Jej ofiarą padł nawet Charlie Sheen.
Krwawe horrory - Charlie Sheen przestraszył się gumowego kurczaka
Lubujący się w zabawach z aktorkami porno aktor był tak przerażony japońskim „Królikiem doświadczalnym 2: Kwiat ciała i krwi”, że powiadomił FBI o możliwym nagranym zabójstwie. Kaseta z filmem, która do niego trafiła należała do Chasa Baluna. Jej właściciel mówił w wywiadzie z Shade'em Rupe'em:
(...) Jeśli mieliby kogoś zabić, to czemu nie ma tam żadnej nagości? Jeśli mieliby kogoś zabić czemu nie pokazują cycków i ci**? Od początku wiedziałem, że to nieprawda, bo pierwszą przemoc w filmie widzimy w scenie, kiedy facet zabija kurczaka. I to jest ku*** sztuczny kurczak! Oni nikogo nie zabiją, nie są w stanie nawet zabić kurczaka.
A przecież gdyby trzeba było, to Balun był w posiadaniu nagrania zza kulis, na którym widać jak zabijana aktorka śmieje się pomiędzy ujęciami. Są na nim też wywiady z twórcami, tłumaczącymi, jak powstawały kolejne sceny. O jakimkolwiek morderstwie nie może tu być mowy.
Krwawe horrory - na planie „Cannibal Holocaust” nikt nie zginął
Takie nagrania zza kulis warto mieć jako zabezpieczenie, bo można nieźle wpaść, kiedy chce się utrzymywać pozory. Aktorzy z niesławnego „Cannibal Holocaust” podpisali kontrakty, wedle których przez rok od premiery filmu nie mogli pokazywać się publicznie. W grę nie wchodziły żadne występy w telewizji, reklamówkach czy ogólnie mediach. A przecież w produkcji dzieją się zapadające w pamięć rzeczy. Na planie naprawdę zabito sześć zwierząt (szczególnie zapadająca w pamięć jest scena z rozrywanym żółwiem), ale chociaż na ekranie zobaczymy kobietę wbitą na pal, nikt z aktorów nie zginął.
Jednakże wszystko jest jak najbardziej realistyczne. Zrobiło to nawet wrażenie na samym Sergio Leone, który po obejrzeniu filmu napisał do reżysera listy nazywając „Cannibal Holocaust”: „arcydziełem kinowego realizmu”. Podejrzany o morderstwo Ruggero Deodato musiał więc udowodnić przed sądem, że na planie nie doszło do prawdziwego zabójstwa. Wytłumaczył jak kręcono poszczególne sceny, a nawet pojawił się w wywiadach telewizyjnych z aktorami. Zarzuty oddalono.
Jak się bowiem okazało rzekomo nabita na pal aktorka siedziała w rzeczywistości na przyczepionym do pala rowerowym siodełku, a w zębach trzymała zaostrzony kawałek drewna, aby wyglądało to jakby została przebita. To była tylko filmowa sztuczka. Poruszyła jednak wyobraźnię widzów i służb porządkowych. W historii kina podobnych opowieści znajdziemy całkiem sporo. Nie ma więc powodów do paniki. Wypada tylko zachować resztki zdrowego rozsądku, bo do dzisiaj nie ma dowodów na istnienie pełnoprawnych produkcji typu snuff. To wciąż tylko legenda, wywołująca dreszczyk emocji na plecach miłośników brutalnych produkcji, którzy rozpływają się w krzykach obrońców moralności niczym łzy w krwawym deszczu.
Przy tworzeniu tego artykułu korzystałem przede wszystkim z informacji zawartych w książkach „The Bloodiest Thing That Ever Happened in Front of a Camera: Conservative Politics, 'porno Chic' and Snuff” Stephena Milligena i „Dark Stars Rising: Conversations from the Outer Realms” Shade'a Rupe'a.
Tekst został opublikowany w lipcu 2021.